– Ojej! Z takich zamierzchłych czasów… – powiedziała krzywiąc usta. – Mogę panu dać jedynie fotokopię, bo oryginał jest w Stanowym Towarzystwie Historycznym.

– Potrzebna mi tylko trzecia strona.

– Proszę chwileczkę poczekać. Odszukanie mikrofilmu i wykonanie odbitki potrwa około piętnastu minut.

– Dziękuję. A przy okazji, nie mają państwo przypadkiem spisu przedsiębiorstw w Kolorado?

– Oczywiście, że mamy.

Sięgnęła pod kontuar i położyła spis na poplamionym plastykowym blacie.

Donner usiadł i zabrał się do studiowania spisu, a tymczasem dziewczyna zniknęła, by odszukać to, o co prosił. Nie znalazł odlewni Guthriego i Synów z Pueblo. Przejechał kciukiem po kartkach do litery „z". Nie było również Zakładów Metalurgicznych Thora w Denver. Pomyślał, że trudno oczekiwać, aby obie firmy jeszcze działały po niemal osiemdziesięciu latach.

Kiedy minął kwadrans, a dziewczyna nie wracała, Donner dla zabicia czasu zacząłleniwie przewracać kartki spisu. Z wyjątkiem Kodaka, Martina Marietty i Gatesa Rubbera nie znalazł tam zbyt wielu przedsiębiorstw, o których by słyszał. Nagle zesztywniał. Pod literą "f" natknął się na Fabrykę Wyrobów Metalowych Jensena i Thora w Denver. Wyrwał tę kartkę, wsunął ją do kieszeni i rzucił spis na blat kontuaru.

– Proszę, to dla pana – powiedziała dziewczyna, która tymczasem wróciła. – Należy się pięćdziesiąt centów.

Donner zapłacił i szybko przeczytał tytuł w górnym prawym rogu reprodukcji starej gazety. Artykuł opisywał katastrofę w kopalni.

– Czy właśnie tego pan szukał? – spytała dziewczyna.

– To mi musi wystarczyć – odparł i wyszedł.

Fabryka Wyrobów Metalowych Jensena i Thora leżała między stacją rozrządową Burlington-Northern a brzegiem rzeki South Platte. To ogromne monstrum z falistej blachy oszpeciłoby każdy krajobraz poza okolicą, w której było usytuowane. Wewnątrz hall fabrycznej suwnice przenosiły pordzewiałe rury ogromnej długości z jednego miejsca na drugie, a stemplownice waliły z nieznośnym łoskotem, który Donnerowi niemal rozrywał bębenki. Biuro oddzielały od hall dźwiękoszczelne betonowe ściany z wysokimi łukowatymi oknami.

Atrakcyjna sekretarka o wydatnym biuście zaprowadziła Donnera przez pokryty puszystym dywanem hall do przestronnego gabinetu, wyłożonego boazerią. Carl Jensen Młodszy wyszedł zza biurka i przywitał się z gościem. Ten najwyżej dwudziestoośmioletni mężczyzna nosił długie włosy, równo przycięte wąsy i miał na sobie drogi garnitur w kratkę. Wyglądał dokładnie jak absolwent Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, Donner nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

– Dziękuję, że pan poświęcił swój czas na spotkanie ze mną, panie Jensen.

Jensen uśmiechnął się ostrożnie.

– Sprawa wygląda na ważną. Jakże mógłbym odmówić tak wysoko postawionej osobie z Waszyngtonu?

– Jak już powiedziałem panu przez telefon, sprawdzam tylko pewne dawne akta.

Uśmiech na twarzy Jensena przygasł.

– Mam nadzieję, że pan nie jest z Urzędu Skarbowego? Donner przecząco pokręcił głową.

– Nic podobnego. Zainteresowanie rządu ma charakter czysto historyczny. Chciałbym przejrzeć wasze księgi sprzedaży z okresu od lipca do listopada tysiąc dziewięćset jedenastego roku, jeżeli jeszcze państwo je mają.

– Proszę sobie ze mnie nie żartować – roześmiał się Jensen.

– Zapewniam pana, że to poważna prośba.

Jensen spojrzał na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu.

– Czy jest pan pewien, że trafił pod właściwy adres?

– Jestem, jeżeli pańska firma jest spadkobierczynią odlewni Thora – bez wahania odparł Donner.

– To dawna spółka mojego pradziadka – potwierdził Jensen. – Mój ojciec wykupił ją w tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku i zmienił nazwę.

– Czy państwo mają jeszcze jakieś związane z nią dokumenty? Jensen wzruszył ramionami.

– Jakiś czas temu wyrzuciliśmy wszystkie starocie. Gdybyśmy przechowywali wszystkie dowody sprzedaży od czasu, gdy mój pradziadek otworzył odlewnię w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym roku, potrzebowalibyśmy magazynu wielkości stadionu Bronco wyłącznie do tego celu.

Donner wyciągnął chusteczkę do nosa i wytarł sobie z twarzy kropelki potu. Zrezygnowany siedział w fotelu.

– Jednakże dzięki dalekowzroczności Carla Jensena Starszego – ciągnął Jensen – mamy wszystkie nasze dawne dokumenty na mikrofilmach.

– Na mikrofilmach?

– To jedyne wyjście. Po pięciu latach wszystko fotografujemy. Pracujemy nowocześnie.

Donner nie wierzył własnemu szczęściu.

– A więc dostanę dowody sprzedaży z drugiego półrocza tysiąc dziewięćset jedenastego roku?

Jensen nie odpowiedział. Pochylił się nad biurkiem, połączył z sekretarką i rzucił jej kilka słów do mikrofonu. Potem odchylił się do tyłu w swoim dyrektorskim fotelu.

– Czy mógłbym tymczasem poczęstować pana kawą, panie Donner?

– Wolałbym coś ciut mocniejszego.

– Od razu widać, że jest pan z wielkiego miasta – powiedział Jensen. Wstał i podszedł do świecącego lustrami barku, z którego wyjął butelkę chivas regal. – Denver to niemal pipidówka. Tutaj ludzie na ogół krzywo patrzą na barki w gabinetach. Miejscowym zwyczajem, chcąc ugościć jakąś ważną osobę, zaprasza się ją na dużą coca-colę i suty obiad do eleganckiej restauracji. Ale tak się szczęśliwie złożyło dla naszych lepszych klientów z innych miast, że terminowałem na Madison Avenue.

Donner jednym haustem opróżnił podaną mu szklankę.

Jensen obrzucił go taksującym spojrzeniem i ponownie ją napełnił.

– Proszę mi powiedzieć, panie Donner, czego właściwie państwo szukają?

– Nic ważnego – odparł Donner.

– Czyżby? Chyba rząd nie wysyłałby nikogo tak daleko tylko po to, żeby dla żartu liczył pozycje w dowodach sprzedaży sprzed siedemdziesięciu sześciu lat?

– Rząd często załatwia swoje tajne sprawy w dziwny sposób.

– Tajne sprawy z tysiąc dziewięćset jedenastego roku? – powiedział Jensen, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Naprawdę zdumiewające.

– Powiedzmy, że po prostu próbujemy rozwikłać pewne przestępstwo, którego sprawca korzystał niegdyś z usług pańskiego pradziadka.

Jensen uśmiechnął się i kurtuazyjnie udał, że bierze to kłamstwo za dobrą monetę.

Do gabinetu tanecznym krokiem weszła czarnowłosa dziewczyna w długiej spódnicy i botkach, rzuciła Jensenowi uwodzicielskie spojrzenie, położyła na biurku kserokopię, po czym się wycofała.

Jensen podniósł kartkę i przeczytał ją.

– Odlewnia mojego przodka musiała przechodzić kryzys w okresie od czerwca do listopada. Niewiele sprzedała w ciągu tych miesięcy. Czy interesuje pana jakaś szczególna pozycja, panie Donner?

– Sprzęt górniczy.

– Tak, to musi być to… świdry. Zamówione dziesiątego sierpnia i odebrane przez nabywcę pierwszego listopada – powiedział Jensen i pokazał zęby w szerokim uśmiechu. – Ktoś chyba sobie z pana zażartował.

– Nie rozumiem.

– Nabywcą albo, jak pan mnie poinformował, przestępcą… – tu Jensen zawiesił głos, żeby wywołać większe wrażenie -…był rząd USA.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: