Tak też było z Panem. Zadawał mi Pan trafne i niełatwe pytania, lecz obawiam się, że może Pan nie pamiętać ani pytań, ani odpowiedzi.

Mock po przeczytaniu tych passusów wyłowił z kłębowiska sprzecznych myśli jedną z nich, która była tak ohydna, że natychmiast ją stłumił.

Zdjął maskę, zwlókł się z fotela i poczłapał do kuchni.

Odkręcił kran i napełnił wodą starą kankę na mleko.

Wracając do gabinetu, dostrzegł w lustrze wiszącym w przedpokoju swoją zniszczoną, starą twarz, na której naciągała się i wiotczała błona po poparzeniach.

Przez głowę znów przemknęła mu owa obrzydliwa myśl, która teraz była jak kaszlnięcie uwalniające wodospad wymiotów.

Wiedział, że jeśli tej myśli nie wypowie głośno i dobitnie, że jeśli odważnie nie nazwie demona jego własnym imieniem, to pobiegnie do łazienki i będzie się wił w torsjach na krawędzi muszli.

Usiadł jeszcze raz w fotelu z kanką w dłoniach i wypowiedział zaklęcie, które miało poskromić złego ducha:

– To dobrze, że Karen ode mnie odeszła. Księżna na mnie leci, a Karen mi już nie przeszkadza. Już niema mojej żony. Jestem wolny! Będę mógł mieć księżną!

Ostatnie słowa Mocka zginęły w huku jego własnych płuc. Zbliżył twarz do kanki i uwolnił organizm od wszelkich toksyn. Wymiotowanie przywróciło spokój i równowagę płynów. Przez kilka minut siedział nieruchomo w fotelu. Zaniósł kankę do łazienki, wypłukał ją, a potem przystrzygł nożyczkami siwą brodę.

Następnie ubrał się z wyszukaną elegancją: świeżo odczyszczony granatowy garnitur w jasne prążki, biała koszula, bordowy krawat. Na twarz nałożył jedwabną maskę i przyjrzał się sobie w lustrze.

– Wszystko jest w porządku – powiedział do siebie. – Teraz już nie ma demonów.

Wrócił do gabinetu, usiadł za biurkiem i zapalił papierosa. Kolejne passusy listu profesora Brendla były nadzwyczaj interesujące dla niedoszłego lingwisty Mocka.

Interesował Pana pewien ciekawy problem. Że Hrabina jest obiektem wszystkich dziewięciu błogosławieństw, w to Pan nie wątpi. Że ocaleje z klęski, jaka nas wszystkich czeka w Breslau, to już dla Pana nie było takie oczywiste. Niezrozumiałe natomiast zupełnie było dla Pana, dlaczego On sam miałby ocaleć z Breslau. Scharakteryzował Pan samego siebie jako zaprzeczenie wszystkich cnót z Góry.

Zgodził się Pan jednak ze mną, że można pewną Jego cechę dostrzec w jednym błogosławieństwie: „Błogosławieni, którzy łakniecie i pragniecie sprawiedliwości”.

„Dlaczego ja miałbym ocaleć z tego piekła, jeśli odpowiadam tylko jednemu z dziewięciu błogosławieństw?” – pytał Pan coraz bardziej zirytowany. Jeszcze raz to wytłumaczę.

W naszym wywodzie powołujemy się na Nowy Testament w przekładzie Marcina Lutra.

Wszystkie błogosławieństwa mają następujący schemat:”szczęśliwi są ci, którzy, albowiem oni”. Czyli we wszystkich błogosławieństwach w przekładzie Lutra czasownik użyty jest w trzeciej osobie liczby mnogiej, mianowicie: „oni są ubodzy w duchu”, „oni niosą cierpienie”, „oni są spokojnego serca” et cetera, et cetera.

Powiedziałem: „we wszystkich błogosławieństwach”. Powinienem powiedzieć: „we wszystkich oprócz jednego”.

Oto w Mt. 5, 6 czytamy w przekładzie Lutra: „Błogosławieni jesteście, którzy łakniecie i pragniecie sprawiedliwości”. A zatem mamy tutaj drugą osobę liczby mnogiej – „wy”, nie zaś trzecią – „oni”. Jest to bardzo znamienne. Istnieje teoria językoznawcza, że pierwsza osoba liczby mnogiej oznacza nadawcę zbiorowego, a druga – zbiorowego odbiorcę komunikatu językowego. Osoba trzecia zaś oznacza jego temat, w tym wypadku ze względu na liczbę – temat zbiorowy, temat, który dotyczy zbioru jednostek ludzkich. Chrystus, błogosławiąc ludzi, w ośmiu błogosławieństwach odmalowuje sytuację dotyczącą wielu jednostek ludzkich, w jednym zaś zwraca się do konkretnych osób. Innymi słowy, osiem razy przedstawia jakiś stan przez Siebie zalecany, w jednym wypadku zwraca się bezpośrednio do Swoich słuchaczy.

Jeszcze inaczej rzecz ujmując, Chrystus prezentuje osiem sentencji, ogólnych maksym na temat właściwego ludzkiego zachowania, a jedną z nich eksponuje specjalnie – jest ona znacznie silniejsza i obejmuje minimum dwie osoby. Te osiem błogosławieństw odczytuje się jako: „należy postępować tak a tak”, a to jedno błogosławieństwo Mt. 5, 6 o łaknieniu sprawiedliwości – „postępujcie tak a tak”. Osiem błogosławieństw rozmytych jest w swej sentencjonalności, jedno zaś – skamieniałe w swym konkretnym rozkazie. Jest ono zatem najważniejsze spośród wszystkich ośmiu, ponieważ zostało sformułowane inaczej – jako zdecydowane polecenie – w drugiej osobie liczby mnogiej („wy”).

Jest przecież oczywista różnica intencji, kiedy nauczyciel mówi do uczniów: „Należy starannie pisać w zeszycie”, i kiedy mówi „Piszcie starannie w zeszycie!” Kiedy nauczyciel wypowiada to ostatnie polecenie, w sali lekcyjnej musi być minimum dwóch uczniów. To pierwsze pouczenie może być adresowane tylko do jednego ucznia, ponieważ ma charakter ogólny, sentencjonalny.

Reasumuję.

Gertruda Hrabina von Mogmitz ocaleje z piekła Breslau, ponieważ spełnia dziewięć warunków dziewięciu błogosławieństw. Osiem z nich dotyczy wszystkich osób takich jak ona. Jedno z nich nie dotyczy wszystkich takich jak ona, lecz minimum dwóch osób, które „łakną i pragną sprawiedliwości”. Pan jest jedną z nich. Jeśli Pan nie będzie pragnął sprawiedliwości na Gnerlichu, nie będzie tych dwóch sprawiedliwych” w Breslau, ergo – Hrabina nie ocaleje. Pan jest warunkiem sine qua non jej ocalenia.

Aby to się spełniło, musi pan pragnąć śmierci Gnerlicha. On wciąż żyje. Jest w szpitalu przejściowym w dawnej szkole żydowskiej przy Rehdigerplatz. Na samej linii frontu. Niech Pan go tam zabije. Albo nie – niech Pan próbuje zrobić wszystko, aby go zabić. A w ostatniej chwili Bóg i tak Panu na to nie pozwoli. Bo On wie, że – zabiwszy Gnerlicha – straci Pan swój gniew i swoje pragnienie sprawiedliwości. Poprzez uniemożliwienie Panu zabicia Gnerlicha w korytarzach podziemnych pod Bergstrasse Bóg pokazał, że Pana wybrał. Czy dalej Pan nie rozumie, dlaczego to właśnie Pan i hrabina von Mogmitz ocalejecie z Breslau?

Profesor Rudolf Brendel, doktor filozofii

BRESLAU, PIĄTEK 23 MARCA 1945 ROKU,

DZIEWIĄTA WIECZÓR

Po przeczytaniu listu profesora Brendla Mock postanowił wypróbować Opatrzność. Wywody filozofa, choć jasne i zrozumiałe, wcale nie przekonały kapitana. Wcale nie był pewien, czy sformułowanie „piszcie” jest mocniejsze od „trzeba pisać”. Ponadto, jeśli „trzeba pisać” nie zakłada istnienia odbiorcy komunikatu językowego, to komunikat ten skierowany jest do wszystkich i do nikogo. Jeśli zaś skierowany jest do nikogo, to nikt nie musi postępować zgodnie z zaleceniami Chrystusa. Zatem błogosławieństwo nie dotyczy zarówno tych, którzy postępują zgodnie z zaleceniem, jak tych, którzy mu się przeciwstawiają.

W takim razie hrabina nigdy nie jest błogosławiona, a jej postępowanie mogłoby być diametralnie różne. Ona i tak nie zdaje sobie z tego sprawy, ponieważ wierzy literalnie w zalecenia Pisma. Oczywiście to wszystko nie dotyczy „łaknących sprawiedliwości”. Tu musi być minimum dwóch odbiorców. Wystarczy zatem, że znajdzie się dwóch ludzi, którzy „łakną sprawiedliwości”, i oni ocaleją z miasta Breslau. Poza tym passus Mateusza wcale nie mówi o ocaleniu, lecz tylko o błogosławieństwie. Przecież „być błogosławionym” wcale nie znaczy „ocaleć z Breslau”. To, że wierzy w to hrabina, można jeszcze wytłumaczyć jej religijną afektacją, ale że wierzy w to profesor filozofii, jest zupełnie niezrozumiałe.

Jedno było pewne. Zamach na Gnerlicha został udaremniony przez bombardowanie na Bergstrasse. Czy był to przypadek? Mock nie wierzył w przypadek. Podobnie jak profesor Brendel był deterministą. Mock postanowił zabić teraz Gnerlicha, czyli wypróbować Opatrzność.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: