– Dziękuję – odparł Koplin, poprawiając się w łóżku. – Z geologicznego punktu widzenia wyspa jest całkiem interesująca. Opis uskoków i przemieszczeń skał, które kiedyś powstały z osadów na dnie pradawnego morza, wypełniłby kilka tomów. Z punktu widzenia mineralogii magmatyczna parageneza jest jałowa.
– Mógłby pan to przełożyć na jakiś ludzki język? Koplin uśmiechnął się, pokazując zęby.
– Pochodzenie i geologiczne występowanie jakiegoś minerału nazywa się jego parageneza. Magma natomiast jest źródłem wszelkiej materii; to płynna skała, stopiona pod ciśnieniem, która twardniejąc tworzy skały wulkaniczne, znane powszechnie jako bazalt czy granit.
– Fascynujące – oschle powiedział Donner. – A zatem twierdzi pan, że na Nowej Ziemi nie ma minerałów.
– Jest pan niezwykle spostrzegawczy, panie Donner – rzekł Koplin.
– A jak znalazłeś ślady bizanium? – spytał Seagram.
– Trzynastego dnia myszkowałem po północnym stoku Biednej Góry i natknąłem się na hałdę.
– Na hałdę?
– Na kupę skał, które wydobyto podczas głębienia szybu kopalni. I właśnie w tej hałdzie trafiłem na niewielkie ślady rudy bizanium.
Twarze obu mężczyzn siedzących przy łóżku nagle przybrały śmiertelnie poważny wyraz.
– Wejście do szybu sprytnie zamaskowano – ciągnął Koplin. – Znalezienie go zajęło mi prawie całe popołudnie.
– Chwileczkę, Sid – wtrącił Seagram, dotykając ręki Koplina. – Chcesz powiedzieć, że wejście do tej kopalni zostało ukryte celowo?
– Stary hiszpański sposób. Zasypano otwór wejściowy, tak że stok wzgórza wyglądał całkiem zwyczajnie.
– A czy ta hałda nie powinna leżeć na wprost wejścia? – spytał Donner.
– W normalnych warunkach owszem, lecz w tym wypadku znajdowała się w odległości ponad stu metrów na zachód od wejścia, oddzielona od niego łagodnym wybrzuszeniem zbocza.
– Ale pan jednak to wejście odkrył? – dopytywał się Donner.
– Tor, po którym jeździły wagoniki z rudą, rozebrano, a ślady po szynach i podkładach zostały zasypane, ale mnie udało się odkryć zarys toru, gdy obejrzałem sobie zbocze góry przez lornetkę z odległości półtora kilometra. To, czego nie zauważyłem z bliska, łatwo dostrzegłem z oddali, i wtedy bez trudności ustaliłem, gdzie znajdowała się kopalnia.
– Kto mógł zadać sobie tyle trudu, żeby ukryć opuszczoną kopalnię w Arktyce? – spytał Seagram. – Nie ma w tym ani sensu, ani logiki.
– Masz rację tylko w połowie, Gene – odezwał się Koplin. – Obawiam się, że cel pozostanie tajemnicą, ale to była znakomita robota zawodowców… górników z Kolorado – rzekł powoli, niemal z czcią. – To oni zbudowali tę kopalnię na Biednej Górze. Ładowacze, strzałowi, wiertacze i ci, co płuczą rudę… Kornwalijczycy, Irlandczycy, Niemcy i Szwedzi. Nie Rosjanie, lecz ludzie, którzy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych i stali się legendarnymi górnikami z Kolorado, a oni potrafią sobie radzić z najtwardszą skałą. Nikt nie wie, skąd się wzięli na pokrytych lodem stokach Biednej Góry, ale to właśnie oni tam byli, wydobywali bizanium i potem zniknęli w mrokach Arktyki.
Mina Seagrama zdradzała niedowierzanie. Kiedy odwrócił głowę i spojrzał na Donnera, zobaczył taką samą minę.
– Ależ to zakrawa na fantazję, absolutną fantazję – rzekł.
– Fantazję? – powtórzył Koplin jak echo. – Być może, a jednak to prawda.
– Wygląda na to, że jest pan tego całkiem pewien – mruknął Donner.
– Bo jestem. Niezbity dowód zgubiłem w czasie ucieczki przed strażnikiem. Możecie mi wierzyć tylko na słowo, ale skąd te wątpliwości? Jako naukowiec przedstawiam jedynie fakty i nie mam powodów, żeby kłamać. A więc, na waszym miejscu, panowie, po prostu bym uznał, że moje słowa odpowiadają prawdzie.
– Jak już powiedziałem, to twoja gra – rzekł Seagram z bladym uśmiechem.
– Wspomniał pan o jakimś niezbitym dowodzie – odezwał się Donner chłodnym, rzeczowym tonem.
– Kiedy dostałem się do szybu, a skały były luźne i wystarczyło tylko wygrzebać tunel długości jednego metra, w ciemnościach uderzyłem głową w sznur wagoników. W świetle czwartej zapałki zobaczyłem dwie lampy naftowe. W obu jeszcze była nafta i obie zapaliły się przy trzeciej próbie. – Bladoniebieskie oczy Koplina zdawały się patrzeć gdzieś daleko poza ścianę szpitalnej sali. – W świetle lamp ujrzałem deprymujący widok: równo poustawiane narzędzia górnicze, puste wagoniki na rdzewiejącym wąskim torze, świdry gotowe do wiercenia skały… wszystko jakby czekało na kolejną szychtę, na górników, którzy zajmą się sortowaniem rudy i wywożeniem odpadów na hałdę.
– Czy nie zauważył pan czegoś, co mogłoby wskazywać, że kopalnię opuszczono w pośpiechu?
– Absolutnie nic. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Prycze w bocznym pomieszczeniu były zasłane, kuchnia wysprzątana, garnki i naczynia spokojnie stały na półkach. Nawet muły, które ciągnęły wagoniki, zostały przeprowadzone do sztolni, gdzie fachowo je zastrzelono: każda czaszka miała równą okrągłą dziurkę w samym środku. Nie, powiedziałbym raczej, że kopalnię opuszczano bardzo metodycznie.
– Jeszcze pan nam nie wyjaśnił, jak doszedł do wniosku, że to byli górnicy z Kolorado – powiedział Donner rzeczowym tonem.
– Właśnie do tego zmierzam – odparł Koplin. Trzepnął ręką w poduszkę i ostrożnie przekręcił się na bok. – Wszystko niewątpliwie na to wskazywało. Na cięższym sprzęcie wciąż widniały znaki fabryczne producentów. Wagoniki wykonała odlewnia Guthriego i Synów z Pueblo w stanie Kolorado, świdry pochodziły z Zakładów Metalurgicznych Thora z Denver, na drobnych narzędziach znajdowały się nazwiska kowali, którzy je wykuli, przeważnie z Central City i Idaho Springs, a to przecież górnicze miasta w Kolorado.
Seagram poruszył się na krześle.
– Rosjanie mogli kupić ten sprzęt w Kolorado i później przewieźć go na wyspę.
– Możliwe – powiedział Koplin. – W kopalni były jednak również inne ślady, które prowadzą do Kolorado.
– Na przykład?
– Po pierwsze, ciało na jednej z prycz.
Seagram zmrużył oczy.
– Ciało…?
– Tak. Z rudymi włosami i rudą brodą – odrzekł Koplin obojętnym tonem. – Pięknie zakonserwowane w temperaturze poniżej zera. Najbardziej interesujący był napis na desce łączącej podpory prycz. Dodam, że wykonano go w języku angielskim i brzmiał następująco: „Tu spoczywa Jake Hobart. Urodzony w tysiąc osiemset siedemdziesiątym czwartym roku. Wspaniały człowiek, który zamarzł podczas zamieci dziesiątego lutego tysiąc dziewięćset dwunastego roku".
Seagram wstał i zaczął krążyć po sali.
– Nazwisko to już jest coś – stwierdził, zatrzymał się i spojrzał na Koplina. – Czy były tam jakieś rzeczy osobiste?
– Nie, nic. Żadnego ubrania. Dziwne, ale etykiety na puszkach od konserw były francuskie… Jednak na ziemi walało się z pięćdziesiąt pustych opakowań po tytoniu do żucia „Mile-Hi". Ostatnim elementem układanki, który niepodważalnie dowodzi, że to górnicy z Kolorado, był wyblakły i pożółkły egzemplarz „Rocky Mountain News", z datą siedemnasty listopada tysiąc dziewięćset jedenastego roku. To właśnie ten dowód, który zgubiłem.
Seagram wyjął paczkę papierosów i prztyknięciem wysunął jednego. Donner wyciągnął zapalniczkę i podał mu ogień. Seagram podziękował skinieniem głowy.
– Istnieje więc szansa, że Rosjanie nie mają bizanium – rzekł.
– I jeszcze jedno – spokojnie powiedział Koplin. – Prawa górna ćwiartka trzeciej strony gazety została równiutko wycięta. Może to nic nie znaczyć, ale z drugiej strony dobrze byłoby sprawdzić w starych zszywkach. Niewykluczone, że czegoś się dowiecie.
– W tej sytuacji rzeczywiście niewykluczone – potwierdził Seagram, życzliwie patrząc na Koplina. – Dzięki tobie mamy teraz kupę roboty.
Donner pokiwał głową.
– Natychmiast zamawiam bilet na najbliższy lot do Denver. Jeżeli mi się poszczęści, to powinienem wrócić z paroma odpowiedziami.
– Najpierw sprawdź tę gazetę, a potem spróbuj się czegoś dowiedzieć o Jake'u Hobarcie. Ja przejrzę stare wojskowe archiwa. Skontaktuj się również z jakimś miejscowym specjalistą od historii górnictwa na Zachodzie i poszukaj nazwisk producentów, które podał nam Sid. Choć to mało prawdopodobne, może jednak któryś z nich utrzymał się w branży do dzisiaj.