— Stałam w takiej jakiejś przezroczystej rurze, właściwie kloszu. I woda lała się na mnie. Tylko że ty nie mogłeś pić, a ja piłam. Piłam i piłam. Czułam się coraz lepiej…

— A skafander?

— Byłam bez skafandra. Zupełnie naga.

— Jak wyglądało pomieszczenie, w którym stał klosz? — indagował Szu.

— Było to jakby wielkie laboratorium. Przewody, rury, rurki, przeważnie przezroczyste. Zbiegały się w wielkiej kuli. Jakieś światełka migały w tych przewodach. Kolorowe światełka…

— A podłoga? Sufit?

— Nie widziałam. Nie przypominam sobie. Tak byłam zajęta wodą…

— Gdzie stał klosz, w którym byłaś zamknięta? W środku sali czy pod ściana? Zastanawiałam się chwilę.

— Bliżej ściany. Tak mi się przynajmniej zdaje. Obok klosza biegł pionowo gruby, mrugający światełkami przewód. Mimo zapadającego mroku można było dostrzec wrażenie, jakie na Szu wywarły moje słowa.

— Przypomnij sobie! Co było w głębi sali, gdy stanęłaś plecami do owego przewodu?

— Nie wiem. Nie pamiętam. — Szkoda… — powiedział Szu z westchnieniem. Wargi mu drgały.

— Czyżby śniło mi się to samo wnętrze co tobie? — zapytałam. — Z wszystkimi szczegółami?

— Podałaś szczegóły, których nie opowiadałem Ast. Szczegóły dostrzeżone przeze mnie w czasie dzisiejszego snu.

— Chcesz udowodnić, że oboje śniliście to samo? — Ogromne zdziwienie połączone z niedowierzaniem malowało się na twarzy Ast.

— Tak. Widziałem to samo wnętrze. I ja również stałem nagi pod kloszem i piłem wodę. Umilkł i zamyślił się.

— Dlaczego pytałeś, czy nie dostrzegłam czegoś w głębi laboratorium? — przerwałam milczenie.

— Widzisz… Ja widziałem. Nie, nie powiem ci. Nie chcę ci nic sugerować. Spróbuj sobie przypomnieć. Choćby jakiś drobny szczegół, coś, co zwróciło twoją uwagę… Wysilałam pamięć bez skutku.

— Nic z tego nie rozumiem — podjęła Ast. — To, że śniła nam się wszystkim woda, jest zupełnie zrozumiałe. Wpływ pragnienia. Daisy widziała siebie w przezroczystej rurze czy kloszu. Łatwo to wytłumaczyć posłyszaną niedawno rozmową. Mnie się śniła Kornwalia — po prostu zwykły przypadek, wspomnienie z dzieciństwa połączone z bodźcem fizjologicznym w postaci pragnienia. Nawet, że tobie, Szu, powtórzył się poprzedni sen w nieco zmienionej wersji, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Ale dlaczego śnią się wam identyczne wnętrza? A przede wszystkim, dlaczego nie odczuwamy w tej chwili pragnienia? Tego wytłumaczyć nie potrafię.

— To wszystko jest niezrozumiałe — kiwał głową Szu. — Nie wiem jak wy, ale ja przeżywałem to wszystko ogromnie realistycznie. Aż za realistycznie jak na sen. Na przykład, czy zdawałyście sobie sprawę, że to sen, że musicie się wkrótce już z niego przebudzić? Bo ja bałem się przez cały czas, że nadejdzie chwila przebudzenia i znów wróci tortura pragnienia.

— Ja również zdawałam sobie sprawę, że śnię. A ty, Ast?

— Jeśli chodzi o mnie, był to typowy sen. Nie myślałam o tym, że śnię. Byłam tylko bardzo, ogromnie szczęśliwa! Szu zapalił reflektorek i zaczął skrupulatnie oglądać swój skafander.

— Podejrzewasz, że to może nie były sny? — zdziwiła się Ast. — Nonsens, przecież mnie się śniła Ziemia! Szu wzruszył ramionami.

— Treść snu nie jest najważniejsza.

— Nie rozumiem.

— Mogłaś pić przez sen. Naprawdę pić. Ast zmarszczyła brwi.

— Jeszcze nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.

— Zastanawiam się, czy to, co przeżyłem ja i Daisy, nie mogło być rzeczywistością. Jeśli zahamowano ruch kosmolotu, jeśli dostarczono nam paliwa… Tym razem jednak odezwał się w Ast duch przekory:

— To drugie mogło być przypadkiem. A Daisy po prostu śniło się to, o czym opowiadałeś. Pytasz się Daisy, co było w głębi owej sali? Nie chcesz jej nic sugerować? Nonsens. Gdyby pamiętała dobrze szczegóły naszej rozmowy, nie potrzebowałaby przypominać sobie snu, aby odpowiedzieć na twe pytanie. Chodziło ci o to, że tam widziałeś takie same klosze? Czy tak?

Szu skinął głową.

— Tak. Prawda. Mówiłem już rano o tych kloszach. Ale chodziło mi o to, kogo Daisy spostrzegła w jednym z tych kloszy.

— No, kogo by mogła dostrzec? Oczywiście — Zoe.

— Właśnie chodzi o to, że nie Zoe.

— A więc kogo? Kogo? — nacierała Ast.

— Powinna widzieć mnie. Wówczas nasze sny byłyby się wzajemnie uzupełniały. Bo ja widziałem Daisy. Pod kloszem, obok którego przebiega gruby, migocący światłem przewód. Rozumiecie teraz?

— No i cóż z tego? Daisy nic nie pamięta. Nie potwierdza twego snu. Bo ona śniła tylko pod wpływem tego, co mówiłeś rano.

— A ów przewód obok klosza?

— To może być zbieg okoliczności. Sugestia.

— Ale przecież nie czuję dotąd pragnienia! Czy można to tłumaczyć inaczej niż tym że piliśmy naprawdę? Zapanowało milczenie.

— Twoja hipoteza, Szu, jest z pewnego względu bardzo nieprawdopodobna — odezwa-łam się po chwili. — Przed utratą przytomności, bo powiedzmy sobie szczerze, to nie było zaśnięcie, lecz zemdlenie z wyczerpania, Toliman znajdował się najwyżej dziesięć stopni nad horyzontem. Pamiętam dobrze. Gdy obudziłam się, zachodził za horyzont. Spójrzcie na zegarki. Przecież nasz sen mógł trwać zaledwie dwadzieścia minut.

— Nawet krócej — podchwyciła Ast. — Najwyżej sześć, osiem minut. Patrzyłam na zegarek niemal do końca. Wydawało mi się, że na coś czekam, że noc przyniesie nam ratunek.

— I zdaje się… przyniosła — powiedział cicho Szu.

— Czyż możliwe — zapalała się Ast — że w ciągu ośmiu minut owi niewidzialni mieszkańcy przenieśli nas do swego laboratorium, zdjęli z nas skafandry, ubrania, i to zdjęli bez rozcinania? Umieścili pod owymi kloszami, napoili, ubrali, przewieźli z powrotem na to miejsce i ułożyli w takich samych pozycjach jak poprzednio? To zupełnie niemożliwe!

— I po co? Po co? — rzuciłam pytanie. — Po co tyle zachodu? Jeśli chcieliby nas uratować przed śmiercią z pragnienia, czyż nie prościej byłoby umieścić zbiornik z wodą na naszej drodze? Jeśli oczywiście nie chcą się z nami spotkać.

Szu wstał i chwiejąc się trochę wszedł po stopniach na szczyt „falochronu”.

— A jednak w ciągu tych sześciu czy ośmiu minut znikło pragnienie, wróciły siły… Czuję się co prawda nieco osłabiony, lecz jeszcze pół godziny temu nie mogłem nie tylko chodzić, ale i siedzieć…

Minęły dwie godziny. Zaczęło już świtać, a w dalszym ciągu nie dokuczało nam pragnienie. Przeciwnie, z każdą minutą czuliśmy się lepiej. Jak gdyby nowe siły wstępowały w nasze wyczerpane organizmy.

Około południa ruszyliśmy wzdłuż „falochronu” ku dziwacznej wieży, na której szczycie widoczna była wielka kula podobna do zwiniętego jeża. Czy była to jakaś swoista radiowa latarnia morska czy też wieża miała inne przeznaczenie — nie wiadomo. Dość, że w pobliżu wieży, a zwłaszcza przy zbliżaniu się do kuli najeżonej kolcami, następowały silne zakłócenia na falach krótkich i ultrakrótkich. Szu i Ast na nowo rozpoczęli eksperymenty mające na celu zwrócenie na nas uwagi gospodarzy planety. Były one jednak nadal zupełnie bezowocne.

Tak minął dzień, noc i nadszedł nowy dzień. Znów zaczęliśmy odczuwać głód i pragnienie. Ale nie było to palące uczucie wywołane utratą wody przez organizm, lecz normalna, codzienna potrzeba uzupełnienia jej zasobów. Niezmiernie interesujący był również fakt, że procesy wydalania przebiegały w naszych organizmach niemal normalnie, jakby po rzeczywistym zaspokojeniu pragnienia. Przeprowadzona przez Szu analiza moczu wykazała co prawda ślady zaburzeń w krążeniu wody w organizmie, ale były to następstwa wywołane ubytkiem wody w tkankach. Objawy te wyraźnie zanikały, jak gdyby organizm wracał do równowagi. Skąd wzięła się woda, która uzupełniła niedobór? Gubiliśmy się w domysłach.

Ast i Szu zajęli się ponownie próbami oczyszczenia wody morskiej. Ja obserwowałem otaczający teren. Wokół nas panował jednak spokój. Jedynie przed samym zmrokiem zauważyłam przelatujący z dużą prędkością w odległości dwóch kilometrów jakiś lśniący przedmiot, podobny kształtem do płaskiej szpuli.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: