Był sam, a pod jego nogami szeleściły leżące grubą warstwą złociste liście. Przyszedł mu do głowy wiersz Zhanga Bi, poety z czasów dynastii Tang.
Sen przychodzi, wracając do dawnego miejsca:
Kręta weranda, okrąg balustrady.
Dla samotnego gościa nie ma nic nad księżyc.
Lśniący nadal na płatkach, co spadły na wiosenny dziedziniec.
Starszy inspektor Chen nalał sobie kolejną filiżankę czarnej kawy, starając się oczyścić podniebienie i uwolnić myśli od wspomnienia snu. To nie była odpowiednia noc na przypominanie sobie wierszy. Musiał pomyśleć.
Rozdział 12
Telefon zaczął dzwonić, zanim wyłączył się budzik. Catherine jedną ręką chwyciła słuchawkę, drugą przetarła oczy. Usłyszała głos swojego szefa, wyraźny, znajomy, chociaż dobiegający z odległości tysięcy kilometrów.
– Przepraszam, że cię obudziłem, Catherine.
– Nic nie szkodzi.
– Jak sprawy?
– Kiepsko – odparła. – Policja w Fujianie nie zrobiła żadnych postępów. Tutaj, w Szanghaju, rozmowy ze znajomymi i krewnymi Wen nic nie dały.
– Znasz datę procesu. Urząd do spraw Imigracji i Naturalizacji doprowadza nas do szaleństwa.
– Można odroczyć rozprawę?
– Obawiam się, że to nie jest dobrze widziany pomysł.
– Polityka. Tu także. Są jakieś informacje o gangu, który groził Fengowi?
– Nie skontaktowali się z nim ponownie. Zgodnie z twoją sugestią trzymamy go w tym samym miejscu. Jeżeli gang porwał Wen, przyślą Fengowi kolejną, bardziej jednoznaczną wiadomość.
– Chińczycy sądzą, że triada jej szuka, ale jeszcze nie znalazła.
– Jakie jest twoje zdanie o Chińczykach?
– O Komendzie Policji w Szanghaju czy starszym inspektorze Chenie?
– O komendzie i o Chenie – odparł Spencer.
– Komenda traktuje mnie jak dostojnego gościa. Sekretarz partii Li Guohua, członek ścisłego kierownictwa komendy, ma się ze mną spotkać dzisiaj albo jutro. Jak sądzę, to kurtuazyjny gest. Jeżeli chodzi o starszego inspektora Chena, powiedziałabym, że sumiennie pracuje.
– Cieszę się, że dobrze cię traktują, a twój chiński partner jest przyzwoitym facetem. Co do Chena, CIA chciałaby, żebyś zebrała o nim trochę informacji.
– Mam go szpiegować?
– To za mocno powiedziane, Catherine. Po prostu przekaż, co o nim wiesz. Z kim jest związany? Jakie sprawy prowadzi? Jakie książki czyta i pisze? Takie rzeczy. CIA ma swoje własne źródła, ale ciebie darzą dużym zaufaniem.
Zgodziła się, choć niechętnie.
Potem telefon znowu zadzwonił. Tym razem odezwał się Chen.
– Jak się pani dziś czuje, inspektor Rohn?
– O wiele lepiej.
– A kostka?
– Mazidło podziałało. Noga nie sprawia już żadnych problemów – odparła, pocierając wciąż jeszcze obolałą kostkę.
– Przestraszyła mnie pani wczoraj. – W jego głosie brzmiała ulga. – Ma pani ochotę uczestniczyć dziś w kolejnej rozmowie?
– Oczywiście. O której?
– Dziś rano idę na zebranie. Może po południu?
– W takim razie teraz zajmę się poszukiwaniami w Bibliotece Szanghaju.
– Literatury o chińskich tajnych organizacjach?
– Owszem. – Poza tym zamierzała zebrać trochę danych o Chenie. Nie tylko dla CIA.
– Biblioteka też mieści się przy ulicy Nanjing. Taksówka zawiezie tam panią w niecałe pięć minut.
– Pójdę pieszo, skoro to tak blisko.
– Jak pani woli. Spotkamy się o dwunastej w restauracji naprzeciwko biblioteki, po drugiej stronie ulicy. Wioska Zielonej Wierzby. Tak nazywa się restauracja.
– A więc do zobaczenia.
Wzięła szybki prysznic i wyszła z hotelu.
Nanjing tworzyła długie centrum handlowe. Po obu stronach ulicy znajdowały się nie tylko sklepy, ale też stojące przed nimi szeregi przekupniów. Rohn przechodziła kilkakrotnie z jednej strony ulicy na drugą, wabiona ciekawymi wystawami. Od przyjazdu nie zrobiła jeszcze żadnych zakupów.
Na skrzyżowaniu z ulicą Zhejiang musiała oprzeć się pokusie, by wejść do cynobrowej restauracji z rzeźbionymi kolumnami podtrzymującymi dach pokryty dachówkami lśniącymi żółtą glazurą – naśladownictwo starego chińskiego stylu architektonicznego. Kelnerka w stroju z okresu dynastii Qing kusząco kłaniała się przechodniom. Catherine nie skorzystała z zaproszenia, kupiła za to od przekupnia kawałek ciasta z lepkiego ryżu i skubała go jak idące przed nią szanghajskie dziewczyny. Ostatnio modne było mówienie o Chińczykach jako o urodzonych kapitalistach, kombinatorach i w taki właśnie sposób objaśnianie gwałtownego wzrostu gospodarczego, ale Catherine uważała, że do transformacji doprowadziła raczej zbiorowa energia uwolniona po latach państwowego sterowania gospodarką, szansa, by po raz pierwszy zrobić coś dla samego siebie.
I nie napotkała więcej zaciekawionych spojrzeń niż u siebie w Saint Louis. Nie przytrafiła się jej też żadna przykrość, poza przypadkowym szturchnięciem łokciem czy ramieniem, kiedy przeciskała się przez tłum przy domu towarowym'. Zaniepokoiły ją dziwne wypadki, jakie się przydarzyły w ostatnich dwóch dniach, ale możliwe, że była lekko oszołomiona po zmianie stref czasowych. Tego ranka czuła się wypoczęta. Wkrótce zobaczyła bibliotekę. Dała trochę drobnych żebrakom siedzącym na stopniach, tak jak zrobiłaby to w Saint Louis.
W Bibliotece Szanghaju podeszła do niej mówiąca po angielsku pracownica i zaproponowała pomoc. Catherine interesowały dwa tematy – Latające Siekiery i Chen. Ze zdumieniem stwierdziła, że w zbiorach nie ma właściwie nic o triadach. Być może pisanie o grupach przestępczych było we współczesnych Chinach zabronione.
Znalazła kilka czasopism z wierszami i przekładami Chena. A także powieści sensacyjne tłumaczone przez starszego inspektora. Niektóre z nich czytała po angielsku. Zafascynowała ją „przedmowa tłumacza" zamieszczona w każdej książce. Wstęp składał się z biografii autora, krótkiej analizy utworu i niezmiennie takiego samego zakończenia z politycznymi sloganami – „ideologiczne pochodzenie twórcy sprawia, że w tekście musiały znaleźć odzwierciedlenie dekadenckie cechy zachodniego społeczeństwa, więc chińscy czytelnicy powinni zachować czujność i nie poddawać się tym wpływom…".
Absurdalne i pełne hipokryzji, ale takie wypowiedzi mogły się przyczynić do szybkiego awansu Chena.
Bibliotekarka weszła do czytelni z nowym czasopismem.
– Tu jest najnowszy wywiad z Chenem Cao.
Przy wywiadzie znajdowało się kolorowe zdjęcie starszego inspektora w czarnym garniturze i krawacie. Wyglądał na nim jak akademik. W wywiadzie, podając jako przykład T.S. Eliota, Chen twierdził, że poezję powinno się pisać bez presji konieczności bycia poetą. Wspomniał Louisa MacNeice'a, który musiał zarabiać na życie poza literaturą. Chen potwierdzał ich wpływ na swoją poezję i wspomniał tytuł wiersza przesyconego melancholią. Odnalazła Słońce w ogrodzie,przeczytała i zrobiła kopie. Propozycja CIA miała polityczny charakter, ale esej Chena mógł lepiej przedstawić jej chińskiego partnera jako człowieka. Eliot i MacNeice. Chen wykorzystał ich biografie, aby wytłumaczyć swoją pracę zawodową. Oddała materiały bibliotekarce.
Gdy wyszła na zewnątrz, zobaczyła Chena. Czekał przed restauracją. Miał czarną marynarkę i spodnie khaki; nie wyglądał jak naukowiec ze zdjęcia w czasopiśmie. Ruszył w stronę Catherine, przywitał się z nią na wysepce pośrodku jezdni i zaprosił do restauracji. Tam hostessa zaprowadziła ich do gabinetu na drugim piętrze.
Catherine wzięła dwujęzyczne menu. Po przeczytaniu kilku linijek podsunęła je Chenowi. Rozumiała każdy znak, ale nie ich połączenie. Angielskie tłumaczenie, a raczej transliteracja, nie pomogło zbyt wiele.
Kelner nadszedł z mosiężnym imbrykiem o długim dzióbku i wdzięcznym łukiem nalał wodę do filiżanki Catherine. Poza listkami zielonej herbaty na dnie filiżanki znajdowały się też maleńkie okruchy czerwonych i żółtych ziół.
– Herbata Osiem Skarbów – wyjaśnił Chen. – Podobno dodaje energii.