– Wtedy opuścił pan restaurację… „Chat'N Chew”, zgadza się? Opuścił pan restaurację nagle. – Burns uśmiechnął się nieznacznie. – Czy określenie, że był pan… „wkurwiony”, będzie odpowiadało prawdzie?
– Po tym, jak naskoczyła na mnie, w obecności co najmniej tuzina osób Uraczyła wiadomością, że jest w ciąży i zagroziła, że za to zapłacę? Tak. Myślę, że spokojnie można użyć tego sformułowania.
– Nie miał pan zamiaru jej poślubić?
– Najmniejszego.
– Był pan wściekły, osaczony, czuł się pan wystawiony na pośmiewisko. Miał pan powód, żeby ją zabić.
Tucker przejechał językiem po górnych zębach.
– Absolutnie żadnego, dopóki dysponuję książeczką czekową. – Pochylił się na krześle. Twarz miał zaciętą, ale głos płynął gładko, jak miód po kromce kukurydzianego chleba. – Coś panu wyjaśnię, przyjacielu żeby miał pan jasny obraz sytuacji. Edda Lou była chciwa, ambitna i sprytna. Nie wykluczam, że podświadomie liczyła na to, że uda jej się mnie zaobrączkować, ale zadowoliłaby się czekiem na okrągłą sumkę.
Wstał, zmusił się, by wziąć głęboki oddech, i przysiadł na skraju biurka.
– Lubiłem ją. Może nie tak jak dawniej, ale wystarczająco. Nie sypia się z kobietą jednego dnia, żeby zarżnąć ją następnego.
– Robiono to już nieraz.
Oczy Tuckera nagle pociemniały.
– Ja nie zrobiłem tego ani razu.
Burns przesunął magnetofon odrobinę w prawo.
– Znał pan również Arnette Gantrey i Frances Alice Logan.
– Podobnie jak wszyscy w Innocence.
– Czy z nimi również utrzymywał pan stosunki?
– Z obiema się umawiałem. Nie spałem z żadną. – Uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień. – Choć nie mogę powiedzieć, żebym nie próbował, przynajmniej z Arnette.
– Odtrąciła pana?
– Diabła tam! – Pełen niesmaku, Tucker sięgnął po papierosa. Przemknęło mu przez głowę, że wybrał sobie paskudną porę na rzucenie palenia. – Byliśmy przyjaciółmi. Prawdę mówiąc, miała chętkę na mojego brata, Dwayne'a, ale on nigdy nie odbił piłeczki. A z Francie byliśmy na etapie flirtu. – Odsunął na bok jakieś papiery i puszkę tytoniu. – Kochana z niej dziewczyna. – Zamknął oczy. – Nie chcę rozmawiać o Francie.
– Nie?
Zawrzał w nim gniew.
– Posłuchaj pan. Byłem z Burke'em, kiedy ją znalazł. Może pan przywykł do takich widoków, ja nie. Zwłaszcza kiedy dotyczy to kogoś, kogo lubię.
– Interesujące, że lubił pan wszystkie te trzy kobiety – zauważył Burns łagodnie. – Pani Logan została znaleziona w… – Skrzywił się z niesmakiem – Spook Hollow. – Zaledwie parę kilometrów od pańskiego domu. A panna Hatinger w stawie McNairów. Również blisko pańskiego domu. Odwiedził pan to miejsce bezpośrednio po kłótni z panną Hatinger.
– I mnóstwo razy przedtem.
– Panna Waverly twierdzi, że był spięty, wzburzony. – Pozostańmy przy „wkurwionym”. Tak, byłem wkurwiony. Dlatego trzymałem się nad stawem. To spokojne miejsce.
– I odludne. Może mi pan powiedzieć, co pan robił przez resztę wieczora, panie Longstreet?
Nie usłyszysz ty prawdy, pomyślał Tucker.
– Grałem z siostrą w remika – skłamał bez mrugnięcia okiem. – Osrała mnie na trzydzieści czy czterdzieści dolarów, wypiliśmy po drinku i poszliśmy spać.
– O której godzinie rozstał siępan z siostrą?
– Poszedłem na górę o drugiej, może wpół do trzeciej.
– Panie Burns – wtrącił Burke. – Chciałbym zaznaczyć, że tego popołudnia, kiedy znaleziono Eddę Lou, Tuck przyszedł tu do mnie. Był zaniepokojony, ponieważ nie skontaktowała się z nim i nie odpowiadała na telefony.
Burns uniósł brew.
– Odnotowałto pan w swoich papierach, szeryfie. Jak to się stało, że ma pan podbite oko, panie Longstreet?
– Podbił mi je ojciec Eddy Lou. Dopiero kiedy do mnie przyjechał, uświadomiłem sobie, że zaginęła. Austin szukał jej u mnie. Potem wbił sobie do głowy, że namówiłem ją na aborcję.
– Czy przedyskutował pan kwestię aborcji z denatką?
– Była denatką na długo przedtem, zanim zdążyłem przedyskutować z nią cokolwiek. – Tucker odsunął się od biurka. – To wszystko, co mam do powiedzenia. Jeżeli ma pan jeszcze jakieś pytanie, będzie pan musiał zgłosić się po odpowiedź do Sweetwater. Do zobaczenia, Burke.
Burke poczekał, aż zamkną się za nim drzwi.
– Panie Burns, znam Tuckera od dziecka. Nie zabiłby Eddy Lou bez względu na to, jak bardzo byłby na nią wściekły.
Burns wyłączył magnetofon.
– Jakie to szczęście, że jest tu ktoś, kto nie zatracił jeszcze obiektywizmu. Czas, żebyśmy zajrzeli do zakładu pogrzebowego, szeryfie. Patolog skończył już zapewne oględziny.
Tucker był naprawdę zły. Pilnował własnego nosa, żył własnym życiem, nie wadził nikomu i co z tego ma? Nadwerężone żebro, podbite oko i w dodatku podejrzenie o morderstwo dla urozmaicenia.
Wyprysnął z Innocence i rozpędził samochód do stu trzydziestu na godzinę.
Doszedł do wniosku, że to wszystko przez kobiety. Gdyby Edda Lou nie ocierała się o niego za każdym razem, gdy przekroczył próg Larrsona, nie zacząłby się z nią spotykać. Gdyby Della nie suszyła mu głowy, nie Pojechałby do miasta i nie natknął się na Eddę Lou. Gdyby ta baba Waverly nie plątała się po rozlewiskach, nie zobaczyłaby go siedzącego nad stawem i nie doniosła FBI, jak wtedy wyglądał.
Chryste, miał prawo tak wyglądać.
Było mu żal Eddy Lou, był tak wstrząśnięty, te chciało mu się wyć Okazała się podstępną dziwką, ale nie zasługiwała na to, by umrzeć. Jednak umarła, cholerna szkoda, tylko dlaczego on ma ponosić konsekwencje tej śmierci? Musi odpowiadać na pytania tego upartego osła Jankesa, znosić cierpliwie jego insynuacje.
Gorzej niż insynuacje, pomyślał pokonując zakręt z piskiem opon. Wyniosłe, pyszałkowate uwagi wielkomiejskiego mądrali, który napotkał na swej drodze wiejskiego tumana.
Caroline Waverly patrzyła na niego w ten sam sposób. Pobiegła pewnie w podskokach do FBI, żeby powiedzieć im o kmiocie knującym zbrodnie na bagnach.
Mijał właśnie drogę McNairów. Przydepnął pedał hamulca i jednocześnie skręcił kierownicą gwałtownie w lewo. Samochód obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Pojedzie tam i utnie sobie pogawędkę z księżniczką.
Nie zauważył jadącej za nim półciężarówki. Podbite oczy Austina zwęziły się, kiedy dostrzegł czerwoną błyskawicę znikającą w gąszczu. Był to niewątpliwie znany mu porsche. Uśmiechając się, zjechał na pobocze.
Wyłączył silnik, schował kluczyki do kieszeni, po czym sięgnął po czarną pastę do butów. Patrząc we wsteczne lusterko, pomalował sobie twarz, a potem nasunął kapelusz głęboko na oczy. Z tylnego siedzenia wziął karabin, remingtona woodmastera, i sprawdził, czy jest naładowany. Wysiadł z samochodu uzbrojony po zęby, z nożem do patroszenia zwierzyny za pasem, i nie przestając się uśmiechać, przeszedł przez drogę.
Ruszał na polowanie. W imię Pana!
Caroline odkryła, że nie ma nic przeciwko samotności. Chociaż lubiła towarzystwo Suzie, żywotność tej kobiety podkopała jej siły. Nie bardzo leż chciało jej się wierzyć, by ktoś mógł włamać się do domu i zamordować ją we śnie. Bądź co bądź, była tu obca i nikt nie znał jej na tyle, by życzyć jej śmierci. Odłożyła pistolet z silnym postanowieniem, że nigdy więcej nie weźmie go do ręki.
Sięgnęła natomiast po skrzypce. Od czasu przyjazdu prawie nie grała, brakowało jej czasu. Przesunęła palcami po gładkim, wypolerowanym drewnie, musnęła struny. To nie są ćwiczenia, powiedziała sobie, przecierając kalafonia smyczek. To nie jest występ. Zagra dla samej siebie; przyjemność, o której, pochłonięta pracą, zupełnie zapomniała.
Przymknęła oczy i ułożyła skrzypce na ramieniu, odruchowo przyjmując przepisową postawę.
Wybrała Szopena, dla pięknej muzyki, dla jej spokoju i nutki melancholii, której nie potrafiła w sobie zagłuszyć. Jak zwykle, muzyka wypełniła ją całą.
Nie myślała teraz o śmierci, o strachu. Nie myślała o Luisie i zdradzie, rodzinie, którą straciła, bez której musiała się obyć. Nie myślała o muzyce. Po prostu czuła ją.