Zwykła zazdrość o jednostki żywe zazwyczaj bywa zarazem uzasadniona. Jeśli jest nieuzasadniona, przeistacza się w patologiczną.

Jesteśmy zatem zazdrośni: a. O psa, którym nasza Istota zajmuje się z troską, jakiej sami od niej w życiu nie doświadczymy, Pies jest stuprocentowo niewinny.

b. o współpracowników naszej Istoty (płeć obojętna), z którymi Istota radośnie znajduje wspólny język i godzinami „dyskutuje, czego sami się od niej nijak nie możemy doczekać, a Pociechą może nam być myśl, że Istoty współpracowników też cierpią.

c. O osoby postronne, które naszej Istocie mają (chcą, starają się, usiłują) opromieniać.

O niewinności nie warto nawet mówić. Wstrętne szantrapy i pawiany.

Z psem i współpracownikami nie mamy co konkurować, ich poziomu nie osiągniemy. Musielibyśmy sami być psem albo współpracownikiem, co pociągałoby za sobą dodatkowe utrudnienia (na przykład kwestia machania ogonem).

Ponadto okazywanie niechęci wyżej wymienionym wzbudziłoby w naszej Istocie niechęć do nas i silne podejrzenia, że mamy zły charakter (jak to, nie lubimy psów…?) I zły gust (Kazio, który strzela twórczymi pomysłami, Ela, która w pół minuty zaprogramuje wszystko, Jurek, który może i siąka nosem, ale wykołuje każdego wroga…).

Zatem dajemy im spokój i cierpimy w milczeniu, okazując nasze uroki i naszą niezbędność na jakimkolwiek innym polu.

Ewentualnie staramy się posiadać własnego psa i własnych współpracowników.

Jako Istota po drugiej stronie medalu (dostatecznie inteligentna, żeby rozumieć sytuację) po pierwsze: ograniczamy nieco nietaktowne wybuchy entuzjazmu w obecności naszej Istoty z pierwszej strony medalu, a po drugie: po każdym wybuchu prezentujemy naszej Istocie jw. równorzędny wybuch na jakimkolwiek tle odmiennym.

Dzięki czemu łagodzimy doznania Istoty i bez trudu udaje nam się wzajemnie ze sobą wytrzymać.

Osoby postronne… O ho, ho…1

No pewnie, że jesteśmy zazdrośni, ponieważ, o ile rzeczywiście istnieją, zabierają nam wartości, ściśle nam się należące.

Mianowicie:, – uczucia Istoty – jej czas, – siły, – pieniądze, – bywa, że zdrowie…

– wspólne przyjemności, – wspólne kłopoty, – niekiedy nawet wspólne dzieci.

I niby dlaczego mamy o to nie być zazdrośni? (Sposoby postępowania w wypadku pojawienia się osoby postronnej w egzystencji naszej Istoty zostały opisane nieco wcześniej i należałoby się do nich zastosoWaĆ.

Zazdrości ukrywać wcale nie należy, najwyżej racjonalnie dozować okazywanie.

Ponieważ: nadmiar zazdrości wściekle naszą Istotę męczy i denerwuje, całkowity jej brak każe mniemać, iż nam na niej wcale nie zależy.

Większość Istot (płci obojga) uwielbia, jeśli jesteśmy o nie zazdrośni, bez względu na to czy słusznie, w stopniu mniej czy bardziej potężnym: od: wdzięczne, żartobliwe, acz nieco kąśliwe i cierpkie uwagi do: dzika awantura, połączona z chwytaniem noża, demolowaniem lokalu i próbami wyskakiwania oknem.

O ile zaspokoimy gusta i temperamenty tak nasze, jak i naszej Istoty, wszystko ułoży się pomyślnie.

Co pozwoli nam nie przeżywać niepotrzebnych katuszy.

Szczególnie, że tak osoba postronna, jak i opromienianie mogą mieć charakter marginesowy i wymagają tylko lekkiej korekty, a w gruncie rzeczy nasza Istota kocha nas i na nas jej najbardziej w świecie zależy. Porzuci wszelkie uboczne rozrywki, jeśli tylko drgnie w niej obawa, że mogłaby nas stracić.

Ostrzegamy: nie przesadzać ze straszeniem1

Bo w końcu naprawdę będziemy zmuszeni położyć się na torze kolejowym, najbardziej strasząc całkowicie niewinnego maszynistę.

Zazdrość o przedmioty martwe ściśle się łączy z zazdrością o uczucia, w najmniejszym stopniu bowiem nie będziemy zazdrośni o abażur na lampie, naszej Istocie idealnie obojętny, o lewarek, przez naszą Istotę serdecznie znienawidzony, o pralkę, użytkowaną z konieczności, o wycieraczkę, zgoła niedostrzeganą, i tym podobne, nawet gdybyśmy byli psychopatą i do tego jeszcze upadli na głowę.

Będziemy zazdrośni natomiast o: – gitarę, czule tuloną do łona, – samochód, miłośnie głaskany, – marynarkę, noszoną z wściekłym upodobaniem, Która w dodatku przebywa z nim więcej niż my.

– komputer, powodujący rozanielony wyraz twarzy, – książkę, czytaną z wypiekami i zachłannością dziką, – walory filatelistyczne, kolekcjonowane namiętnie, – broń palną, pieczołowicie czyszczoną, nawet bez potrzeby i różne inne podobne.

Jasne jest dla każdego (i nawet dla nas), że przedmioty, jako takie, kichają na czułość, miłość i troskę, i niczym tu nie zawiniły, niemniej jednak przychodzi chwila, kiedy wybucha w nas nienawiść do gitary, samochodu, komputera, książki i znaczków pocztowych.

Bo Istota kocha ten cały śmietnik, zamiast kochać nas.

Opamiętajmy się troszeczkę.

Jeśli zaczniemy ujawniać naszą nienawiść na każdym kroku, wcześniej czy później stracimy naszą Istotę, która w żaden sposób nie wytrzyma z nami.

Szczególnie, jeśli potniemy nożyczkami marynarkę, wrzucimy do pieca walory, rozbijemy w drzazgi komputer… Niech nas ręka boska przed czymś takim broni1

Z dwojga złego dokonajmy w głębi duszy przełomu i spróbujmy zaprzyjaźnić się z obrzydliwymi przedmiotami.

Trudne potwornie, ale skuteczne.

Pieczołowitość, z jaką potraktujemy ukochany przedmiot Istoty, spowoduje, że część uczuć przeniesie się na nas…

Mamy tu na myśli część, dotychczas ukierunkowaną niewłaściwie… i tym sposobem stratę poniosą przedmioty, a nie my. My okażemy się bóstwem bezcennym.

Zazdrość patologiczna, z reguły nieuzasadniona z łatwością wpędzi do grobu nas, naszą istotę i całe nasze otoczenie. (Nas na końcu, bo gdybyśmy padli wcześniej, reszta by ocalała.) Załóżmy, iż, jakiejkolwiek płci jesteśmy, naturę mamy monogamiczną, temperament przeciętny, pracujemy ciężko i nie w głowie nam jakieś tam głupie ekscesy Powiedzmy, że: a. Na zakończenie leczniczych wysiłków ostatnim tchem sobaczymy instrumentariuszkę – idiotkę, która sześć razy podała nam niewłaściwy przyrząd, które to sobaczenie opóźnia chwilę naszego powrotu do domu, b. walczymy ze sztormem na morzu przy przeciwnym wichrze, który się zerwał znienacka i opóźnia chwilę naszego powrotu do domu, C. Warcząc i plując, omawiamy scenariusz ze współtwórcą, który ma poglądy odwrotne od naszych i którego nienawidzimy przeraźliwie, przy czym kontrowersje nie do rozwikłania opóźniają chwilę itd…

d. Usiłujemy skłonić do zeznań zatwardziałego przestępcę, na którego patrzymy z najserdeczniejszym obrzydzeniem i którego kretyński upór opóźnia chwilę itd., po czym w domu wita nas rozhisteryzowane i zapłakane szaleństwo, które strasznym krzykiem zawiadamia nas, iż cały czas do tej pory spędzaliśmy na rozrywkach natury erotycznej i bez najmniejszego powątpiewania instrumentariuszka, współtwórca, przestępca, a możliwe że i wicher, są naszymi gachami i gaszycami.

Gaszyca – rodzaj żeński od gacha.

Nie, nie da rady, nie wytrzymamy tego.

My, z drugiej strony medalu…

No i co począć, skoro nas szarpie? Skoro natychmiast, kiedy tylko Istota zniknie nam z oczu, zaczynamy sobie wyobrażać Bógwico?

Skoro okropne obrazy pchają nam się natrętnie, a w dodatku na ekranie telewizora albo mąż zdradza żonę, albo żona męża, skoro w każdej książce oni gźą się ze sobą jak dzikie…?

Po pierwsze: Prawdopodobnie nie mamy co robić, więc może byśmy się zajęli, czymś pożytecznym.

Po drugie: Nie ma przymusu oglądania telewizji.

Po trzecie: Możemy czytać Kubusia Puchatka.

Po czwarte: Nic gorszego niż niepewność. Proszę bardzo, możemy naszą Istotę pośledzić i sprawdzić, czy przypadkiem jej wyjaśnienia nie są zgodne z prawdą.

Sposób wątpliwy.

Złośliwość losu sprawi, że szpital opuścimy przypadkowo w towarzystwie pani doktór pediatry, obojętnej urody, ale płci przeciwnej niż nasza, na przystani będzie czekać cudownie piękna narzeczona kumpla, dokumenty przestępcy przyniesie nam sekretarka komendanta, a zmierzając na spotkanie z współtwórcą akurat spotkamy Pawła Deląga. No i co?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: