– Jestem Jan Smirzycky ze Smirzyc. Pojmujesz, chłopie? Jan Smirzycky! Okup za mnie… – Tam, na rynku – przerwał Reynevan – trup twojego kamrata Hynka już wisi na pręgierzu, obdarty do naga. Obok jest jeszcze miejsce. Rycerz nie spuścił oczu. Reynevan pojął, z kim ma do czynienia, ale trzymał się obranej strategii. Nadal usiłował nastraszyć i zastraszyć. – Z reszty twoich druhów ocaleli tylko ci, których obronił proboszcz Rokycana, zasłaniając własną piersią przed dzidami motłochu, tych zawleczono do ratuszowej szatławy. Przeganiając przedtem naprędce wymyśloną "ścieżką cnoty", szpalerem ludzi z pałkami i siekierami. Nie wszyscy przebyli tę ścieżkę żywi. Pościg za resztą trwa, a motłoch wciąż czeka pod ratuszem. Zastanawiasz się, po co ci to mówię? Bo straszną mam chęć zaciągnąć cię tam, na rynek, wydać prażanom i popatrzeć, jak będziesz biegł pod kijami. Czy wiesz, skąd u mnie ta chęć? Domyślasz się może? Rycerz zmrużył oczy. A potem rozwarł je szeroko.

– To ty… Teraz cię poznaję.

– Zdradziłeś mojego brata, Janie Smirzycky ze Smirzyc, wydałeś go na śmierć. Zdasz za to rachunek. Właśnie zastanawiam się, w jaki sposób. Mogę, jak rzekłem, wydać cię w ręce prażan. Mogę tu, na miejscu, własnoręcznie wsadzić ci nóż pod żebra. – Nóż? – rycerz szybko odzyskał kontenans, pogardliwie wydął wargi. – Ty? Pod żebra? Ha, nuże więc, młodszy panie z Bielawy. Śmiało! – Nie prowokuj mnie.

– Prowokować? – Jan Smirzycky parsknął i splunął. Ja nie prowokuję. Ja drwię! Ja się znam na ludziach, potrafię przez oczy do duszy zaglądnąć. Tobie zaglądnąłem i to ci powiem: ty nawet kurczaka byś nie zabił. – Mogę, powiedziałem, zawlec cię pod ratusz. Tam czeka cała gromada mniej wrażliwych. – Możesz mnie też pocałować w dupę. To ci właśnie proponuję. I z całego serca polecam. – Mogę też puścić cię wolno.

Smirzycky odwrócił głowę. Nie dość szybko, by Reynevan nie ułowił błysku w jego oku. – Więc jednak – spytał po chwili – okup?

– Można to tak nazwać. Udzielisz mi odpowiedzi na kilka pytań. Rycerz spojrzał na niego. Milczał długo.

– Ty pętaku – powiedział wreszcie, krzywiąc wargi i przeciągając słowa. – Ty śląski Niemczyku. Ty doktorku znachorku! Z kim ty, myślisz, masz sprawę? Ja jestem Jan Smirzycky ze Smirzyc, szlachcic czeski, pasowany pan, hejtman mielnicki i rudnicki! Moi przodkowie walczyli pod Legnano i Mediolanem, pod Askalonem i Arsufem. Mój pradziad okrył się chwałą pod Muhldorfem i pod Grecy. Odpowiadać na pytania? Tobie? A chędoż się, pacanie. – Ty, szlachetny panie Smirzycky, knułeś, jak pospolity zbir, zdradę własnych rodaków. Tych, którzy zrobili cię hejtmanem, na Mielniku i Rudnicach osadzili. W podzięce za to spiskowałeś przeciw nim z Konradem z Oleśnicy, biskupem Wrocławia. Dwa lata temu, na Śląsku, w cysterskiej grangii. Minęły całe dwa lata, ale z pewnością pamiętasz. Bo ja pamiętam. Każdziuteńkie wypowiedziane tam słowo. Smirzycky wpił w niego oczy. Milczał przez chwilę, kilka razy przełknął ślinę. Gdy się odezwał, w jego głosie, prócz zaskoczenia, zadźwięczał niekłamany podziw. – A więc to ty… To ty tam byłeś. Ty podsłuchałeś… Niech cię diabli! Przyznać ci trzeba, szeroko i zamaszyście obracasz się w świecie. Podziwiam. Ale i współczuję zarazem. Tacy umierają młodo. I zwykle śmiercią gwałtowną. Samson Miodek wysłał za pomocą magicznego amuletu jakiś mentalny sygnał. Ale choć podczas pościgu komunikacja wychodziła im znośnie, teraz, z odległości dwóch kroków, sygnał był zupełnie nieczytelny. To znaczy, nieczytelna była treść, wyraźna natomiast intensywność. Reynevan odebrał to jako sugestię, by działać stanowczo. – Odpowiesz na moje pytania, panie Smirzycky.

– Nie, nie odpowiem. Wydaje ci się, że masz na mnie coś, czym możesz zastraszyć, zaszantażować? Gówno masz, młodszy panie Bielawa. A wiesz, dlaczego? Bo czas nastał nam historyczny. Każdy dzień przynosi zmiany. W takich czasach, konowale, szantażyści muszą działać bardzo szybko, inaczej tylko na drwinę obracają się ich szantaże. Nie zauważyłeś, co się dziś daiało na ulicach? Wjechałem do Pragi u boku Hynka z Kolsztejna. Przyjechaliśmy wprost z Kolina, od pana Dziwisza Borzka, onże dał nam swych zbrojnych. Ręka w rękę z nami szli jawnie drużynnicy tak zajadłych katolików i husytobójców jak Puta z Czastolovic i Otto de Bergow. Żadna tajemnica, pocośmy przybyli. Mieliśmy zamiar opanować ratusz i przejąć władzę, bo Praga to caput regni, kto ma Pragę, ma Czechy. Chcieliśmy oswobodzić Korybuta i zrobić z niego króla. Prawdziwego króla, znaczy, za aprobatą Rzymu. Chcieliśmy dogadać się z papieżem, skłonnym, jak wieść niesie, do kompromisu względem liturgii, gotowym ustąpić względem Kielicha i komunii sub utraque specie. Gotowym do negocjacji. Ale nie z Taborem, nie z radykałami, nie z ludźmi o rękach zbrukanych krwią księży. Zjednoczeni z Oldrzychem z Rożmberka i panami z landfrydu chcieliśmy wykończyć radykałów, wybić Sierotki, zlikwidować Tabor, przywrócić ład w Królestwie Czeskim. Pojmujesz? – Wjechaliśmy do Pragi – Smirzycky nie czekał, aż Reynevan potwierdzi – jawnie i z odkrytą przyłbicą. Wyraźniej więc chyba nie mogłem pokazać, czego chcę, przeciw komu i przeciw czemu jestem. Z kim trzymam, z kim jestem w spółce. Wszystko się dziś wydało i pokazało. Co chcesz więc zrobić? Teraz, gdy szydło wyszło z worka na pełną długość, pójdziesz do Taboru i ogłosisz: "Słyszcie, bracia, powiem wam nowinę: Jan ze Smirzyc jest waszym wrogiem, spiskuje przeciw wam z katolikami"? Zeszłoroczny śnieg, panie z Bielawy, zeszłoroczny śnieg! Pokpiłeś, spóźniłeś się. Owszem, jeszcze rok, jeszcze miesiąc temu… – Jeszcze miesiąc temu – dokończył ze złośliwym uśmiechem Reynevan – mogłem cię zdemaskować, byłem groźny. Nasłałeś więc na mnie skrytobójców. Iście po rycersku, panie ze Smirzyc, po szlachecku. Zaiste, dumni muszą być w zaświatach okryci chwałą antenaci, bohaterowie spod Askalonu i Grecy. – Jeśli myślisz, że będę się przed tobą z tego tytułu kajał, to się kurewsko mylisz. – Odpowiesz mi na pytania.

– Już ci, zdaje mi się, proponowałem całowanie w dupę? A zatem ponawiam propozycję. Samson Miodek wstał raptownie. A Reynevan przysiągłby, że Jan Smirzycky się zląkł. – To jest wojna! – wykrzyczał, utwierdzając Reynevana w przekonaniu. – Wojna, chłopie! Kto może ci zaszkodzić, ten wróg, a wroga się niszczy! Twój brat pracował dla Taboru, dla Żiżki, dla Szwamberka i Hviezdy, był mi więc wrogiem, mógł szkodzić i szkodził. A biskup wrocławski przeciwnie, był cennym sojusznikiem, warto było go sobie zjednywać. Chciał biskup nazwisk działających na Śląsku taboryckich szpiegów, to i dostał listę. Zresztą biskup od dawna miał twego brata w podejrzeniu, dopadłby go i bez mojej pomocy. Wrocławski biskup ma swoje środki i metody. Zdziwiłbyś się, jak skuteczne. – Nie zdziwiłbym się, widziałem to i owo. Skuteczności działania też nie neguję. Nie żyje już wszak wspomniany przez ciebie Jan Hviezda, nie żyje Bohuslav ze Szwamberka. A to ty, wtedy, w cysterskiej grangii, podałeś ich obu za cel biskupim siepaczom. Szwamberk był wysokiego rodu. Bodajże wyższego i starszego niźli twój, choć chełpisz się przodkami. Za Bohusława Szwamberka czeka cię szafot, jego krewniacy już tego dopatrzą. Samson znowu wysłał sygnał. Reynevan zrozumiał.

– Hviezda i Szwamberk – oświadczył tymczasem Smirzycky – umarli z ran odniesionych w boju. Gadaj, oskarżaj, nikt nie uwierzy… – Nikt nie uwierzy w czarną magię? – dokończył Reynevan. – To chciałeś powiedzieć? Smirzycky zaciął usta.

– Czego ty, u diabła, chcesz? – wybuchnął nagle. Zemsty? Nuże więc, mścij się! Zabij mnie! Tak, zdradziłem twojego brata, choć ufał mi tak, jak Chrystus ufał Judaszowi. Zadowolonyś? Oczywiście skłamałem, twego brata nigdy na oczy nie widziałem, usłyszałem o nim od… Mniejsza z tym, od kogo. Ale wydałem go biskupowi, przez to zginął. Ciebie zaś miałem za szpiega Neplacha, za prowokatora i możliwego szantażystę. Musiałem coś z tobą zrobić. Najęty kusznik, rzecz nie do wiary, chybił. Dwa razy próbowałem cię otruć, ale trucizna chyba na ciebie nie działa. Nająłem trzech zabójców, nie wiem, co się z nimi stało. Znikli. Same szczęśliwe zbiegi okoliczności, młodszy panie z Bielawy. Bardzo dziwne szczęśliwe zbiegi. Czy ktoś tu niedawno nie mówił przypadkiem o czarnej magii? Flutek, pomyślał Reynevan, zmusił pojmanych zbirów do zeznań. Z pewnością już wcześniej miał sygnały o szykowanym puczu, zbiry na torturach powiedziały resztę, potwierdziły podejrzenia. Na spiskowców czekała zasadzka, nie mieli szans. Najmując na mnie morderców, Jan Smirzycky przegrał Pragę. A Hynek z Kolsztejna przegrał życie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: