— Czego szukasz?
— Chcę zamknąć przejście do laboratorium i wyłączyć pole siłowe.
— Nie! Nie otwieraj śluzy! — zawołał Engelstern z nagłą stanowczością. — Nie wolno dopuścić, aby to „coś” uciekło w przestrzeń kosmiczną. Poczekajcie tu na mnie i niczego nie ruszajcie.
— Co chcesz zrobić?
— Pojadę Skarabeuszem. To jednak trzeba koniecznie sprawdzić!
— Teraz ja mogę powiedzieć: „tego tylko brakowało” — zaśmiała się nerwowo Zina. — Ale nie powiem i… jadę z tobą!
Nym spojrzał na nią, chwilę wahał się, ale w końcu wyraził zgodę.
— Skarabeusz ma kopułę ze szkła pancernego. Chroni też względnie dobrze przed promieniowaniem. Ty, Wład, połączysz się z Andrzejem i zawiadomisz go o tym, co się dotąd wydarzyło. No i będziesz z nami w kontakcie…
Do pawilonów, mieszczących uniwersalne automaty wytwórcze i magazyny gotowego już sprzętu, prowadził podziemny korytarz. „Wędrująca poręcz” od stacji wind Astrobolidu poprzez wszystkie pawilony umożliwiała szybkie poruszanie się po terenie bazy w warunkach nikłego ciążenia.
Zina i Nym po kilku minutach znaleźli się w hali urządzeń transportowych. „Wędrująca poręcz” biegła tu pod sufitem. Po puszczeniu poręczy i uchwyceniu się stałych klamer zawiśli oboje na wysokości kilkunastu metrów nad podłogą hali. W dole pod nimi, na taśmie symulacyjnej manewrował pojazd gąsienicowy. Pod przezroczystą kopułą widać było płową czuprynę Allana.
Zina zeskoczyła pierwsza, tuż przy taśmie, za nią Nym. Allan zatrzymał maszynę i uniósł kopułę.
— Co tu robisz? — zapytał Nym niezbyt uprzejmie.
— Ćwiczę. Zabieramy Skarabeusza na Temę. A nie miałem przecież nigdy okazji…
— Wysiadaj! Musimy zaraz jechać! Nym wspiął się już do kabiny tankietki.
— Co takiego? — zdziwił się Allan.
— Pierścień zniknął! — Zina usadowiła się w fotelu obok Allana.
— Jak to „zniknął”?
— Sami nie wiemy, co się właściwie stało. Wyglądało tak, jakby w miejsce pierścienia pojawił się obłok gazu i pyłu. Ale trudno powiedzieć, jak było naprawdę, bo zaraz oślepły kamery. Właśnie jedziemy sprawdzić.
— A Łazik?
— Też jakby oślepł…
— To znaczy?… Co się stało?
— Nie ma teraz czasu na gadanie — zniecierpliwił się Nym. — Wysiadaj! Ale biolog już podjął decyzję.
— Jadę z wami! — nacisnął guzik i zamknął kopułę tankietki.
— Po co? — skrzywił się Nym niechętnie. Allan sprowadził już jednak pojazd z taśmy symulatora i wjechał w tunel śluzy.
— Niech jedzie! — poparła Allana Zina. — Szkoda czasu na przesiadki. Zewnętrzne pole siłowe, zamykające śluzę, wyłączyło się automatycznie i Skarabeusz wyjechał na otwartą przestrzeń. Allan zapalił reflektory i zwiększył prędkość, sunąc po szerokim szlaku wyciętym w skałach. Przyczepne okładziny gąsienic zgrzytały na żłobkowatej powierzchni drogi.
Pojazd minął wierzchołek wału otaczającego ba,?ę i w rozpędzie przeleciał kilkadziesiąt metrów nad drogą opadającą w dół po zboczu. Odbił się od nierówności — raz, drugi i trzeci — nim potoczył się dalej po szlaku.
— Zmniejsz prędkość! Musisz jeszcze ćwiczyć! — powiedział mentorsko Nym. — Przy tak niewielkim ciążeniu nie zdołasz zahamować i rozbijesz pawilon. Nie mówiąc już, że każda wywrotka to strata czasu. Tylko hamuj łagodnie, bo przekoziołkujemy…
— Nie obawiajcie się! Jeździłem tu już parę razy.
— Zjeżdżałeś do krateru?
— Dwa razy. Znam dobrze drogę!
— Jutro wyjaśnisz Andrzejowi, dlaczego złamałeś zarządzenie! Allan zmarszczył brwi.
— Nie wygłupiaj się…
— Nie wolno łamać przepisów bezpieczeństwa!
— Nic się nie stało — wtrąciła Zina niepewnie.
— Ale mogło się stać!
Zapanowało- milczenie.
Droga biegła teraz poprzez spiętrzone stosy odłamków skalnych. Allan zmniejszył nieco prędkość i zasępiony patrzył przed siebie na załamujące się wśród rumowisk światła reflektorów.
Po kilku minutach spoza bliskiego horyzontu ukazały się anteny, a wkrótce cała wieża stacji przekaźnikowej, osadzonej na wale krateru, w którym zainstalowano laboratorium.
— Zatrzymaj pod szczytem! — przerwał milczenie Nym. Niemal jednocześnie na tablicy przed Allanem zapłonęła zielona lampka sygnalizacyjna.
— Zero, siedem! — powiedziała pospiesznie Zina.
— Nie mogłem się z wami połączyć! — usłyszeli głos Włada.
— Widocznie któreś łącze… Ale teraz w porządku?
— Tak. Jest tu ze mną Andrzej… Jak wam idzie?
— Zaraz będziemy pod szczytem.
— Bądźcie ostrożni!
— Jasne…
Maszyna wspinała się wolno w górę, wreszcie zatrzymała się tuż przed wyciętą w skałach przełęczą.
— Al! Przesiądź się na moje miejsce! — rozkazał Nym. Biolog potulnie wykonał polecenie.
— Przekażcie nam obraz! — usłyszeli głos Krawczyka.
Engelstern usiadł w fotelu kierowcy i wysunął peryskop. Na ekranie pojawiło się przeciwległe zbocze krateru, potem kamera skierowana w dół ukazała białą czaszę pawilonu.
— Dziękuję! Mamy obraz — potwierdził astronom.
— Chyba możemy ruszać dalej? — zapytała Zina.
Nym skinął głową i przesunął dźwignię ruchu. Skarabeusz począł wolno wspinać się na przełęcz. Dalej droga biegła zakosem, opadając łagodnie po zboczu.
— Patrz! — zawołała Zina. — Zielone światło! Z wejścia do laboratorium sączyła się zielonkawa poświata, sygnalizująca, że pole siłowe jest wyłączone i wejście do śluzy pawilonu stoi otworem.
— Wład! Czy otwierałeś śluzę? — zapytał Nym, wyraźnie siląc się na spokojny ton.
— Nie otwierałem. Przecież wiesz…
We wnętrzu komory śluzowej stał Łazik. Dwie łapy wzniesione w górę opierały się o ścianę z daleka od uchwytu dźwigni sterującej włazami. Wejście prowadzące do wnętrza laboratorium było zamknięte.
Nym zatrzymał tankietkę w odległości kilku metrów od włazu.
— Musiałeś jednak otworzyć! — powiedział z wyrzutem.
— Nie otwierałem. Chyba że przypadkowo, w tej mgle, gdy Łazik obmacywał ściany…
— Dymu i pyłu ani śladu. Wessała go pustka…
— Sprawdź, czy Łazik działa! — usłyszeli głos Krawczyka.
— Już idę.
Chwilę panowała cisza.
— Nie chce mi się wierzyć — podjął astronom — aby rzeczywiście pierścień zmienił stan skupienia… Powiedz, Zi… czy to nie mogą być jakieś zwidy, wywołane zakłóceniami w łączności radiowej?
— Nie bardzo mogę sobie wyobrazić jak… — nie dokończyła, gdyż w tej chwili Łazik poruszył jedną, potem drugą łapą.
— Wszystko w porządku! — usłyszeli głos Włada. — Kamery i manipulatory działają bez zarzutu.
— Włącz pole i otwórz właz wewnętrzny! — polecił Krawczyk.
Łazik sięgnął do dźwigni i przesunął ją w dół. Poświata zmieniła barwę na żółtą, a następnie na pomarańczową.
Poprzez szparę w rozstępującej się ścianie biło jasne światło. Przejście poszerzało się szybko, odsłaniając wnętrze laboratorium.
Robot postąpił parę kroków naprzód i stanął w przejściu.
— Jest! Jest! — usłyszeli okrzyk Włada.
Łazik poruszył się i przekroczył próg. Ściana była już otwarta i spoza kulistego kadłuba robota Zina, Nym i Allan ujrzeli jasno oświetlony stół laboratoryjny, a na nim lśniący srebrzyście torus.
KONFLIKT
Andrzej Krawczyk skończył czytać. Chwilę patrzył w zamyśleniu na leżące przed nim kartki sprawozdania, potem przeniósł na Zinę spojrzenie pełne troski. Nie wróżyło to łatwej rozmowy i chociaż Zina nie miała złudzeń, że sprawozdanie przejdzie bez oporów, przygotowując z góry kontrargumenty, niemniej w tej chwili czuła się szczególnie niepewnie.
— Coś nie tak? — zapytała chcąc jak najszybciej rozładować atmosferę.
— Nie tak… — powtórzył oschle. — Nie podoba mi się to sprawozdanie.
— Chodzi ci o wnioski?
— Nie tylko. Wnioski rzeczywiście są trochę… przedwczesne i sformułowane zbyt… apodyktycznie. Ale również sam opis zdarzeń sugeruje… określone ich wyjaśnienie. Powiedziałbym: nie dość obiektywne…
— Na przykład?