Vincy ubrany był nadal w swój dziwaczny, na pół wojskowy, na pół błazeński kostium. Szara, workowata, bezkształtna bluza ze sztywnymi epoletami na ramionach. Huzarskie spodnie z czerwonym lampasem i bambosze na nogach. W miejscu, gdzie wbite było ostrze sztyletu, widniała wąska, ciemna, wilgotna obwódka. Poza tym krwi nie było widać. Ale na prawej piersi – na tle jasnoszarego materiału bluzy odcinała się jaskrawa, czerwona smuga. Parker pochylił się nad tym.
– To szminka, prawda? – zapytał Alex nie poruszając się.
– Tak… – inspektor wyprostował się.
– Nie ma nic wspólnego ze zbrodnią – mruknął A!ex. – To powstało w czasie przedstawienia, w chwili gdy Stara obejmuje Starego i wtula twarz w jego pierś… Ewa Faraday jest… była o wiele niższa niż on i musiała go po prostu zabrudzić… – Wskazał twarz Vincy’ego. – Oni są oboje mocno uszminkowani, bo reżyser operuje w tym spektaklu nadzwyczaj silnymi reflektorami. Przyjrzyj mu się: ma grubą powłokę szminki na ustach i mocno ucharakteryzowaną oprawę oczu. Czoła, brody i policzków oczywiście nie charakteryzował, grając w nylonowej masce.
– Tak… – Parker znowu się pochylił. Nie dotykając sztyletu, odczytał napis:
Pamiętaj, że masz przyjaciela
– Co? – Alex nie zrozumiał. Inspektor, nie mówiąc słowa, przywołał go ruchem dłoni. Joe pochylił się. Wzdłuż rękojeści sztyletu biegł wygrawerowany napis, który przed chwilą został odczytany przez Parkera.
– Pamiętaj, że masz przyjaciela – inspektor podrapał się w głowę. – Mam nadzieję, że to nie śmierć z ręki jakiegoś tajnego stowarzyszenia albo sekty… Ale takie rzeczy nie zdarzają się. Ostatni wypadek tego rodzaju miał miejsce w roku 1899. Dwudziesty wiek jest o wiele mniej romantyczny. Ludzie zabijają wyłącznie z pobudek osobistych. Ale zaczekajmy… Może to jednak samobójstwo?
Nie słysząc odpowiedzi odwrócił głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje z Alexem. Joe stał przed koszem z kwiatami i przyglądał się różom.
– Są śliczne… – szepnął – zupełnie na miejscu tutaj. „Umarły spoczywał w powodzi kwiecia…” Tak się to podaje w prasie, prawda? – Jeszcze raz spojrzał na kosz, a potem pochylił nisko głowę. Po chwili położył się na podłodze obok kozetki.
– O co chodzi? – zapytał inspektor. – Uważaj, żebyś nie dotknął czegoś.
Alex w milczeniu potrząsnął głową, a potem na pół wsunął się pod kozetkę, starając się spojrzeć od wewnątrz w lekko zaciśniętą, dotykającą podłogi dłoń zmarłego.
– On coś trzyma… – powiedział – jakąś zmiętą kartkę papieru.
– Tak? – Parker ukląkł. – To, niestety, musi zaczekać. Nie chcę niczego ruszać, zanim nie przyjdzie daktyloskop i lekarz…
Rozległo się pukanie do drzwi, a potem w szparę wsunęła się pyzata twarz sierżanta Jonesa.
– Wszyscy już są, szefie: doktor, fotograf i daktyloskop.
– Dawaj ich tu – powiedział Parker, a jednocześnie ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz. Alex otrzepał ubranie i rozejrzał się.
Czegoś brakowało w tym obrazie. Ale czego? Czego? Zatrzymał się, rozejrzał marszcząc brwi i starając się wyciągnąć na powierzchnię świadomości myśl, która tkwiła gdzieś w głębi mózgu i nie chciała się wydobyć. Potarł ręką czoło. Nie. Nie wiedział. A gotów był przysiąc, że wie, że za sekundę zawoła: – Wiem!
Podszedł ku drzwiom i zerknąwszy raz jeszcze na ciało Stefana Vincy i otaczające je przedmioty, wyszedł na korytarz, gdzie Parker przytłumionym głosem dawał instrukcje grupie tłoczących się przed nim ludzi,
– Zaczynajcie, panowie! – powiedział inspektor. – Chciałbym przede wszystkim zobaczyć tę kartkę, którą nieboszczyk trzyma w ręce. Proszę mnie zawołać, kiedy będzie można ją wziąć. Nie chcę tam wchodzić i przeszkadzać wam, bo i tak dosyć ludzi wejdzie równocześnie do tej garderoby.
Skinął na Alexa i ruszył wraz z nim w kierunku loży portiera.
IV. Był znienawidzony w teatrze
Kiedy znaleźli się przed lożą portiera, inspektor wszedł i dał oczyma znak dyżurującemu policjantowi, żeby się usunął. Policjant poprawił pasek pod broda i wyszedł.
Parker usiadł i wskazał drugie krzesło siwemu, wybladłemu człowiekowi, który uniósł się z miejsca, kiedy weszli.
– Jesteście nocnym portierem tego teatru, prawda?
– Tak, proszę pana! – Człowiek poderwał się z krzesełka, ale na znak inspektora opadł na nie znowu.
– Jak brzmi wasze nazwisko?
– Soames, proszę pana, George Soames.
– Czy od dawna tu pracujecie?
– Od trzydziestu ośmiu lat, proszę pana.
– Na tym stanowisku?
– Tak, proszę pana.
– Opowiedzcie nam o tym, jak znaleźliście zwłoki. – Parker wyjął notes. Alex stał oparty o ścianę i przyglądał się twarzy starego człowieka. Widać było, że śmierć Vincy’ego, a może po prostu fakt, że to on pierwszy odkrył zwłoki, zrobiły na nim wielkie wrażenie.
– Więc, proszę pana, przyszedłem jak zawsze, o dwunastej, żeby zmienić Gullinsa…
– Gullinsa? To znaczy dziennego portiera?
– Tak, proszę pana, co dwa tygodnie zmieniamy kolejność dyżuru, raz on ma nocny dyżur, a ja dzienny, a potem odwrotnie.
– Tak. Więc przyszliście zmienić Gullinsa i co?
– Wszedłem, proszę pana, a on już czekał. Porozmawialiśmy przez chwilę, o tym i o owym, jak zawsze…
– Jak długo rozmawialiście?
– Może minutkę, może dwie, proszę pana. Potem on wyszedł, a ja zamknąłem za nim drzwi i ruszyłem na górę, żeby obejść wszystkie garderoby i scenę, bo to mamy w regulaminie. Trzeba zawsze sprawdzić, czy ktoś nie zaprószył ognia albo czy jakiś kabel nie ma gdzieś spięcia. To jest teatr, proszę pana, i dużo ludzi tu pracuje, a może się zdarzyć ktoś nieuważny… Często taki pożar tli się parę godzin, zanim wybuchnie…
– Tak. Więc ruszyliście w obchód…
– Otworzyłem drzwi do szatni personelu technicznego i zajrzałem tam, a potem ruszyłem dalej…
– A gdyby w tej chwili ktoś zadzwonił do teatru, to co?
– W nocy nikt, w zasadzie, proszę pana, do teatru nie ma powodu przychodzić, jeśli nie odbywa się nocna próba. Ale nawet gdyby coś takiego się zdarzyło, to dzwonek nocny jest bardzo głośny i kiedy w teatrze nie ma nikogo, to głos jego niesie się wszędzie, proszę pana. Usłyszałbym na pewno.
– Dobrze. Co dalej?
– Więc potem ruszyłem dalej korytarzem i pierwsza garderoba to była właśnie pana Vincy. Zobaczyłem światło przez dziurkę od klucza i chociaż Gullins nie powiedział mi, że pan Vincy jeszcze jest, to jednak wolałem zapukać. Przez tych trzydzieści osiem lat w teatrze niejedno się już widziało. Mógł ktoś być u pana Vincy. Aktorzy czasem mają takich spóźnionych gości. Jakieś panie, które przychodzą… Pan wie, proszę pana, to ta atmosfera garderoby teatralnej tak pociąga…
– Tak. Wiem. A co dalej?
– Więc zapukałem. A kiedy nikt nie odpowiedział, zapukałem jeszcze raz. Kiedy nikt i tym razem nie odpowiedział, pochyliłem się do dziurki od klucza i zobaczyłem, że klucz tkwi od wewnątrz w zamku. Otworzyłem więc drzwi, bo pomyślałem sobie, że pewnie pan Vincy zapomniał zgasić światło wychodząc.
– Czy były zamknięte na klucz?
– Nie. Nacisnąłem tylko klamkę i otworzyły się. Początkowo myślałem, że pan Vincy śpi, a może nawet wypił trochę za dużo, proszę pana. Nieraz już takie rzeczy widziałem. Wtedy wzywa się taksówkę i razem z szoferem pakuje gościa do auta, żeby zbudził się u siebie w domu.
– Tak. Ale pan Vincy nie spał…
– Właśnie, proszę pana. Więc kiedy podszedłem i zobaczyłem, że ma ten sztylet wbity w serce, struchlałem i zacząłem się trząść, i nie mogłem się ani ruszyć, ani oderwać od niego oczu. Ale potem przemogłem się i podszedłem, żeby zobaczyć, czy żyje. Zmusiłem się, żeby go dotknąć…
– Czego dotykaliście?
– Czoła, proszę pana. Położyłem mu rękę na czole, ale było już zupełnie zimne. Zrozumiałem, że to trup i wtedy włosy mi stanęły dęba. Byłem przecież sam w całym gmachu, a morderca mógł kryć się gdzieś tutaj. Więc wypadłem z garderoby, pobiegłem do portierki, zamknąłem się w niej na klucz i zadzwoniłem do pana dyrektora Davidsona, a potem nie ruszałem się z miejsca aż do przyjazdu policji i pana dyrektora, tylko modliłem się i czekałem…