— Minęło maksimum — przerwał ciszę wzruszony głos Deana. Spojrzałam na fotometr. Wskaźnik, nieznacznie przekraczający —8,4, poczynał się wolno cofać. Na ekranie pantoskopu spadek blasku był jednak jeszcze niedostrzegalny, przynajmniej' dla mnie. Zmniejszający jasność i zmieniający barwę pantoskop uniemożliwiał laikowi właściwą ocenę zjawiska. Teraz zrozumiałam, dlaczego Hans wolał wyjść na zewnątrz.
Postanowiłam pójść w jego ślady. Po kilkunastu sekundach byłam w śluzie. Nałożenie skafandra trwało nie dłużej niż minutę. Zresztą Proxima widniała w otworze prowadzącym na zewnątrz i nie traciłam jej z oczu.
Zmiana blasku powinna być stąd łatwo dostrzegalna. Jednak zjawisko prawdopodobnie dobiegało końca, gdyż nie dane mi było podziwiać dużych różnic.
Podeszłam pod samą krawędź włazu i rozejrzałam się po niebie. Chodziło mi o łatwiejszą ocenę jasności w porównaniu z innymi znanymi obiektami. Poza tym ciekawiło mnie, czy wzrost jasności ma wpływ na widoczność innych ciał Układu Proximy. Myślałam przede wszystkim o kometach.
Ale w czerni gwiezdnych pól nic nowego nie dawało znać o sobie sygnałem światła.
W nieruchomym spokoju jarzyły się gwiazdozbiory, tak samo jak wczoraj płonęły żółto i pomarańczowo dwie najjaśniejsze, ale już teraz po Proximie, gwiazdy nieba — słońca A i B układu Alfa Centauri. W ciągu naszej podróży — od czasu, gdy oglądałam je na niebie Celestii — nie tylko ponad osiemset razy zwiększył się ich blask, ale przewędrowały one sześćdziesiąt parę stopni na północo-zachód z gwiazdozbioru Centaura do Węża.
Teraz dopiero przypomniałam sobie, że w pobliżu znajduje się Hans. Spojrzałam ku długiemu, podobnemu do skoczni pływackiej pomostowi, wysuniętemu z otworu włazu tuż nad moją głową.
Z końca pomostu „zwisał” na tle gwiazd nieruchomy cień.
— Hans! Jak tam? Ciekawe? — zawołałam do niego.
Nie było odpowiedzi. Czyżby Hans aż tak był zajęty obserwacją, że nie mógł nawet mruknąć pod nosem?…
Ciążenie jest tu w osi znikome i obawiałam się, abym nie pofrunęła przypadkowo w przestrzeń, włączywszy więc magnesy butów, ruszyłam po ścianie w górę. Za chwilę znalazłam się na pomoście.
Zastałam Hansa w dziwacznej pozycji. Właściwie leżał na wznak, ale nogi zgięte w kolanach opierały się magnetycznymi podeszwami o metalową powierzchnię pomostu.
— Co ci jest?
Nie odezwał się.
Parę metrów dzielące mnie od Hansa przebiegłam tak szybko, jak tylko pozwalały mi magnetyczne buty.
Twarz geofizyka była blada, oczy zamknięte, oddychał przez usta. W pierwszej chwili myślałam, że śpi.
— Co ty? Zasnąłeś?! — potrząsnęłam go za ramię.
Nie obudził się. To nie był sen, lecz omdlenie. Wzięłam go na ręce i przeniosłam do śluzy. Zaalarmowany Will już czekał w przedsionku.
Dopiero po przeniesieniu do ambulatorium, po dłuższych zabiegach Hans odzyskał przytomność. Nie był jednak w stanie dokładnie określić, kiedy ją stracił. Pamiętał tylko, że odczuł jak gdyby ucisk w mózgu i wrażenie zmiennego blasku, przybierające chwilami kształt współśrodkowych kół. Potem wszystko zamazało się w czerń.
Gdy ochłonęliśmy z pierwszego wrażenia uspokojeni, że Hansowi nic nie grozi, przyszła kolej na zastanowienie się, co było przyczyną tak nagłego zasłabnięcia kolegi.
Will zapytany, czy wyczerpanie po długoletnim sztucznym śnie mogło spowodować podobną reakcję, powątpiewająco pokręcił głową. Hans przebył bowiem prawidłowo okres rekonwalescencji. Ostatnie badanie przed omdleniem wykazało zadowalający stan sprawności fizycznej organizmu. A później ten niespodziewany wypadek…
Snuliśmy różne domysły, które nie znajdowały jednak dostatecznego potwierdzenia w faktach. Jedyne logiczne wytłumaczenie dawała hipoteza Deana.
Przypuszczał on, że chodzi tu o jakiś specjalny, szkodliwy dla ludzkiego organizmu rodzaj promieniowania wysyłanego przez Proximę podczas gwałtownego wzrostu jasności. Chodziłoby, rzecz jasna, o promieniowanie elektromagnetyczne, a nie korpuskularne, które porusza się setki, nawet tysiące razy wolniej niż światło. Sprawdzenie tej hipotezy wymagało jednak szczegółowych badań i doświadczeń. A na to musieliśmy czekać, gdyż Proxima nie wybucha na żądanie.
Ciekawe, że Nym swego czasu doznał bardzo podobnych przeżyć w pierścieniach Saturna. Jeśli w wypadku Hansa zawiniła nie znana dotąd składowa promieniowania Proximy, należy sądzić, że Nym, prowadząc badania w pierścieniu Saturna, wytworzył sztucznie promieniowanie tego samego rodzaju.
Hamowanie rozpoczęło się w odległości pięciu miliardów kilometrów od Proximy. Bazę postanowiliśmy założyć na księżycu planety II. Pozostało nam więc jeszcze ponad jedenaście dni lotu. Dni coraz bogatszych w niezwykłe wrażenia, dni odkryć i niecodziennych obserwacji, narastających w zawrotnym tempie.
Wkroczyliśmy w układ planetarny Proximy Centauri. Pierwszy pozasłoneczny układ planetarny, do którego dotarł człowiek.
Ale chyba żaden z członków naszej ekspedycji nie myślał w tych dniach, że otwierają one nową epokę w dziejach świata. Po prostu nie miał czasu.
Największy nawał pracy spadł na astronomów i planetologów oraz konstruktorów przygotowujących plany budowy centralnej bazy. Ale i biolodzy mieli sporo roboty. Okazało się bowiem, że planeta I (krążąca najbliżej Proximy) jest w niektórych punktach swej powierzchni pokryta roślinnością.
O tym, że nie tylko wokół Tolimana A, ale również Proximy krążą planety, wiedziano na Ziemi od kilku wieków. Z uwagi jednak na stosunkowo małą jasność i niedużą masę Proximy, praktycznie nie brano pod uwagę możliwości spotkania tam życia. Ekosfera jej jest bardzo wąska i położona tak blisko gwiazdy, że nie ma mowy o stabilności orbit planet ekosferycznych. I oto ku zaskoczeniu naszych astronomów i biologów faktem jest, że w owej jakże ciasnej ekosferze powstało i rozwinęło się życie. I to jeszcze w jak trudnych warunkach! Planeta owa, niewiele mniejsza od Ziemi, zbliża się do fotosfery Proximy na odległość 400 tysięcy kilometrów, to znów oddala na niemal dwa miliony. Teoretycznie średnia temperatura powierzchni powinna sięgać minus 60 °C, gdyż otrzymuje ona znacznie mniej ciepła niż Mars od Słońca. Tymczasem, co prawda niewielkie obszarem, lecz bogate we florę oazy, rozrzucone wśród pustyń i lodowców, zdają się wskazywać, że są tam warunki zbliżone do ziemskich. Nad obszarami roślinności występują silne prądy termiczne, których przyczyny nie są jeszcze wyjaśnione. Hans podejrzewa, że mogą to być gejzery.
Zaraz po rozpoczęciu hamowania odbyliśmy ogólną naradę roboczą. Na wstępie dokonaliśmy wyboru nowego przewodniczącego, którym został Andrzej Krawczyk. Było dla wszystkich — oczywiste, że w układzie planetarnym kierownictwo prac musi pozostawać w ręku uczonego o wszechstronnej wiedzy pla-netologicznej. Przewodniczący poszczególnych zespołów mieli być powoływani w miarę potrzeb.
Na razie ustaliliśmy, że wprowadzamy Asirobolid na orbitę satelitarną wokół planety II. Będzie to wyjątkowo dogodny punkt do obserwacji zarówno samej gwiazdy, jak i najciekawszych planet układu. Prawdopodobnie też na księżycu tej planety założymy stałą bazę badawczą i wytwórczą.
Następnie Nym i Dean zreferowali dotychczasowe wyniki obserwacji siedmiu planet Proximy. Posługiwali się przy tym numerami, co nie sprzyjało szybkiej orientacji. Renę wysunął więc projekt, by nadać planetom nazwy, jak to jest w ziemskim zwyczaju.
Największa, planeta III, odkryta pierwsza jeszcze w XX wieku, nosiła od tamtych czasów nazwę Prima i oczywiście należało ją zachować.
Postanowiliśmy przeszczepić na nasz nowy teren działania nieco zmienione nazwy planet Układu Słonecznego z tym, że kierowaliśmy się głównie cechami fizycznymi, a zwłaszcza ilością ciepła, jaką otrzymują planety. Założyliśmy przy tym, że analogicznie do nazwy Prima, warto zachować końcówkę „a” dla wszystkich planet. Na przykład dla planety II zaproponowano nazwę wskazującą na to, iż wobec nieco wydłużonej orbity temperatura na jej powierzchni waha się od warunków Plutona do Urana. A więc Urpa: Uran—Pluton.