– Zadzwoniła, żeby podłączyć jej telefon i prąd.
– Jak długo tu zostanie? – Earleen miała zawsze oczy i uszy otwarte.
Było to jej prawo i obowiązek jako kierowniczki „Chat'N Chew”.
– Nie mówiła. Panna Edith nie należała do tych, co opowiadają o swojej rodzinie, ale wspomniała kiedyś, że ma wnuczkę, która cały czas jeździ z orkiestrą albo czymś takim.
– Musi jej się to opłacać – zadumał się Tucker. – Widziałem jej samochód jak skręcał w aleję piętnaście minut temu. Nowiuteńkie BMW.
Burke poczekał, aż Earleen odjedzie.
– Tuck, muszę pomówić z tobą o Dwayne'em.
Twarz Tuckera nie zmieniła wyrazu, nadal malowała się na niej serdeczna beztroska.
– O co chodzi?
– Zalał się wczoraj i narozrabiał trochę u McGreedy'ego. Zamknąłem go na noc.
Oczy Tuckera pociemniały, wokół ust pojawił się twardy wyraz.
– O co go oskarżasz?
– Daj spokój, Tuck. – Bardziej urażony niż zagniewany Burke przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. – Był cholernie agresywny i zbyt pijany, żeby usiąść za kierownicą. Pomyślałem, że przyda mu się spokojny kąt, żeby to odespać. Ostatnim razem, kiedy przywiozłem go do domu w środku nocy, Panna Della była zła jak chrzan.
Prawda. – Tucker odprężył się trochę. Na świecie byli przyjaciele i rodzina. I był Burke, coś pośredniego między jednym a drugim. – Gdzie on jest teraz?
– W areszcie. Leczy kaca. Pomyślałem, że skoro już tu jesteś, mógłbyś doholować go do domu. Samochód możemy odstawić później, – Jestem ci bardzo wdzięczny. – Tucker mówił spokojnie, ale czuł ogromne rozczarowanie. Dwayne zachowywał trzeźwość od dwóch tygodni. Tucker wiedział, że skoro brat jużzaczął pić, będzie pił na umór i droga powrotna do trzeźwości będzie długa i śliska. Wstał i wyciągnął portfel. Ktoś otworzył drzwi tak zamaszyście, że zadzwoniły szklanki na kontuarze i Tucker obejrzał się przez ramię. Zobaczył Eddę Lou Hatinger i zrozumiał, że szykują się kłopoty.
– Ty cholerny draniu! – krzyknęła Edda Lou i rzuciła się ku niemu. Gdyby Bruke nie wykazał refleksu, dzięki któremu był głównym łapaczem w szkolnej drużynie baseballowej, twarz Tuckera weszłaby w bezpośredni kontakt z paznokciami dziewczyny.
– No, no – powiedział Burke bezradnie, podczas gdy Edda Lou walczyła jak ryś w jego uścisku.
– Myślisz, że możesz mnie tak po prostu odstawić na boczny tor?!
– Eddo Lou! – Kierując się doświadczeniem, Tuckier mówił wolno i spokojnie. – Weź głęboki oddech. Zrobisz sobie krzywdę.
– Tobie zrobię krzywdę, ty pieprzony dupku – warknęła odsłaniając drobne ząbki.
Burke westchnął i przybrał swój szeryfowski ton.
– Dziewczyno, uspokój się albo będę musiał cię zamknąć w areszcie. Twój ojciec nie będzie tym zachwycony.
– W porządku. Nie tknę skurwiela – syknęła przez zaciśnięte zęby. Kiedy uścisk Burke'a zelżał, wyrwała mu się jednym ruchem.
– Możemy porozmawiać… – zaczął Tucker.
– Pewnie, że będziemy rozmawiać. Teraz, natychmiast. – Okręciła się wokół własnej osi, podczas gdy stołownicy „Chat'N Chew” gapili się na nią albo udawali, że tego nie robią. Kolorowe plastikowe bransolety podzwaniały na jej przegubach, szyja i twarz lśniły od potu. – Słuchajcie, wy tam! Mam coś do powiedzenia panu spryciarzowi Longstreetowi i chcę, żebyście wy też to usłyszeli.
– Eddo Lou… – Tucker skorzystał z okazji i dotknął jej ramienia. Odwróciła się błyskawicznie i grzmotnęła go prosto w zęby.
– Nie! – Ocierając usta, dał Burke'owi znak, żeby nie interweniował. – Niech wyrzuci to z siebie.
– Wyrzucę, a jakże! Powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Nigdy! – Tego przynajmniej mógł być pewny. Nawet w wirze namiętności uważał na to, co mówi. Zwłaszcza w wirze namiętności.
– Ale pozwoliłeś mu tak myśleć! – krzyknęła.
Dezodorant w proszku, którego używała, nie wytrzymał napięcia i spłynął wraz z potem, tworząc słodkokwaśną mieszankę.
– Zaciągnąłeś mnie do łóżka. Powiedziałeś, że jestem kobietą, na którą czekałeś. Powiedziałeś… – Łzy zmieszały się z potem, rozpuszczając tusz do rzęs. – Powiedziałeś, że się ze mną ożenisz.
– O nie! – Gniew, skrywany dotąd starannie, zaczął brać górę. – To był twój pomysł, złotko. A ja powiedziałem ci wprost, że o tym nie ma mowy.
– A co ma myśleć dziewczyna, kiedy za nią latasz, przynosisz kwiaty i kupujesz fikuśne wino? Powiedziałeś, że zależy ci na mnie bardziej niż na kimkolwiek.
– Zależało mi. – To była prawda. Zależało mu na każdej z nich.
– Nie zależy ci na niczym i na nikim, dbasz tylko o Tuckera Longstreeta.
Przysunęła się do niego i splunęła. Patrząc teraz na jej wykrzywioną złością twarz, dziwił się, że mógł darzyć ją kiedyś cieplejszym uczuciem.
I szlag trafiał na myśl, że niedorostki siedzące nad szklankami coli trącają się łokciami i chichoczą.
– Więc będzie ci o wiele lepiej beze mnie, prawda? – Rzucił dwa banknoty na ladę.
– Myślisz, że się tak łatwo wywiniesz? – Jej dłoń zacisnęła się jak żelazna obręcz na ramieniu Tuckera. Czuł, jak drżą jej mięśnie. – Myślisz, że możesz mnie porzucić, jak pierwszą lepszą? – Byłaby głupia, gdyby na to pozwoliła. Teraz, kiedy powiedziała o małżeństwie wszystkim swoim koleżankom? Kiedy pojechała aż do Greenville, żeby pooglądać suknie ślubne? Wiedziała, wiedziała, że pół miasta już się z niej śmieje. – Masz w stosunku do mnie zobowiązanie. Składałeś obietnice.
– Jakie? – Narastał w nim gniew. Stanowczym gestem oderwał jej dłoń od swojego ramienia.
– Jestem w ciąży! – wyrzuciła z rozpaczą. Miała tę satysfakcję, że usłyszała szmer obiegający restaurację i zobaczyła, jak Tucker blednie.
– Coś ty powiedziała?
Wykrzywiła usta w twardym, bezlitosnym uśmiechu.
– Słyszałeś, Tuck. Teraz zastanów się, co masz zamiar z tym zrobić. Odwróciła się na pięcie i wyszła z wysoko uniesioną głową, a Tucker czekał, aż serce spłynie mu z gardła w dół przełyku.
– Masz ci los – powiedziała Josie, uśmiechając się szeroko do ludzi, którzy gapili się jakby dostali wytrzeszczu. Wzięła Tuckera za rękę. – Stawiam dziesięć dolców, że ona kłamie.
Tucker wpatrzył się w nią tępym wzrokiem. Nie przyszedł jeszcze do siebie po wstrząsie.
– Co?
– Jest nie bardziej ciężarna niż ja i ty. Najstarszy kobiecy chwyt w dziejach ludzkości. Nie daj się złapać, Tucker. Musiał pomyśleć, musiał zostać na chwilę sam. – Zabierz Dwayne'a z więzienia, dobrze? I zrób zakupy dla Delii. – A może byśmy… Ale jego już nie było. Josie westchnęła i pomyślała, że szykuje się niezła chryja. Tucker nie powiedział jej, czego chciała Della.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dwayne Longstteet siedział na twardej pryczy w jednej z dwóch cel w mieście i skomlał jak przejechany pies. Aspiryny nie zaczęły jeszcze działać i zastęp krasnoludków, który piłował mu czaszkę, zbliżył się niebezpiecznie do mózgu.
Oderwał dłonie od głowy tylko po to, by sięgnąć po kawę, którą zostawił mu Burke, i natychmiast wrócił do poprzedniej pozycji. Miał wrażenie, że głowa mu się rozleci, jeżeli nie będzie jej trzymał.
Jak zwykle w pierwszej godzinie kaca, Dwayne pogardzał sam sobą. Szlag go trafiał na myśl, że znowu wlazł w podskokach w tę samą brzydką pułapkę.
Nie chodziło o sam akt picia. Nie, Dwayne lubił pić. Lubił czuć, jak pierwszy łyk whisky piecze go w język, spływa w dół przełyku i rozlewa się w żołądku. Zupełnie jak długi, niespieszny pocałunek pięknej kobiety. Lubił przyjazny szmerek, który pojawiał się w głowie po drugim drinku.
Cholera, kochał to!
Nie miał nawet nic przeciwko upijaniu się. Nie, mógł nawet powiedzieć dużo dobrego o stanie nieważkości, jaki osiąga się po pięciu czy sześciu głębszych. Wszystko wydaje się miłe i zabawne, człowiek zapomina, że życie odwróciło się do niego tyłkiem, że stracił żonę i dzieci, których, nawiasem mówiąc, w ogóle nie chciał, że przegrał w starciu ze sprzedawcą obuwia, że tkwi na jakimś zadupiu, ponieważ nie ma się dokąd wynieść.