– We Władku?

– Tak. Bar „Amber” we Władysławowie. Zadzwoniłem tam i zastałem go. Porozmawiałem z nim przez chwilę…

– Zapytałeś o barmana z lipca dwa tysiące szóstego?

– Tak i wiem, kto wtedy stał za barem. On sam. Sławomir Jodłowski od dwa tysiące trzeciego do dwa tysiące szóstego przez cały letni sezon wieczorami stał sam za barem w Jelitkowie. Pańskie oko konia tuczy. W tym sezonie pracuje głównie we Władku, w „Amberze”. W Jelitkowie kierownikiem baru „Plażowego” jest jego szwagier.

– Dlatego trzy lata temu nie zwróciliśmy uwagi na Jodłowskiego – mruknął Pater. Błędy popełnione w śledztwie przed laty krążyły niczym widma. – Zajęliśmy się wtedy właścicielem, tym szwagrem…

– A, jeszcze jedno. Wieloch ustalił, że numer, który mi podałeś, to stara komórka Jodłowskiego.

– Bomba! – zakrzyknął Pater. – Zaraz oddzwonię i powiem, o której macie być u mnie. Wtedy wam wyjaśnię, co to za nowa okoliczność sprawy.

Rozłączył się i pożarł resztę gyrosa. Jedząc, zorientował się, że jego sąsiedzi przyglądają mu się uważnie. Podniósł wzrok i napotkał uśmiech młodszego z nich.

– Nieświadomie pomógł mi pan znaleźć odpowiednie słowo – powiedział mężczyzna w rurkach. – Powiedział pan na końcu swojej rozmowy „bomba”, a to słowo natychmiast skojarzyło mi się z „bombajką”. A tak się nazywa biała marynarka z krótkimi rękawami, jaką te raz nosi mój przyjaciel. Przez dwa dni nie mogłem sobie przypomnieć tego słowa! A potrzebowałem go do skrabla. Dziękuję!

Pater był myślami bardzo daleko, jak najdalej gry w skrable. Wstał i położył pieniądze na stole.

– Niezbyt uprzejmy – usłyszał komentarz o sobie.

– Daj spokój, to jakiś gbur – usłyszał z ust starszego mężczyzny. – A ty nie podrywaj każdego faceta!

Pater wyszedł z lokalu i sięgnął po komórkę.

44

Szedł w stronę portu we Władysławowie. Po lewej stronie rósł gęsty las iglasty, który stanowił jakby zasieki, chroniące przed wejściem na plażę. Pod lasem stały ciasno zaparkowane samochody, których maski były tak rozpalone, że można by na nich przypiec grzanki. Auta były puste. Za szybami wielu z nich umieszczono kartki. Pater podszedł, aby je odczytać. Komunikaty na nich były identyczne: „Szukam wolnego pokoju”. Pater już wiedział, czemu auta były puste. Ich właściciele robili to, o czym zawiadamiali na swych kartkach. Po raz pierwszy ciepło pomyślał o swojej kwaterze w ośrodku „Fregata”.

Idąc szybkim krokiem, czuł w brzuchu ciężar. Nie był to jednak „kamień tęsknoty”, jak pretensjonalnie nazwał swoje poranne uczucia do Joanny. To był gyros. Skojarzenie smaku przeszło w skojarzenie dźwięku. „Bombajka”, „gbur”, dwa słowa wypowiedziane przez młodszego geja, nie dawały mu spokoju. Wiedział, że są one jednak istotne dla intuicji, które krążą po jego głowie. Nie wiedział tylko, czy chodzi o przeczucia i niepokoje służbowe, czy o sprawy prywatne.

W jego kieszeni odezwał się Dym na wodzie. Dzwonił Banasiuk.

– Dzwoniłeś do mnie przed chwilą – powiedział komendant po krótkich powitaniach. – Nie mogłem odebrać. W kiblu byłem.

– Dzwoniłem, dzwoniłem – Pater powtarzał bezmyślnie i zaraz sobie przypomniał. – Ach tak! Chciałem się czegoś dowiedzieć o Sławomirze Jodłowskim, szefie baru „Amber” we Władku. Pomyślałem sobie, że może coś mi o nim powiesz. Ale nie mogłem się z tobą połączyć i postanowiłem zasięgnąć informacji u jakiegoś hurtownika. Oni zwykle dobrze znają swoich klientów. Idę do hurtowni napojów „Agnieszka”.

– Rzeczywiście, mało wiem o tym Jodłowskim. Nie pochodzi stąd i tu nie mieszka. Przyjeżdża tylko w sezonie i zwykle nocuje na zapleczu baru „Amber”. Spotkałem go kilka razy na szkoleniu, gdzie mówiłem o sprawach bezpieczeństwa. To taki coroczny spęd u burmistrza. Przychodzą właściciele knajp, którzy chcą zapunktować u władz. Potem kończy się to wódeczką. Goście idą gdzieś w miasto. Ja z nimi nie chodzę. Sanepid miał w zeszłym roku problem z tym Jodłowskim, ale nie wiem, o co chodziło.

– A mógłbyś się dowiedzieć?

– Jasne.

– Dzięki, Józek.

– A, jeszcze jedno. Szef tej hurtowni jest małomówny i niezbyt skłonny do współpracy z policją. Ma nieciekawy życiorys. Lepiej poszukaj u siebie w Gdańsku czegoś o tym Jodłowskim. Chyba tam mieszka, nie?

– Tak, tam, ale mam mało czasu. Spróbuję najpierw tutaj. Dzięki.

– Cześć.

Banasiuk rozłączył się, a Pater poczuł przypływ sympatii do komendanta. Nie zapytał go, dlaczego interesuje się Jodłowskim, oraz nie zdziwił się, że chce o nim najpierw zasięgnąć języka u kogoś trzeciego, a nie od razu przesłuchać szefa baru „Amber”. Gdyby Banasiuk zapytał o to drugie, Pater nie odpowiedziałby mu szczerze. Właściwa odpowiedź na to pytanie brzmiała: „Do każdego, kto choć trochę jest podejrzany, podchodzę jak pies do jeża. Muszę o nim najpierw możliwie najwięcej wiedzieć”.

Po pięciu minutach minął wejście do portu, nad którym wisiał dwujęzyczny napis: „Polska i Kaszuby. Kaszebe e Polska”. Niedaleko, obok wypożyczalni motorówek i skuterów wodnych „Shark”, mieściła się hurtownia napojów „Agnieszka”. Pater, odpowiednio już poinstruowany przez operatora wózka widłowego, wszedł do biura i pokazując blachę sekretarce, zapytał, czy może rozmawiać z szefem, panem Andrzejem Nogą. Sekretarka w wieku pobalzakowskim porzuciła klawiaturę komputera i weszła do pokoju obok. Wyszła po dłuższej chwili ze słowami:

– Pan prezes prosi.

– Bardzo pani dziękuję – powiedział Pater i posłał jej uśmiech.

Sekretarka uśmiechnęła się służbowo i powróciła do swej klawiatury. Pater wszedł do gabinetu. Zastał w nim trzech mężczyzn w krótkich spodenkach i w koszulkach bez rękawów. Różnili się jedynie obuwiem, dwaj z nich nosili japonki, a siedzący za dużym biurkiem otyły szef hurtowni – sandały nałożone na stopy w czarnych skarpetkach. Jego goście siedzieli na jedynych w tym pomieszczeniu fotelach. Na biurku szefa znajdowała się mosiężna rzeźba tygrysa, stojącego na dwóch tylnych łapach. Do rzeźby przymocowana była tabliczka z napisem „Pomorski tygrys sukcesu”. Na ścianie wisiał kalendarz z nagimi modelkami, a na szafie stały rzędem ozdobne kufle, które upamiętniały nadmorskie biesiady piwne. Z włączonego radia sączyły się natarczywe reklamy.

– Ja do pana, panie prezesie – powiedział Pater, pokazując swoją blachę i legitymację. – Możemy porozmawiać na osobności?

– Nie – odparł Noga i pogłaskał głowę tygrysa.

Nie uzasadnił niczym swojej odmowy. Zapadło milczenie. Wszyscy patrzyli na Patera z dużym zainteresowaniem.

– No to porozmawiamy przy świadkach. – Pater odsunął tygrysa z brzegu stołu i przysiadł na nim. – Chciałbym pana zapytać o jednego z pańskich klientów.

– Nie rozmawiam o niczym z policją bez mojego adwokata. Mam takie prawo.

– Ale pańskie faktury mogę chyba przejrzeć?

– Na to potrzebny jest nakaz.

– No to porozmawialiśmy. Dziękuję za pański czas -odpowiedział Pater i wyszedł z gabinetu szefa.

Ukłonił się sekretarce. Tym razem nie odpowiedziała mu uśmiechem.

Na zewnątrz, pod wypożyczalnią sprzętu pływającego „Shark”, potężnie zbudowany kulturysta tłumaczył dwóm mężczyznom, jak korzystać ze skutera wodnego. Jeden z nich nosił białą bombajkę, drugi rurki. Spojrzeli na Patera mało przyjaźnie. Ten odwrócił się na pięcie i oparł o czerwony mur budynku. Już wiedział, że „bombajka” i „gbur” wiążą się z jego aktualnym śledztwem. Nie dotyczyły spraw prywatnych.

Gbur.

Dziwne słowa. Rzadko używane. W ustach starszego geja były to wyrazy staromodne, książkowe, uczone, przestarzałe. Archaizmy.

Kto używa archaizmów?

Bombajka. Wyraz specjalistyczny. Znany specjalistom. Kto używa słowa „bombajka”? Krawiec. Przedwojenny krawiec.

„Gdzie ostatnio w moim śledztwie słyszałem archaizmy i wyrazy żargonowe?” Zaczął przebiegać w pamięci ostatnie rozmowy, jakie prowadził. Wciąż słyszał słowa Joanny.

Bombajka. Gbur.

„Nie powinienem wracać do rozmów, które prowadziłem”, pomyślał całym zdaniem, „ale do tych, które słyszałem. A co ostatnio słyszałem oprócz rozmowy tych gejów?”


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: