– Melanie…
– Później, Brian. Później.
David Reese odchrząknąłby zwrócić na siebie uwagę.
– Pani Stokes przyjdzie lada chwila, więc lepiej bierzmy się do roboty. – Nie czekał na odpowiedź, mówił dalej: – Zacznijmy od zabawki. To ta sama, co na portrecie z parteru, tak? Konik Meagan.
– Ma odłamane ucho – wymamrotał Brian. – Ja je odłamałem. Rzuciłem nim w kominek. Byłem… zły. Miała tego konika w dniu porwania. Nigdy go nie znaleziono. W końcu policjanci powiedzieli, że Russell Lee zachował go jako… jak to nazwali?… trofeum.
– I już go więcej nie widzieliście? Nawet po aresztowaniu Holmesa?
– Nie. Nigdy.
– A ten materiał?
– Nie wiem… – Brian przyjrzał mu się, nie dotykając. – Może to z jej sukienki. Jest niebieski. Ale to było tak dawno, że… i jest taki… brudny.
– Czy znaleziono ją w sukience? Zerknął na siostrę, zawahał się.
– Owiniętą w koc.
David skinął głową. Poza kocem Meagan nie miała nic na sobie.
– Jak ten ktoś mógł się dostać do domu? – wtrąciła Melanie. – Mamy system alarmowy.
– Włączony?
– Oczywiście! Doskonale zdajemy sobie sprawę z zagrożenia. Ojciec osobiście włącza alarm co wieczór.
– Hmm… – David zastanawiał się nad tym przez chwilę. – Kto był w domu w nocy?
– Ja, oczywiście. Mama i ojciec. Maria, pokojówka, która z nami mieszka. Zarezerwowaliśmy też miejsce dla Ann Margaret, mojej szefowej i przyjaciółki z Czerwonego Krzyża, bo do Dedham jest daleko. Wydaje mi się, że zajmowała pokój gościnny, ale dla pewności trzeba spytać Marię.
– Czy pani ojciec przeszukał dom, zanim włączył alarm?
– Po co?
– Mieliście ze trzystu gości. Jeden z nich mógł swobodnie zakraść się na górę i…
– Zaczekać – dokończyła.
– Cholera – mruknął Brian.
– Larry Digger musi mieć z tym coś wspólnego – oznajmiła Melanie. – Może po naszej rozmowie znowu wśliznął się do domu? Może znalazł te przedmioty, kiedy śledził Russella Lee Holmesa?
David pokręcił głową.
– To za subtelne jak na niego. Czy facet w takich ciuchach… i tak śmierdzący… mógłby się wśliznąć niezauważony?
– Za pierwszym razem mu się udało…
– Zaraz! – przerwał im Brian. – Larry Digger? Dziennikarz z Teksasu? Larry Digger był wczoraj w naszym domu?
Jego siostra uśmiechnęła się ze zmęczeniem, a potem zaczęła opowiadać.
Brian słuchał jej z kamienną miną. Wydawało mu się, że powinien coś czuć, ale nie czuł. Mógł się tylko gapić na czterdzieści cztery świeczki, tworzące imię jego zmarłej siostry. A więc Teksas jednak ich dopadł. Nie potrafili zapomnieć, w tym cały problem. Żadne z nich nie nauczyło się zapominać. Russell Lee Holmes ich dopadł. Czyżby się łudzili, że zdoła go powstrzymać coś tak błahego jak śmierć?
– Brian – odezwała się Melanie. – Brian, co ci jest? Dotknął policzka. Cholera, łzy.
– A ty nawet do mnie nie zadzwoniłaś – szepnął.
– Zadzwoniłam dzisiaj.
– Wszystko się pozmieniało, prawda? Spuściła głowę.
– To ty odszedłeś. To ty postanowiłeś nas znienawidzić.
Miała rację. Chciał wziąć ją za rękę, uścisnąć, przypomnieć o dawnych czasach. Ale nie mógł.
– Zapomnij o Larrym Diggerze – powiedział ochrypłym głosem. – Zajmę się wszystkim. Obiecuję.
Nie! Nie chcę. Potrafię się sama zająć tym problemem.
– To żaden problem. Larry Digger był i jest tanim pismakiem. A ty nie jesteś córką Russella Lee Holmesa. Nie pozwolę, żeby ktoś nachodził moją siostrzyczkę. Mel, to nie ma nic wspólnego z tobą.
Spojrzała na niego hardo.
– Nie ma? Dlaczego? Bo nie należę do rodziny? Bo po dwudziestu latach nadal traktujesz mnie jak gościa?
– Do cholery, nie o to mi chodzi. Przecież wiesz.
– Nie, już nie wiem. Lepiej mi wyjaśnij, bo uważam, że wszystkie ataki, oskarżenia i groźby wobec naszej rodziny… mojej rodziny… mają ze mną bardzo wiele wspólnego!
– Nieprawda! – krzyknął. – Nie obraź się, ale nie należałaś do naszej rodziny, kiedy Meagan zginęła. Wiesz, jak wygląda list gończy? Wiesz, że poczta rozsyła setki tysięcy zdjęć zaginionego dziecka, a samoloty rozwożą je po całym kraju? Wiesz, jak to jest, kiedy się zapłaci okup i można już tylko czekać? Albo kiedy policjanci przestają mówić o odzyskaniu zakładnika i przyprowadzają psy? Albo jak to jest, kiedy się idzie do kostnicy, żeby zidentyfikować szczątki dziecka? Nie wiesz. Nie wiesz, bo Meagan nie ma z tobą nic wspólnego… i niech tak zostanie!
– Za późno – mruknęła gorzko.
Porzuciła go dla tego Davida Reese’a. Do cholery, to on był jej starszym bratem. Powinien się nią opiekować. I nie życzył sobie, żeby Melanie mieszała się w sprawy Meagan.
– Jest jeszcze gorzej – dodała Mel. – Widuję Meagan Stokes i nie wydaje mi się, żeby to był tylko sen. Wydaje mi się, że wreszcie sobie przypominam. A to, co pamiętam, to ostatnie dni życia Meagan Stokes. Kiedy była w jakiejś drewnianej chacie. Kiedy ściskała ulubionego drewnianego konika. Kiedy jeszcze wierzyła, że wróci do domu. A mogę o tym wiedzieć tylko w jednym przypadku: jeśli i ja z nią byłam. Jeśli byłam przy niej. Jeśli byłam córką Russella Lee Holmesa. Przykro mi, ale sądzę, że Larry Digger może mieć rację.
Brian nagle zaczął się śmiać.
– No tak, no tak – wykrztusił. – Zło nigdy nie umiera. Zło zostaje w rodzinie. Witaj wśród prawdziwych Stokesów, Mel. Witaj w domu.
8
Zapiszczał pager. Brian zadzwonił pod numer, który się wyświetlił, po czym oznajmił, że musi wracać do cholernego szpitala, żeby zająć się cholernym pacjentem. David wywnioskował z tego, że brat Melanie nadal był nieco wytrącony z równowagi.
Odprowadzili go do drzwi frontowych. Brian mruczał, że wszystko się popieprzyło, Melanie szeptała, że wszystko będzie dobrze, a David zastanawiał się, kiedy Chenney wreszcie się objawi. No i pojawił się w chwilę po tym, jak wreszcie wypchnęli Briana z domu, przysięgając na wszystkie świętości, że będą go informować i nie wspomną matce ani słowem o tym, co się wydarzyło. Chenney nadbiegł truchtem z czterema zestawami narzędzi, gotowy do akcji.
– Musi się pani przebrać – rzucił David opryskliwie.
Skinęła głową ze zmęczeniem. Wizyta brata najwyraźniej ją wyczerpała. Z jej oczu zniknęła ta iskra, która tak się Davidowi spodobała parę godzin temu. Ciężki dzień dla Melanie Stokes.
– Wezmę coś stąd i ubiorę się w pokoju gościnnym – szepnęła.
Tym razem David przemówił o wiele łagodniej, prawie ciepło:
– Jasne. I tak przez jakiś czas nie będzie nas na górze. Niech się pani nie spieszy.
Wzruszył ramionami. Czuł się niezręcznie, choć nie wiedział dlaczego. Chenney przyglądał mu się z niedowierzaniem. Melanie uśmiechnęła się z wdzięcznością, co zdenerwowało go jeszcze bardziej. W końcu nie jest zupełnym prostakiem. Zna się na dobrych manierach. Nauczono go otwierać drzwi przed paniami, ustępować im miejsca w autobusie i jeść z zamkniętymi ustami. Potrafi się zachować.
Spochmurniał. O czym on myśli, do cholery?
Melanie zniknęła na górze. Odwrócił się do Chenneya.
– Co mam robić? – spytał mały pospiesznie. – Co mam mówić? Kim jestem? Powinienem mieć odznakę?
Jezu, skąd on się urwał?
– Chenney, jesteś gliniarzem. Podaj prawdziwe nazwisko i, jak rany, rób to, co zwykle na miejscu zbrodni. Jasne?
Chenney pokiwał głową z przejęciem.
– Mam rękawiczki, torby, zestaw do zdejmowania odcisków palców, odkurzacz. Wszystko jak należy.
– Jesteś nieoceniony.
– I to wszystko?
– Wiem, wiem, na filmach jest ciekawiej. Przywykniesz.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z oszustwami finansowymi – wymamrotał mały.
– Za to nam płacą te wielkie pieniądze.
– Lairmore wie? David zesztywniał.
– Jeszcze nie.
Chenney rzucił mu spojrzenie z ukosa, zdradzając tym samym pierwszą iskrę inteligencji.
– To mu się nie spodoba. Zaczynasz się angażować, każesz mi udawać policjanta, a wszystko to nie ma związku ze sprawą. Jeśli się nie uda…