– Niech pan usiądzie.

– Bob Weston zaproponował, żebym zrobił listę pedofili i znanych zbrodniarzy seksualnych. Czy mam zacząć wzywać ich na przesłuchanie? Ma pani jakiś pomysł, czego mam szukać? – Przechodząc obok stołu, rzucił okiem na papiery.

– Szeryfie, proszę usiąść.

– Nie trzeba.

– Nalegam.

Złapała go za ramię, po czym lekko pchnęła na fotel. Wyglądał, jakby miał zamiar od razu się poderwać, ale po namyśle wyciągnął tylko przed siebie nogi.

– Miał pan jakiegoś podejrzanego o porwanie małego Alvereza? – spytała Maggie.

– Jednego. Jego ojca. Rodzice Danny’ego są rozwiedzeni. Ojcu odebrano prawo do opieki nad dzieckiem i wizyt, bo pił i awanturował się. Nie znaleźliśmy go. Do diabla, nawet siły powietrzne go nie znalazły. Był majorem w bazie, dwa miesiące temu oddalił się samowolnie. Uciekł z szesnastolatką, którą poznał przez Internet.

Maggie zdała sobie nagle sprawę, że teraz ona krąży po pokoju. Może błędem było nakłaniane szeryfa, by usiadł, bo teraz, wygodnie rozparty i pilnie się w nią wsłuchujący, zakłócił jej tok myślenia. Potarła powieki, była wykończona. Jak długo można egzystować, nie dosypiając?

– Wpadliście na jego ślad od tamtej pory?

– Przestaliśmy szukać.

– Nie rozumiem.

– Kiedy znaleźliśmy ciało Danny’ego, Weston stwierdził, że ojciec nie mógł tego zrobić. Że ojciec nie byłby zdolny zrobić czegoś takiego swojemu dziecku.

– Widziałam, co ojcowie potrafią zrobić swoim synom. Pamiętam sprawę sprzed trzech, nie, czterech lat. Ojciec pogrzebał żywcem swojego sześcioletniego syna. Wykopał dół na podwórku, wsadził tam małego i zostawił tylko maleńki otwór z gumową rurką. To miała być kara za jakieś głupstwo. Po kilku deszczowych dniach nie mógł znaleźć tej rurki. Ale wcale nie przekopał podwórka, tylko udał, że porwano mu dziecko. Jego żona powtarzała za nim te szalone bzdury. Pewnie nie chciała skończyć tak jak jej syn. Może powinien pan kontynuować poszukiwania pana Alvereza. Powiedział pan, że jest gwałtowny.

– Taa, to prawdziwy drań. Regularnie bił swoją żonę i Danny’ego, jeszcze po rozwodzie. Miała z pół tuzina okazji, żeby go ubezwłasnowolnić. Ale co to ma wspólnego z tym chłopcem? Matthew Tanner pewnie nawet nie znał Danny’ego Alvereza.

– Może nie ma związku. Nie mamy pewności, że chłopca porwano. A jeśli jednak jest u jakiegoś kolegi? Lub po prostu uciekł?

– Okej. – Westchnął nieprzekonany. Zsunął się w dół fotela, kładąc głowę na oparciu. – Chyba nie myśli pani naprawdę, że uciekł?

– Nie. Raczej nie – rzekła. – Wiedziałam, że morderca znowu uderzy. Nie sądziłam tylko, że tak szybko.

– No to od czego mam zacząć? Zdążyła pani coś wymyślić, jaki to człowiek?

Podeszła do stołu i patrzyła na poukładane fotografie, notatki i raporty.

– Jest dokładny, panuje nad sytuacją. Nie spieszy się. Nie tylko podczas zabijania, także wtedy, kiedy po sobie sprząta. Chociaż nie robi tego, by zatrzeć ślady, bo jest to część rytuału. Myślę, że już to kiedyś robił. – Kartkowała notatki. – Zdecydowanie nie jest młody i niedoświadczony – ciągnęła. – Na miejscu zbrodni nie było śladów walki, a zatem ofiara musiała zostać wcześniej skrępowana sznurem. Co za tym idzie, musi to być człowiek na tyle silny, żeby nieść chłopca jakieś trzysta do pięciuset metrów. Moim zdaniem ma trzydzieści kilka lat, około metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i waży jakieś dziewięćdziesiąt kilogramów. Jest biały, wykształcony, inteligentny.

Podczas tego opisu wyraźnie zaintrygowany Morrelli wyprostował się.

– Pamięta pan, że w szpitalu, kiedy badałam małego Alvereza, powiedziałam panu, że chłopcu udzielono ostatniego namaszczenia? Znaczyłoby to, że morderca jest katolikiem, być może niepraktykującym, w każdym razie jego katolickie sumienie jest wciąż silne. Przeszkadza mu nawet medalik w kształcie krzyża, dlatego musi go zerwać. Udzielając ostatniego namaszczenia, być może chce w ten sposób uspokoić swoje sumienie. Może pan sprawdzić, czy ten chłopiec… Matthew Tanner, tak? – Gdy Nick przytaknął, dokończyła: – Czy należy do tej samej parafii co Alverez.

– Od razu pani powiem, że to mało prawdopodobne – odparł. – Danny chodził do szkoły i do kościoła obok bazy, natomiast dom Tannera znajduje się w pobliżu kościoła św. Małgorzaty. Zresztą Tannerowie wcale nie muszą być katolikami.

– Możliwe, że morderca wcale nie zna swoich ofiar. – Maggie rozpoczęła kolejny spacer. – Może szuka łatwego celu, chłopców, którzy są w danej chwili sami. Wydaje mi się jednak, że jest jakoś związany z Kościołem katolickim, bardzo możliwe, że z jakąś miejscową parafią. To się wydaje dziwne, ale ci ludzie rzadko poruszają się po obcym im terytorium.

– Musi być naprawdę pokręcony. Mówi pani, że pewnie już to kiedyś robił? Czy może być notowany? Za okrucieństwo wobec dziecka albo molestowanie seksualne? Może nawet za pobicie kochanka, jeśli jest gejem?

– Zakłada pan, że to gej albo pedofil?

– Dorosły facet, który nie lubi małych chłopców. Chyba mogę tak zakładać?

– Nie, raczej nie. To skomplikowana sprawa. Oczywiście można podejrzewać, że od lat drzemały w nim takie skłonności i że właśnie teraz doszły one do głosu, ale to mało prawdopodobne. Wydaje mi się, że nie jest ani gejem, ani pedofilem.

– Czy twierdzi tak pani na podstawie zebranych dowodów?

– Nie. Na podstawie tego, czego dotąd nie znaleziono. Ofiara nie miała śladów gwałtu. Nie było spermy w ustach ani w odbycie chłopca, choć mogły zostać usunięte. Ale nie było żadnych śladów penetracji, żadnych oznak seksualnej stymulacji. W przypadku ofiar Jeffreysa tylko jeden chłopiec, Bobby Wilson… – Zerknęła do notatek. – Tak, tylko u Wilsona odkryto ślady gwałtu, zresztą całkiem oczywiste. Był wielokrotnie gwałcony, miał mnóstwo otarć i ran.

– Chwileczkę. Jeśli mamy do czynienia z naśladowcą Jeffreysa, jego działania nie mogą być dla nas żadną wskazówką. Nie doprowadzą nas do niego.

– Naśladowcy wybierają taki rodzaj zbrodni, który działa im na wyobraźnię. Czasem dodają od siebie jakiś drobiazg. Nie znalazłam żadnej wzmianki o tym, żeby Jeffreys udzielał swoim ofiarom ostatniego namaszczenia, chociaż mogłam to przeoczyć.

– W każdym razie przed wykonaniem wyroku Jeffreys poprosił o księdza.

– Skąd pan wie? – Spojrzała na niego z góry i wtedy dopiero uprzytomniła sobie, że przysiadła na poręczy jego fotela. Jej udo ocierało się o jego ramię. Wstała. Zapewne zbyt gwałtownie, lecz on udawał, że tego nie zauważył.

– Wie pani pewnie, że szeryfem, który złapał Jeffreysa, był mój ojciec. Siedział w pierwszym rzędzie, kiedy wykonywali na nim wyrok.

– Czy można zadać mu kilka pytań?

– Kilka lat temu kupili z matką samochód turystyczny. Cały rok podróżują. Od czasu do czasu wpadają do domu, ale pojęcia nie mam, jak ich złapać. Jestem pewny, że kiedy ojciec usłyszy, co się dzieje, odezwie się sam, ale to może potrwać.

– A może udałoby się namierzyć tego księdza?

– Nie ma problemu. Ksiądz Francis wciąż jest u św. Małgorzaty, chociaż nie wiem, czy będzie w stanie coś pomóc. Wie pani, tajemnica spowiedzi.

– Mimo to chciałabym się z nim spotkać. Potem porozmawiamy z Tannerami. Już pan z nimi rozmawiał, oczywiście?

– Z matką. Rodzice Matthew są rozwiedzeni.

Maggie ulotnie spojrzała na niego i zaczęła szperać w papierach.

– O co chodzi? – Nick nachylił się, prawie dotykając jej boku.

Znalazła, czego szukała.

– Wszystkie trzy ofiary Jeffreysa pochodziły z rozbitych domów, chłopcy byli wychowywani tylko przez matki.

– Co to znaczy?

– A więc nieprzypadkowo wybiera ofiary. Myliłam się, myśląc, że poluje na chłopców, którzy akurat w danej chwili są sami. On wybiera bardzo starannie. Mówił pan, że mały Alverez zostawił rower i torbę z gazetami przy jakimś ogrodzeniu?

– Tak. Nie zdążył odjechać.

– I nie było śladów walki?

– Żadnych. Wyglądało, jakby sam zaparkował rower i poszedł z tym gościem. Dlatego sądziliśmy, że znał go. To małe miasteczko, ale dzieciaki znają dyscyplinę. Nie przypuszczam, żeby Danny wsiadł do obcego samochodu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: