– Panna Sperlinżanka? – zapytał jedyną osobę, która pozostała w sali i wbrew woli profesora nie podarła notatek.
Młoda kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Dobry wieczór, panie profesorze – powiedziała cicho. – Ja nie znam się na łacinie, ja przyszłam tu do pana…
Popielski spojrzał na jej kartki, zapisane pięknym okrągłym pismem. Poczuł dreszcz. Lecz nie była to zapowiedź epilepsji. Był to spazm ślepej nadziei, jaką w dojrzałym mężczyźnie budzi młoda kobieta. „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień – mówił Eliot w jego pamięci. – Wywodzi z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza pamięć i pożądanie, podnieca gnuśne korzenie”.
7
ZE WSZYSTKICH ZALET CIAŁA RENATY SPERLING U Popielskiego najwyższą fascynację wzbudzały zawsze usta – i wtedy, gdy dziewięć lat temu przygotowywał młodziutką gimnazjalistkę do matury z matematyki, i teraz – gdy siedziała w jego gabinecie i mocno skrępowana, zaciskała palce na pasku niedrogiej skórzanej torebki. Choć wtedy jej usta były blade, a dzisiaj pociągnięte czerwoną szminką, i przed laty, i teraz tak samo drżały, układając się w literę „o”, kiedy wypowiadały cicho podziękowania „za poświęcony jej cenny czas”. Nie zmieniły się też ogromne zielone oczy, pod którymi kładły się zawsze lekkie cienie, nadające im powab łagodnego przemęczenia. I jeszcze jedno się nie zmieniło – negatywny stosunek jego kuzynki do każdej młodej kobiety, która by go odwiedziła. Te reakcje Leokadii Popielski tłumaczył sobie topornie i naiwnie. „Dąsy Lodzi – myślał ten pożal się Boże znawca kobiecej duszy – są spowodowane poczuciem zagrożenia. Kiedy na mojej orbicie zaczyna krążyć inna kobieta, kochana kuzynka rozpaczliwie się boi, że utraci swoją uprzywilejowaną pozycję w domu. Ot, to i wszystko!” Dowiedziawszy się jeszcze w sali uniwersyteckiej, że Renata ma do niego bardzo pilną i ważną prośbę, namawiał ją, ze względu na bardzo prawdopodobne humory Leokadii, aby wyjawiła mu ją raczej w jakiejś okolicznej kawiarni. Zamysł ten odrzuciła, podobnie jak i propozycję wieczornego spaceru po Ogrodzie Jezuickim. Na żadne z tych rozwiązań nie chciała przystać, argumentując, że nie godzi się pannie pokazywać z mężczyzną o tak późnej porze, i uparła się, by o wszystkim mu powiedzieć na uniwersyteckim korytarzu. Zgodził się, choć niechętnie. Nie na wiele się jednak zdała jego zgoda, z gmachu uniwersyteckiego zdecydowanie i wręcz niegrzecznie wyprosił ich bowiem pedel, który drwił sobie z próśb, a potem pogróżek Popielskiego. Nolentes volentes [17] musieli przejść sto metrów i udać się do mieszkania prelegenta na początku ulicy Kraszewskiego, gdzie na Renatę Sperling czekały zimne jak stal spojrzenia kuzynki Leokadii.
Te nieprzyjemności spotkały ją jednak tylko na początku wizyty. Popielski zadbał bowiem o to, aby do minimum ograniczyć kontakt panny Sperling ze swoimi paniami, i po kilku sekundach poprosił ją do gabinetu, gdzie teraz siedziała nad filiżanką herbaty zmieszana i zaniepokojona.
Popielski lubił konsternację u młodych niewiast i pogłębiał ją zawsze upartym milczeniem. Jak stary kocur delektował się bezradnymi próbami przerwania krępującej ciszy, urozmaicanej teraz jedynie nawoływaniami ulicznego handlarza za oknem. Jak bezwzględny egzaminator, który nie naprowadza na odpowiedź, tak i on nie ułatwiał rozpoczęcia rozmowy i napawał się trzepotaniem rzęs, drżeniem szczupłych dłoni, rumieńcem wstydu. Był gotów i do flirtu, i do erotycznego ataku.
– Ja nie wiem, od czego zacząć. – Dziewczyna wbiła wzrok w wypastowane buciki.
– Najlepiej od rzeczy obojętnej. – Popielski wysunął z marynarki mankiety, tak aby jego rozmówczyni dobrze widziała złote spinki. – Dlaczego pani notowała na moim wykładzie zagadnienia, o których, jak pani expressis verbis [18] powiedziała, nie ma zielonego pojęcia?
– Nie wiem – odpowiedziała, nieśmiało unosząc wzrok. – Może taki mi pozostał nawyk z czasów, kiedy pan profesor był moim korepetytorem i notowałam każde jego słowo?
– Proszę mnie już nie nazywać „panem profesorem” – powiedział z uśmiechem. – Dzisiejszy wykład był moją ostatnią przygodą nauczycielską…
Oczy panny Sperling pociemniały ze złości.
– Ależ ten uczony, który pana zaatakował, był podły! – wykrzyknęła, powstawszy gwałtownie z krzesła. – Wcale nie miał racji. Ja się nie znam na tym, ale tak szeptali studenci, którzy koło mnie siedzieli… On pana świadomie zmieszał i upokorzył…
– Jest pani urocza w tym czystym, krystalicznym gniewie – ujął filiżankę tak by wyeksponować sygnet z motywem labiryntu wygrawerowanym na czarnym onyksowym oczku – ale dotąd się taki nie narodził, który by mnie upokorzył! A ponadto, droga panno Sperlinżanka, ta drobna nieprzyjemność, której dziś doznałem od profesora Kłapkowskiego, została już wytłumiona dzięki pani obecności i naszemu spotkaniu. Choćbym po wykładzie dostał nie milknące brawa, to i tak widok pani byłby najprzyjemniejszym punktem dnia…
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
– Bardzo pana proszę, panie profesorze – spojrzała mu wprost w oczy – o nieużywanie panieńskiej formy mojego nazwiska. Nie lubię jej i źle się ją wymawia. Lepiej po prostu „Renato”…
– Trafna uwaga językowa – Popielski przybrał łagodny i protekcjonalny nieco ton. – Dwie głoski szumiące blisko siebie w „Szperlinżanka” to w rzeczy samej trochę za dużo. Ale zgodzę się na formę „Renato” tylko wtedy, gdy pani, zwracając się do mnie, pominie nie przysługujący mi tytuł profesora…
Zapadło pełne zakłopotania milczenie, którym Popielski znów się delektował.
– Przyszłam do pana – panna Sperling się zarumieniła – jako do jedynego człowieka, który może mi pomóc. Zapłacę za tę pomoc. Mam pieniądze odłożone na czarną godzinę… Chcę, aby pan poprowadził dla mnie pewne dochodzenie…
Popielski zapalił papierosa, wstał i podszedł do okna. Zamknął je głośno. „Oto następuje metamorfoza – pomyślał – panna Sperlinżanka z zagubionego dziewczątka staje się pewną siebie damą, która ma czelność wynajmować mnie jak pierwszego lepszego fiakra! Jak bagażowego na dworcu!” A on tak się przed nią puszył! Jest śmieszny! Ma łysinę, obwisłe podgardle, lat czterdzieści i cztery i wiele za sobą: straszną śmierć rodziców, liczne ataki padaczki, Wielką Wojnę i śmierć żony przy porodzie. Sumienie swe obciążył nadmiernie cysternami alkoholu, rozpustą i dwukrotnym tryprem. A teraz, u szczytu męskiej akme, stał się po prostu człowiekiem do wynajęcia! Jak woźnica lub tragarz! Jakże nisko upadł: doktór Edward Popielski wyrzucany zewsząd – z policji przez głupiego przełożonego i z uniwersyteckiego korytarza przez zwykłego pedla! Doktór Edward Popielski gotów tańczyć dla jakiejś ślicznotki za pierniczki jej kokieterii i kilka moniaków niewiadomego pochodzenia! Doctor philosophiae [19] – człowiek do usług!
– …jako prywatny detektyw – usłyszał jej głos przez filtr irytacji. – Chcę, aby pan poprowadził dla mnie śledztwo w sprawie zaginięcia mojej chlebodawczyni, pewnej starszej damy…
– Nie jestem prywatnym detektywem. – Popielski odwrócił się gwałtownie od okna. – Nie jestem nikim, za kogo mnie pani uważa. Nie jestem już nauczycielem, policjantem, a od dzisiaj nie jestem też reformatorem łacińskiej wersyfikacji. Nie jestem człowiekiem do wynajęcia. Jestem nikim. Mówi pani do powietrza. Stojącego, zastarzałego i dusznego powietrza. Żegnam panią!
Renata Sperling podeszła do Popielskiego i chwyciła go prosząco za dłoń.
– Nie wiem, czym uraziłam pana profesora – szepnęła – ale błagam, niech pan mnie wysłucha! Tylko pan może mi pomóc! Grozi mi wielkie nieszczęście! Pohańbienie!
Popielski wyrwał gwałtownie swoją rękę, wszedł z powrotem za biurko i wskazał jej krzesło. Czuł żar na twarzy i na łysinie.
Włączył mały wentylator. Po gładkiej skórze spłynął mu za kołnierz słony strumyk