Wyszli pośród tłumu ożywionego jeszcze bardziej niż w czasie przerwy. Wsiedli do auta. Klub Zielonego Pióra, którego członkiem był Alex, znajdował się dość daleko od Chamber Theatre i dotarli tam dopiero po kwadransie. Przez cały czas milczeli wszyscy, rozmyślając nad sztuką. Dopiero kiedy zasiedli na wygodnych, miękkich krzesełkach, a Alex zamówił zakąski i napoje, nastrój pękł.

– Bardzo panu dziękuję za zaproszenie – powiedziała Karolina do Parkera. – To był niezapomniany wieczór. Myślę, że jeszcze nieraz będziemy mówili o nim… Niestety, zapomniałam, że nasza ekspedycja wkrótce wyrusza… – Zamyśliła się, a potem spojrzała na Alexa. – A może przyjechalibyście tam, panowie, kiedy inspektor otrzyma urlop?

Parker uśmiechnął się. – Znamy się już prawie dwadzieścia lat, ten oto Joe Alex i ja, i przeżyliśmy wspólnie tysiące przygód smutnych i wesołych. Ale w Persji jeszcze razem nie byliśmy. Oczywiście nie wspominam o przyjemności, jaką sprawiłoby mi spotkanie pani. Czy ekspedycja ma już ściśle z góry określony plan? To znaczy, czy wiecie, co chcecie wykopać i gdzie dokładnie?

Rozpoczęła się rozmowa o archeologii i Alex z przyjemnością i z pewnym zdumieniem słuchał Karoliny, która z ładnej, nie za mądrej i nie zanadto błyskotliwej dziewczyny przeistoczyła się nagle w człowieka mówiącego z dużą pewnością o bardzo skomplikowanych sprawach, sypiącego jak z rękawa datami i faktami dotyczącymi czasów, o których on sam miał zaledwie mgliste pojęcie ze szkoły i kilku popularnych książek historyczno-geograficznych. Karolina-naukowiec, Karolina-badacz to był ktoś zupełnie inny niż Karolina w głęboko wyciętej wieczorowej sukni i z długim ogonem włosów wysoko upiętym nad karkiem. Wydawało się, że jedna z nich powinna być brzydka, mądra i nosić okulary w drucianej oprawce, a druga powinna paplać sympatycznie o nowoczesnej, modnej sztuce, doskonale tańczyć i być nieobowiązującą radością dla ciężko pracującego mężczyzny. Do tej pory widział tylko tę drugą, teraz zrozumiał, że Karolina była, szczerze mówiąc, bardziej wykształcona niż on sam. Nie przerywał jej ani jednym słowem. Słuchał, kiedy wyjaśniała Parkerowi stare sprawy ziem Bliskiego Wschodu w tak jasny i łatwy, a jednocześnie doskonały sposób, że przy rozmowie z ignorantem błysnęły jej wielkie talenty pedagogiczne. Zapalała się przy tym, koński ogon fruwał od czasu do czasu, gdy poruszała wysmukłą, gładką szyją, a niebieskie, młode oczy stawały się to promienne, to zamyślone. Parker także słuchał z przejęciem. Karolina urwała i roześmiała się.

– Nalej mi czegoś, Joe! – powiedziała. – Zagalopowałam się. Archeologia to nie tylko mój zawód, ale wielka, jedyna miłość. Mogę nią zanudzić każdego; jeżeli mi tylko pozwoli.

I Joe spostrzegł nagle, że nigdy jeszcze nie rozmawiała z nim o tych sprawach… Widocznie jej na to nie pozwalałem… – pomyślał ze zdumieniem.

– Karolino – powiedział – jesteś największym zaskoczeniem tego wieczoru!

Ale mylił się, bo w tej samej chwili nad ich stolikiem pochylił się kelner i powiedział cicho:

– Pan Parker jest proszony do telefonu.

– Przepraszam bardzo – inspektor wstał i oddalił się.

– Karolino – powiedział Joe – o moja śliczna Karolino.

– Prawda? Nie jestem brzydka. Czy lubisz mnie trochę?

– Nad życie! – spoważniał. Roześmiała się.

– Nie. Nie bój się. Nie złapię cię za słowo i nie wyjdę za ciebie za mąż. Tak jest lepiej. Należymy do siebie tylko o tyle, o ile chcemy. I nikt nas nie zmusza do niczego. Gdybym wyszła za ciebie, ciągle ścierałabym kurze i otwierałabym okna. A kiedy to robię teraz, myślę, że jest w tym trochę wdzięku kobiecego, bo w końcu pójdę do siebie, do własnego mieszkania, a ty zostaniesz sam i będziesz mógł robić, co zechcesz. Ale dobrze mi z tobą…

– I mnie z tobą… – powiedział Joe Alex. – Chciałbym już wrócić do domu. Nastawiłabyś herbatę i posłuchalibyśmy muzyki przez radio. Wiesz, takiego cichego jazzu.

– Och, znakomicie. A potem uśniemy i radio będzie grało aż do rana… Kiedy obudzimy się, będzie cichuteńko mówiło o hodowli buraków albo o kongresie urzędników pocztowych. Dobrze, Joe! Skończymy jeść i pojedziemy…

Ale i ona myliła się, bo w tej samej chwili Ben Parker zbliżył się do stolika i nie siadając powiedział:

– Musicie mi wybaczyć, ale odchodzę.

– Dlaczego? – zapytał Alex. – Czy nigdy twoja praca nie może pozostawić ci godziny spokoju? Czy stało się coś?

– Tak – powiedział Parker. Usiadł, pochylił się ku nim i powiedział półgłosem: – Stefan Vincy, odtwórca roli Starego w dzisiejszym przedstawieniu Krzeseł, został przed chwilą znaleziony w swojej garderobie ze sztyletem w sercu.

III. Pamiętaj, że masz przyjaciela

Karolina znieruchomiała z kieliszkiem wina przy ustach, potem postawiła go powolnym ruchem ręki na stole, ale nie powiedziała ani słowa,

– Jak to? – Joe zerwał się i usiadł natychmiast. – Kiedy to się stało? Przecież… – urwał. – Czy już wiadomo, kto go zabił?

– Na razie nic nie wiadomo. Za chwilę przyjedzie tu po mnie nasz samochód. Sierżant Jones jest już na miejscu. Nocny portier znalazł trupa i zadzwonił od razu do dyrektora teatru, pana Davidsona, a ten zna mnie, więc natychmiast połączył się z moim numerem w Yardzie.

Sierżant Jones był na dyżurze. Kazałem mu jechać na miejsce zbrodni, bo od nas do Chamber Theatre jest kilka kroków, a potem miał natychmiast wysłać samochód po mnie. Powinni już tu być… – spojrzał na zegarek, potem na Alexa. – Czy chcesz tam ze mną pojechać, Joe? – zapytał bez żadnych wstępów.

– Ja? Tak, oczywiście, jeżeli sądzisz, że…,

– Twoja znajomość środowiska może okazać się bardzo ważna. Wiesz o wiele więcej niż ja o teatrze. Poza tym byliśmy dzisiaj razem na przedstawieniu. – Zwrócił się do Karoliny: – Przepraszam, miss Beacon, to na pewno jest bardzo niegrzeczne z mojej strony. Przyszliśmy tu razem i teraz nagle opuścimy panią obaj… Ale… – rozłożył ręce.

– Oczywiście! – Karolina wstała. – Chodźmy. Daj mi tylko kluczyk od twojego samochodu, Joe. Wrócę nim do domu, a rano ci go odstawię… – Kiedy Parker oddalił się do szatni po okrycia, dodała półgłosem: – Daj mi prędko klucze od twojego mieszkania, bo klucze mojego są u ciebie w walizce.

– Zaczekaj na mnie… – Joe dotknął lekko jej ramienia. – Nie mogę odmówić Parkerowi, a poza tym… za godzinę na pewno będę w domu.

– Nie. Nie będziesz, ale to nic nie szkodzi. Mężczyźni mają swoje pasje, zupełnie jak kobiety. Będę spała jak kamień, kiedy przyjdziesz. Obudź mnie, dobrze? Nastawię herbatę i posłuchamy muzyki, tak jak chciałeś, jeżeli będziesz miał ochotę. To ci na pewno dobrze zrobi, bo za parę minut będziesz patrzył na umarłego. Człowiek nigdy nie może bezkarnie patrzeć na umarłych. Zawsze nam to przypomina o najważniejszym… Mój Boże, muszę być chyba bardzo zmęczona… To przecież takie okropne… Zamordowali człowieka, którego przed dwoma godzinami widzieliśmy i oklaskiwaliśmy… a ja myślę o tym, żeby położyć się i usnąć. Jestem na pewno znużona po tej podróży… Daj klucze! – dodała szybko, bo Parker ukazał się niosąc płaszcze.

Joe podał jej nieznacznym ruchem klucze.

– Do widzenia, Karolinko – uśmiechnął się do niej serdeczniej, niż chciał. Serdeczność była nieco poza granicą ich wzajemnych stosunków. Zawsze traktowali się jak koledzy, czasem jak przyjaciele, nigdy jak zakochani.

Zeszli razem. Dziewczyna wsiadła do samochodu Alexa i zapuściła silnik. Kiwnęła im obu ręką i auto wystrzeliło do przodu jak torpeda. Na rogu ulicy o mało nie zderzyło się z wielką czarną limuzyną, która ze zgrzytem gum zarzuciła na pełnym gazie i zatrzymała się po chwili przed stojącymi.

– Wsiadaj! – zawołał Parker.

Tym razem droga trwała o wiele krócej. Samochód pędził jak gdyby nie jechali przez miasto, ale ustronną, wiejską szosą. Dwa razy przed większymi skrzyżowaniami kierowca włączył syrenę i wóz wyjąc przeleciał przed maskami hamujących pośpiesznie aut.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: