– Oczywiście. – Powiedziała to z uśmiechem, który jednak nie dotarł do jej oczu.
– Ustaliłaś już datę swojej imprezy?
– Jakiej imprezy?
– Myślałem, że mianowanie pierwszej w Szkocji kobiety na stanowisko komisarza policji należy uczcić, nie uważasz?
– Wypiłam już jedno babycham – powiedziała Gill, przyglądając się, jak barman zakrapia jej drinka angosturą. – No i co słychać w sprawie Balfour?
Rebus spojrzał na nią z ukosa.
– Czy to pyta mój nowy szef?
– John…
To zabawne, jak wiele treści można zmieścić w takim jednym krótkim słowie. Rebus nie był pewien, czy dosłyszał wszystkie niuanse, ale wiedział, że usłyszał wystarczająco dużo.
„John, tylko się nie wychylaj”.
„John, wiem, że między nami coś było, ale to już dawno minęło”.
Gill Templer pracowała jak wół, by dojść do tego stanowiska. Mimo to, przyglądano się jej jak przez szkło powiększające i bardzo wielu ucieszyłoby jej niepowodzenie. Zapewne byli wśród nich i ci, których uważała za swych przyjaciół.
Rebus w milczeniu kiwnął głową, zapłacił za drinki i obie whisky zlał do jednej szklanki.
– To tylko dla jego dobra – oznajmił, wskazując głową Farmera, który zdążył już dojść do Nowego Testamentu.
– Zawsze byłeś gotów do poświęceń – odrzekła Gill.
Rozległy się owacje witające koniec występu Farmera. Ktoś zawołał, że to pewnie nowy rekord, ale Rebus wiedział, że to nieprawda. Wiedział, że to tylko gest, taki pożegnalny złoty zegarek czy zegar kominkowy w innej postaci. Whisky miała posmak morskich wodorostów i torfu, jednak Rebus zorientował się, że smak ardbega już zawsze będzie mu się kojarzył z chłopczykiem zjawiającym się nocą na posterunku policji…
Siobhan Clarke ruszyła przez parkiet w ich kierunku.
– Gratulacje – powiedziała.
Obie kobiety uścisnęły sobie dłonie.
– Dziękuję, Siobhan – odparła Gill. – Może któregoś dnia to będziesz ty.
– Dlaczego nie? – Siobhan skinęła. – Pałki są po to, żeby nimi rozbijać szklane sufity. – Zamachnęła się pięścią wysoko nad głową.
– Chcesz drinka, Siobhan? – spytał Rebus.
Wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Tylko to im w głowie – stwierdziła Siobhan, puszczając oko. Obie wybuchły śmiechem, a Rebus odwrócił się na pięcie i odszedł bez słowa.
O dziewiątej zaczął się konkurs karaoke. Rebus poszedł do toalety i poczuł jak po plecach spływają mu krople zimnego potu. Krawat już od pewnego czasu spoczywał w kieszeni marynarki, którą zawiesił na oparciu jednego z krzeseł stojących obok baru. Skład uczestników imprezy ulegał stopniowej wymianie, jako że jedni opuszczali klub, by przygotować się do nocnej zmiany, lub byli wzywani do jakichś zajęć wiadomościami otrzymanymi na komórki i pagery; inni zjawiali się przebrani po krótkiej wizycie w domu. Młoda policjantka z działu łączności na St Leonards zjawiła się ubrana w krótką spódniczkę i Rebus pomyślał, że po raz pierwszy widzi jej nogi. Przyszli też hałaśliwi czterej kumple Farmera z czasów jego pracy w Zachodnim Lothian i przynieśli z sobą jego zdjęcia sprzed ćwierć wieku. Wśród autentycznych fotografii przemycili także kilka fotomontaży, na których głowa Farmera doczepiona została do ciał potężnych kulturystów uchwyconych w pozach bardziej niż kompromitujących.
Rebus umył ręce i chlapnął wodą na twarz i kark. Oczywiście w toalecie była tylko elektryczna suszarka, musiał więc wytrzeć się chustką. I właśnie wtedy do toalety wkroczył Bobby Hogan.
– Więc też się kamuflujesz – powiedział, kierując się w stronę pisuarów.
– Słyszałeś mnie kiedyś śpiewającego, Bob?
– Powinniśmy wystąpić w duecie i zaśpiewać Mam dziurawe wiadro.
– Pewnie bylibyśmy jedyni na sali, którzy to znają.
Hogan zachichotał.
– Pamiętasz te czasy, kiedy byliśmy jeszcze nieopierzonymi pisklakami?
– Te pisklaki już dawno zdechły – rzekł Rebus, na wpół do samego siebie. Hogan pomyślał, że się przesłyszał, ale Rebus tylko smętnie pokiwał głową.
– To kto następny w kolejce do odlotu? – spytał Hogan, już gotów wracać na salę.
– Ja nie – oznajmił Rebus.
– Nie?
Rebus znów wytarł sobie kark.
– Nie mogę iść na emeryturę, Bobby. To by mnie zabiło.
– To tak jak ja – parsknął Hogan. – Tyle że ta robota też mnie zabija.
Obaj zamilkli i przez chwilę patrzyli na siebie. W końcu Hogan pociągnął za drzwi i wkroczyli do dusznej i hałaśliwej sali klubu. Hogan rozłożył ramiona na powitanie jakiegoś dawno niewidzianego kolegi, a jeden z kumpli Farmera wyciągnął w kierunku Rebusa szklankę z whisky.
– Ardbeg, prawda?
Rebus przytaknął, zlizał parę kropel, które spadły mu na wierzch dłoni, a potem, starając się wyobrazić sobie chłopca, który z czymś takim musi przyjść na policję, uniósł szklankę i wypił ją do dna.
Wyjął z kieszeni pęk kluczy i jednym z nich otworzył główne drzwi wejściowe do kamienicy. Klucze połyskiwały nowością, bo dorobiono je tego samego dnia. Idąc w kierunku schodów, otarł się ramieniem o ścianę, a wchodząc po schodach musiał przytrzymać się poręczy. Drugim i trzecim kluczem otworzył drzwi do mieszkania Philippy Balfour.
W środku nie było nikogo, alarm nie był włączony. Zapalił światła. Rzucony luźno na podłogę dywanik uparł się, by mu się owinąć wokół stóp. Próbując się z niego uwolnić, musiał się oprzeć o ścianę. Pokoje wyglądały tak jak je zostawił, z tą tylko różnicą, że z biurka w gabinecie zniknął komputer. Zabrano go do komisariatu, ponieważ Siobhan miała nadzieję, że ktoś z serwisu internetowego, z którego korzystała panna Balfour, zdoła im pomóc w obejściu hasła.
Z sypialni ktoś zabrał ułożoną na krześle stertę rzeczy należących do Costello. Rebus pomyślał, że pewnie zrobił to on sam. Oczywiście na to wcześniej trzeba uzyskać zgodę – z mieszkania nie wolno było niczego ruszyć bez wiedzy policji. Najpierw te ubrania musiały zostać sprawdzone przez ekipę kryminologów, którzy być może zdjęli z nich jakieś ślady. Tyle, że zaczynało się już mówić o oszczędnościach. W przypadku takich spraw koszty mogą piąć się w górę niczym dym z ogniska.
W kuchni Rebus nalał sobie dużą szklanicę wody, ruszył do salonu i usiadł mniej więcej tam, gdzie wcześniej siedział Costello. Trochę wody pociekło mu po brodzie. Wiszące na ścianach obrazy – oprawione w ramy reprodukcje malarstwa abstrakcyjnego – bawiły się z nim w kotka i myszkę, wyraźnie sunąc za jego wzrokiem. Pochylił się, by odstawić na podłogę pustą szklankę, i nagle znalazł się na czworakach. Jakiś skurwiel musiał mu coś dosypać do drinków – to jedyne wytłumaczenie. Podniósł się, usiadł i na chwilę przymknął oczy. Osoby zaginione – czasami człowiek niepotrzebnie się martwi, bo albo same się znajdują, albo nie chcą, by je odnaleźć. Tak ich wiele… ich zdjęcia i rysopisy bez przerwy trafiają na policyjne biurka. Zwykle twarze na nich są trochę nieostre, jakby ich właściciele już byli w trakcie odchodzenia w zaświaty. Zmusił się do otwarcia oczu i popatrzył w górę, na sufit bogato zdobiony sztukaterią. Mieszkania na Nowym Mieście były duże i eleganckie, ale Rebus wolał swoją dzielnicę: więcej sklepów i nie tak snobistycznie.
Ten ardbeg… Musieli mu tam czegoś dosypać. Pewnie już go nigdy więcej nie weźmie do ust. Straszyłby go tym upiorem. Ciekaw był, co się stało z tym chłopcem i czy zrobił to celowo, czy był to wypadek? Dziś pewnie jest już ojcem, a może nawet dziadkiem. Czy wciąż nawiedza go w snach siostra, którą zabił? Czy zapamiętał młodego, podenerwowanego policjanta po drugiej stronie biurka? Rebus przesunął dłonią po podłodze: była wyłożona parkietem, gładko wyszlifowanym i polakierowanym. Policja jeszcze go nie zerwała. Wyczuł szczelinkę między dwiema klepkami i spróbował wcisnąć w nią paznokcie, jednak nie udało się ich o nic zaczepić. Jakimś cudem przewrócił przy tej okazji szklankę, która zaczęła się toczyć tak głośno, że ten hałas nagle wypełnił cały pokój. Rebus obserwował jej wędrówkę przez pokój, aż do momentu gdy dotarła do otwartych drzwi i zatrzymała się na czyichś butach.