– Wszystkiego najlepszego z okazji imienin – usłyszał komendant zachrypnięty głos Popielskiego. – Zaraz będę!

Po raz pierwszy tego dnia życzenia imieninowe sprawiły Grabowskiemu autentyczną przyjemność.

8

MIMO POWSZEDNIEGO DNIA O WPÓŁ DO ÓSMEJ nie było już w „Louvre” wolnych stolików. Było tak zresztą zawsze od trzech lat, od momentu gdy restauracja uzyskała nowego właściciela, pozbyła się starej nazwy „Renaissance” i uzyskała nową – „paryską”. Popielski znalazł miejsce tylko dzięki kelnerowi, który dobrze pamiętał suty napiwek otrzymany kilka dni wcześniej od łysego pana. Sprytny pracownik wiedział doskonale, że pewien profesor gimnazjalny kończy właśnie kolację przy bocznym stoliku i ma w zwyczaju opuszczać lokal natychmiast po zjedzeniu ostatniego rolmopsa. Posadził zatem Popielskiego przy swoim służbowym stoliku, a za chwilę prowadził go wśród powtórzeń „całuj i rączki” do zwolnionej właśnie przez profesora dyskretnej loży oświetlonej światłem lampki stojącej na środku stołu.

Popielski przyjrzał się w lustrze swemu smokingowi i starannie zawiązanej białej muszce, po czym zlustrował z zadowoleniem otrzymane miejsce i wręczył kelnerowi dwudziesto – groszowe podziękowanie za znalezienie romantycznego kącika, idealnego na randkę z Renatą Sperling.

Na razie jednak musiał się zadowolić towarzystwem Zaremby, który zły i spocony wtoczył się za barierkę loży.

– Panie starszy – Popielski kiwnął na kelnera, który zjawił się błyskawicznie – proszę o karafkę czystej od Baczewskiego i trochę zimnych zakąsek.

– Kiełbaska, jajeczka, jakiś befsztyczek? – zapytał kelner.

– Wszystko, tylko zamiast kiełbaski szynka, ale taka z tłuszczykiem, wie pan, w sam raz do wódeczki. – Popielski przywitał się radośnie z Zarembą. – Napij się, bracie, ja funduję, stary przyjął dziś moją propozycję, niedługo znów będziemy kolegami z pracy – Wiem o tym aż za dobrze – mruknął Zaremba. – Zamiast siedzieć w domu z moją Władzią albo tak jak ty wystroić się w smoking i iść na tańce, od półtorej godziny na rozkaz Kocowskiego werbuję posterunkowych ze wszystkich komisariatów, by sprawdzili twój ślad na Zadwórzańskiej. Nie mógł stary poczekać do jutra? Siedzę sobie w domu, jem kolację, a tu dzwoni Kocowski i wrzeszczy, że wszystko na cito! Od jutra też tam będę chodził!

– A ja razem z tobą. Ale to wszystko dopiero od jutra. A teraz wypijmy toast – rozlał wódkę przyniesioną przez kelnera – za twój dobry humor i za naszą misję na Zadwórzańskiej! Na pohybel Hebraiście!

Wypili. Pachnąca różowa szynka z tłuszczykiem zniknęła w ustach Popielskiego, Zaremba ograniczył się do powąchania chleba.

– No i co? – Edward zapalił papierosa. – Już ruszyli na Zadwórzańską wypytywać o matematyka, który zna hebrajski?

– Takie właśnie dostali rozkazy i ruszyli. – Zaremba rozsiadł się wygodnie. – A ja mogę w końcu wracać do mojej Władzi. Nalej mi jeszcze jednego! Widzę, że masz w „Luwrze” drugi dom. Tak się zresztą wyraziła Lodzia, kiedy się jej zapytałem, gdzie jesteś.

Popielski uczynił, co mu kazano, i spojrzał na zegarek. Wskazówki wskazywały za kwadrans ósma.

– Szukałeś mnie? – zapytał i uniósł stopkę z wódką.

– Tak, szukałem cię.

Wypili i chuchnęli. Jajko w majonezie znalazło się na widelcu Popielskiego. Zaremba tym razem sięgnął po plaster szynki.

– Żeby mi powiedzieć o akcji na Zadwórzańskiej?

– Co ty mnie tak wypytujesz? – Zaremba uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru. – Co to, przesłuchanie? Patrzysz co chwila na zegarek, strzelasz pytaniami jak karabin maszynowy… Czy to znaczy „kończ, stary Wilhelmie, katulaj się stąd, bo mam tu małe rendez-vous”, co przypuszcza zresztą Lodzia?

– Rzeczywiście, moje zachowanie wszystko to oznacza z wyjątkiem „katulaj się”. Chcesz, to siedź. Poznasz pewną piękną pannę!

– Zanim ją poznam – Zaremba z niepokojem rozejrzał się dokoła i ściszył głos – opowiem ci, czego się dowiedziałem o niejakim Józefie hrabi Bekierskim.

– Mów. – Popielski zesztywniał.

– Ma on całkiem sporą kartotekę…

– U nas?

– Nie, w Urzędzie Wojewódzkim, w Wydziale Bezpieczeństwa Publicznego. Mój kolega Franiu Pirożek opowiedział, co jest aktach…

– No mów, mów, Wilek!

– Pochodzi z prawosławnej i zrusyfikowanej lubelskiej szlachty – Zaremba mówił wolno i z namaszczeniem, jakby cytował słowa Pirożka. – Po wojnie, w czasie której walczył w armii carskiej, kupił upadający majątek Komornickich w Stratynie. Choć się tytułuje hrabią i zaprasza do siebie arystokratów, zjawiają się u niego tylko goście niższego szczebla towarzyskiego. Otacza się Rosjanami, dawnymi towarzyszami broni. W okolicy krążą legendy o pijatykach, jakie z nimi urządza. Kiedyś zostało złożone na niego doniesienie na posterunku w Rohatynie. Niejaki Wasyl Tereszczenko poskarżył się na niego, że zwabił i zgwałcił jego córkę. Potem skargę wycofał…

– Bo pewnie wielmożny pan hrabia mu zapłacił albo pogroził – powiedział w zamyśleniu Popielski. – On uważa się za średniowiecznego seniora, który korzysta z ius primae noctis [54]

– Słuchaj dalej. – Zaremba rozglądał się po sali, szukając wzrokiem kobiety, z którą umówił się jego przyjaciel. – Nasz hrabia jest aktywnym działaczem endeckim, antysemitą i fanatycznym rusofilem. Ostatnio jest bardzo aktywny politycznie, chodzą słuchy, że zamierza kandydować do sejmu i szuka porozumienia z kołami ziemiańskimi. To tyle. Więcej grzechów nie pamiętam. Idę do domu przytulić Władzię.

– Dziękuję. – Popielski zapisywał to wszystko w pamięci. – Bardzo ci dziękuję, mój drogi.

– Oj, jakiś ty uprzejmy, jaki grzeczny! Nic szczególnego dla ciebie nie zrobiłem! – Zaremba podniósł się z miejsca i wyciągnął do przyjaciela wielką, miękką dłoń. – Ale tyś taki łagodny pewnie pod wpływem tej panny! A ta nie przychodzi! Nie martw się, brachu. Wystawia cię na próbę. Pewnie sobie myśli „jeśli kocha, to poczeka”!

Renata spóźniła się ponad kwadrans, mimo że z ulicy Lindego do „Louvre” idzie się pięć minut wolnym krokiem.

9

KIEDY UJRZAŁ RENATĘ SPERLING, w jednej chwili wybaczył jej prawie dwudziestominutowe spóźnienie. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie suknię do kolan, u dołu wyciętą w zęby, u góry – w kwadratowy i haftowany dekolt. Między piersiami zwieszał się sznur korali. Kiedy Edward zerwał się na równe nogi, aby się z nią przywitać, pomyślał, że chętnie choć na chwilę stałby się ową błyskotką położoną bezpiecznie wśród miękkich pagórków.

Patrzył na nią nieśmiało i zachowywał się niezgrabnie – jak przerażony uczniak w tingel-tanglu. Już od dawna nie miał do czynienia z kobietą, którą trzeba zdobywać powoli i cierpliwie. Już od dawna nie odczuwał takich nastrojów i oczarowań, których właściwe określenie nie chciało mu nawet przejść przez usta.

Nastrój zakłopotania udzielił się Renacie. Nie mogła się zdecydować na wybór dania, a potem, kiedy już je podano, sprawiała wrażenie, iż jest skonsternowana jego wykwintnym wyglądem. Milczała, niepewnie nadziewała na widelec kawałki pulardy z rożna podanej z kaszą perłową i szparagami i ledwo podnosiła do ust kieliszek wódki, by upić z niego kilka kropel. Edward jadł jarząbki z borówkami i ściśle kontrolował picie alkoholu. To nieustanne odliczanie liczby wypitych kieliszków irytowało go i krępowało.

Mówił głównie on. Jego wywody miały być w założeniu mieszaniną błyskotliwych dowcipów i komplementów. Pierwsze mu zupełnie nie wychodziły. Z drugich w końcu całkiem zrezygnował, ujrzawszy, iż Renata nie jest w najlepszym humorze. Nieopatrznym i zbyt pośpiesznym flirtowaniem mógł ją do siebie zrazić. Pozostawało mu albo zaprosić ją do tańca, albo poprowadzić miłą towarzyską konwersację, która by wzbudziła zaufanie dziewczyny i zupełnie zatarła niemiłe wrażenie po ich przedostatnim spotkaniu. Ponieważ jego umiejętności taneczne były bardziej niż skromne, postanowił chwycić się ostatniego sposobu. – Proszę mi opowiedzieć – uśmiechał się, kręcąc sygnetem wokół palca – co pani robiła przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy?

вернуться

[54] Prawo pierwszej nocy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: