Wróciłam do spodni, o ile spodniami można to było nazwać. Przerażające! I cóż się dziwić płci żeńskiej, skoro płeć męska nagość aż tak nieprzyzwoitą prezentuje, jakby specjalnie po to, żeby wszelkie mankamenty swojej urody ujawnić! Dorosłą kobietą byłam, wiedziałam doskonale, ii w gronie męskim Apollo Belwederski rzadko się pojawia, zwały sadła kryją się pod odzieżą, kłaki zwierzęce, krzywe nogi, zapadłe klatki piersiowe, watą wypchane, połcie słoniny szczeciniastej… Ależ kryją…! A tu nagle jęli to wszystko pokazywać, jakby obrzydnąć chcieli płci sobie przeciwnej!

Strój wszakże temu służy, by wszelkie braki prezencji ukryć, a jej zalety wyeksponować. Ten pogląd, od dawna we mnie ugruntowany, może i trochę cynicznie głosząc, spotykałam się zazwyczaj z potępieniem i naganą, bo moja szczerość wyda wała się przesadna i nawet gorsząca. Proszę, obraz nowej mody wskazuje, że miałam rację bezapelacyjną!

Wręcz mnie to bawić zaczęło i coraz więcej szczegółów dostrzegałam, kiedy nagle stwierdziłam, że jednak nie, ten tłum wokół mnie normalny być nie może. Jakaś ogromna ilość osób prezentowała wariactwo osobliwe. Mówili do siebie.

Do siebie samych. Idąc ulicą, przy stoliku siedząc samotnie, ze sobą w głos rozmawiali i nawet słów mnie kilka dobiegło, kiedy osobnik w odzieży do normy zbliżonej, “nie, nie zdążę – mówił – będę musiał się spóźnić”. Sobie samemu głośno tłumaczył, że będzie musiał się spóźnić…? Mnóstwo ich! Za twarz z boku się trzymając, idąc czy siedząc, mówili do siebie…?!

Przypomniało mi się, że miałam już niczemu się nie dziwić, a tylko czynić obserwacje. Nim wypiłam wino do końca, zaobserwowałam chude strasznie kształty panienki młodej, strojem do pracowni anatomicznej wprost się nadające, przeciw ne im kształty panienki równie młodej, a za to wagą chyba zbliżonej do mojego rekordowego tucznika, obciśnięte jakby kawałkiem wsypy na pierze, młodzieńca…

Zaraz, młodzieńca…

Raz spojrzawszy, wzrokiem do niego wróciłam. Też wystawiony na pokaz, ale doprawdy miał co pokazywać. Strzelisty, barczysty, o wąskich biodrach, nogi jak smukłe kolumny… Ejże, piękny chłopak! A obok niego dziewczyna…

Zawahałam się w ocenie, bo była chyba trochę zbyt wysoka. Gdyby jednak ktoś chciał rzeźbić posąg bogini…

Zdobyłam się na obiektywizm. Analizując widoki, musiałam przyznać, że wśród młodzieży zwyrodnień żadnych prawie nie widzę, dorodni po większej części, do naga niemal porozbierani, ale kształtni nader, zdrowi, może nawet piękni…? Za to osoby starsze wiek i brzydotę z upodobaniem demonstrują. Ciekawa rzecz. Jakaż może być tego przyczyna…?

I jedna jeszcze rzecz przedziwna do świadomości mojej dotarła. Murzyni już prawie dziwić mnie przestali, na Chińczyków płci obojga przestałam się wzdrygać, ale osoby prawdziwie białej nie widziałam ani jednej. Płeć smagła była powszechna. Po rysach sądząc, Europejczycy, a ciemni jak chłopstwo, słońcem w czasie żniw spalone. Cóż to miało być, też jakaś moda…?

Roman oderwał mnie od tych obserwacji, z szacunkiem przypominając, że magazyny nam zamkną. Nie tyle wypoczęta się czułam, ile coraz więcej zaciekawiona, coś się we mnie działo takiego, że zakupy koniecznie chciałam porobić. Oprócz siebie, dwie zaledwie widziałam kobiety w sukniach długich, tyle że bez żakiecików, lekkich bardzo, z dekoltami, i już zaczynałam się czuć grubo odziana i nie do zniesienia niemodna.

Znalazłam się w wielkich magazynach…

Tegoż wieczoru siedziałam przed lustrem w hotelowym apartamencie i wpatrywałam się we własną twarz, oka od niej nie mogąc oderwać.

Złe zawsze kusi. Grzech ciągnie. Nieprzyzwoitość aż korci… Wyznać muszę, że uległam.

Oszołomiła mnie część perfumeryjna, na którą w pierwszej chwili trafiłam. Chciwie próbując pachnideł, wąchając, w kremy jakieś upiększające wpatrzona, znalazłam się nagle jakby w kabinie, gdzie z naciskiem zaproponowano mi próbny makijaż. Inną klientkę widziałam, siedzącą przed lustrem, skusiło mnie, też usiadłam.

– Pani nie ma na twarzy żadnej mikstury? – ucieszyła się panienka, mną zajęta.

Już nawet nie zważałam na to, że pod skąpą szatką, na guziki z przodu zapiętą, żadnej bielizny chyba na sobie nie miała, a do tego była Mulatką lub też Kreolką. Co za różnica, Amerykanie mogą w nich mieć służbę, czemuż nie my…?

– Nie mam – rzekłam sucho.

– To doskonale! Możemy zacząć od podstaw. Oto podkład, przyciemnimy odrobinę, bo pani jest bardzo blada, zapewne dawno nie była pani na słońcu?

Ja, na słońcu…! Za kogo ona mnie brała…?!

– Damy troszeczkę opalenizny, ach jakąż piękną skórę pani ma, co za przyjemność robić taką młodą, świeżą twarz…! Wariatka. Znalazła sobie świeżą twarz dwudziestopięcioletniej wdowy…

– Żadnej korekty owalu pani nie potrzebuje, może cień rumieńca… O, to, o ton ciemniejsze. Ewentualnie na wieczór, proszę, zamiast tego, tamto nałożyć. Teraz oczy… brąz, przy pani włosach, o nieba, to naturalny kolor…! Tylko brąz! Na wieczór pod kolor sukni, cienie, niebieskie, zielone, czarne, to kolory dla pani. Co za rzęsy…! Przyciemnimy, tusz… Jedna maleńka kreseczka, oto tusz dla pani, razem z pędzelkiem… Gdyby chciała pani przyciemnić rzęsy trwale, polecam zakład kosmetyczny na rue Royale…

Oczy miałam zamknięte, więc nie wiedziałam, o czym mówi. Przyciemnić rzęsy, dlaczego nie, rzęsy miałam zawsze długie i gęste, tyle że na mój gust za jasne, owszem, chciałabym mieć ciemniejsze…

– Usta… Bardzo delikatnie. Ma pani wyjątkowo piękny kształt! Kolor naturalny, gdyby się pani opaliła…

Nad świecą mam się opalić czy jak…?

– …wtedy trochę ciemniejszy, ale w tym samym odcieniu. Oto kredka konturowa, dwie, dla jasnej szminki i ciemniejszej… Proszę!

Spojrzałam wreszcie w lustro przed sobą. I, uczciwie mówiąc, zamarłam.

Tak niezwykłej twarzy w zwierciadle jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Nie umiałam zadecydować, czy jest piękna, bo jej białość gdzieś znikła, płeć ściemniała troszeczkę, ale wyrazistość oczu… Większe się wydawały i jaśniejsze w oprawie czarnych rzęs, czyżbym istotnie miała takie rzęsy…? Brwi nad nimi, odrobinę ciemniejsze niż były z natury, łukiem wygięte, cień jakiś dawały, który jeszcze oczy powiększał. Usta do tej twarzy pasowały doskonale, barwa ich… nie, doprawdy, wydawałoby się, że prawdziwa, a zarazem intensywności niezwykłej. I też wyraziste, jakby w swojej urodzie doskonale wykończone…

Niby to byłam ja, ale równocześnie ktoś inny.

Kupiłam wszystko, co mi ta sprzedawczyni podsuwała. Kupiłam kremy i mleczka jakieś, najświadomiej jeszcze kupiłam perfumy, bo do tego nabytku byłam przyzwyczajona. Zapachy nowe, ale nader miłe.

Potem, z tą twarzą prawie obcą i niezwykłą, z dreszczem rozkosznym, który naganność postępowania ujawniał niezbicie, udałam się dalej i wyżej. Zuchwałość mnie ogarnęła tak straceńcza, że uczyniłam to, co ujrzałam, że czynią ludzie, a nawet dzieci małe. Wstępowali oni na schody, które ruchem jednostajnym posuwały się ku górze, wstąpiłam za nimi, no i cóż wielkiego, wszak na linijkę zawsze umiałam w biegu wskoczyć, a gdzież tym schodom do strzemienia narowistego konia! Nawet lęku wielkiego we mnie nie budziły.

Dokonałam zakupów. Twarz mi płonęła ze wstydu, ale nad wszelką przyzwoitością panować przestałam. Sprzedawczynie… Boże mój, same kobiety, ani jednego sprzedawcy płci męskiej nie widziałam, cóż to za zjawisko niepojęte, ale słuszny chyba obyczaj, bo wszak przy mężczyźnie, bodaj i słudze, takiej spodniej bielizny nie kupowałabym przenigdy i za nic w świecie! Suknie mi doradzono, przymierzałam, pasowały na mnie doskonale, choć na widok nóg własnych w ogniu cała stanęłam. Owe rajtuzy jak pajęczyna cienkie, pończochy, którym podwiązek nie było trzeba, bo przylepione, jakimś sposobem na nodze się same trzymały…

– I po co pani aż taki duży gorset? – spytała jedna z tych panien sklepowych ze zdziwieniem wielkim. – Przy takiej figurze…? I przy takich upałach…? Nawet i stanik pani niepotrzebny!

Udało mi się nie okazać wstrząsu. Ale ziarno zostało rzucone…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: