Jakże pasjonujące były te obserwacje i pomiary! Jakże niezwykła wydawała mi się różnica odstępów między sygnałami nadawanymi z Astrobolidu a tykaniem naszego metronomu, które przecież w chwili naszego odlotu były dokładnie zsynchronizowane. Oto przekonaliśmy się bezpośrednio zmysłami o tym, że w statku naszym czas płynie inaczej niż w otaczającym nas świecie.
Teraz te wszystkie sprawy i badania wydają się niezmiernie odległe. Nawet błyski z okolic Tolimana B schodzą na dalszy, inny plan. Coraz lepiej rozumiem Deana, któremu trudno skupić myśli, gdy zmuszony jest uczestniczyć w tak jeszcze niedawno pasjonujących go dyskusjach o wynikach obserwacji planet tego układu. W tej chwili systematyczne badania prowadzi właściwie tylko Ast, która jako Planetolog ma coraz większe pole do pracy.
W chwili, gdy piszę te słowa, przebywamy z Deanem w obserwatorium. Na ekranie pantoskopu widnieje jasny sierp planety o długich, niekształtnych rogach. W dwóch miejscach nie oświetlonej części tarczy błyskają raz po raz światełka. Te punkty świetlne, których naliczyliśmy w pasie równikowym planety ponad trzydzieści, dostrzeżone zostały na początku piątego roku naszego pobytu wśród planet Proximy, kiedy to astronomowie przystąpili do wstępnego przebadania terenów przyszłych prac badawczych w Układzie Tolimana. Planetolodzy początkowo podejrzewali, że błyski te są zjawiskami typu wulkanicznego, podobnymi w swej regularności do wytrysków gejzerów. Zdawał się przemawiać za tym fakt, że Błyskająca otoczona jest grubą warstwą obłoków i przebicie jej przez erupcję wulkaniczną wydawało się najlepszym wytłumaczeniem zjawiska.
Było jednak coś dziwnego w tych błyskach. Mimo iż planeta obraca się wokół osi, zawsze dostrzec mogliśmy jednocześnie tylko dwa punkty błyskające. Co więcej, okazało się, że promieniowanie tych rozbłysków jest spójne i emitowane niewiarygodnie wąską wiązką — z odległości tysiąca czterdziestu miliardów kilometrów dzielących Tolimana B od Proximy rozproszenie nie przekracza kilkuset metrów. Już to samo wykluczało, aby źródłem promieniowania były jakieś naturalne procesy geofizyczne. Trudno sobie przecież wyobrazić, jak w sposób naturalny mógłby powstać taki laser.
Dokładniejsze badania przyniosły zresztą dalsze dowody, że są to przejawy działalności istot inteligentnych w systemie trzech słońc Alfa Centauri, i to chyba związanej z naszą obecnością na planetach Proximy. Błyski zaobserwować bowiem można było tylko na terenie naszej bazy na Sel, a także stałych placówek badawczych na powierzchni Temy i Urpy. Co ciekawsze, w nowo założonych placówkach błysków początkowo nie dostrzegaliśmy, pojawiały się dopiero po niespełna czterech miesiącach od uruchomienia pierwszych przyrządów badawczych lub uniwerproduktorów. Odpowiada to niemal dokładnie okresowi zwrotnego biegu sygnału elektromagnetycznego na szlaku Proxima-Toliman-Proxima. Wynika stąd, że mieszkańcy Błyskającej otrzymują informacje o położeniu naszych placówek, i uwzględniając ruchy planet na orbitach i wokół osi, dokonują odpowiednich obliczeń ekstrapolacyjnych ich położenia, tak aby po pięćdziesięciu pięciu dniach promienie ich laserów trafiały precyzyjnie w wyznaczone miejsce.
O tym, że sygnały te skierowane były do nas, a przynajmniej wiązały się z naszym pobytem w Układzie Proximy, świadczy również fakt, że placówki, które zakończyły prace, znajdowały się nadal przez blisko cztery miesiące w zasięgu emisji tych laserów, po czym raptownie ona zanikała.
Gdy nasz statek-baza Astrobolid wyruszył już w drogę do Układu Tolimana, po dziewięćdziesięciu ośmiu dniach znalazł się w wiązce wysyłanej z Błyskającej, z czego wynika, że natychmiast po jego starcie wysłana została informacja na tę planetę z podaniem parametrów ruchu statków. Podobnie było z RER, który wystartował dopiero w-siedemdziesiąt trzy dni po Astrobolidzie. Sygnały zwrotne z Błyskającej dotarły do naszego statku po osiemdziesięciu dniach.
Nie ulega wiec wątpliwości, że te tajemnicze emisje laserowe są ściśle związane ze śledzeniem naszych ruchów, opóźnione reakcje zaś spowodowane po prostu odległością dzielącą nas od Układu Tolimana. Prawdopodobnie jest to próba porozumienia się z nami, niestety nasze konkryty nie potrafiły jak dotąd rozszyfrować tych sygnałów. Najważniejsze jednak, że takie próby ze strony mieszkańców Błyskającej są podejmowane.
Z tych właśnie względów uległ zmianie plan wyprawy, przewidujący początkowo lądowanie na planecie II Tolimana A, którą, ze względu na bogatą, dziko pieniącą się szatę roślinną, nazwaliśmy — w nawiązaniu do legend celestiańskich — Juventa. Co prawda w atmosferze Błyskającej brak wolnego tlenu, ale może to wiązać się z warstwową budową atmosfery i tlen występuje w dolnych jej „piętrach”. Zresztą na podstawie tak oczywistych dowodów wysokiej techniki możemy sądzić, że nie na Juvencie, lecz na Błyskającej znajdują się główne ośrodki cywilizacji urpiańskiej. Dlatego, jeszcze przed startem Astrobolidu, ją właśnie wybraliśmy jako cel pierwszego lądowania w Układzie Tolimana.
Są już zresztą dalsze dowody słuszności takiej decyzji. Na kilka dni przed katastrofą RER Ast i Szu dokonali z odległości dwóch i pół dnia świetlnego serii nowych zdjęć powierzchni Błyskającej — metodą sondaży radarowych i pomiarów promieniowania podczerwonego przenikającego przez obłoki. Potwierdzają one w pełni przypuszczenia, że planeta ta jest zamieszkana. Na zdjęciach widać wyraźnie zarysy jakichś wielkich budowli i konstrukcji technicznych. Okazało się też, że źródła błysków znajdują się ponad atmosferą — w przestrzeni kosmicznej, prawdopodobnie na satelitach stacjonarnych krążących nad równikiem planety i przejmujących kolejno funkcję emiterów. Niestety, my już nie rozwiążemy zagadki niezwykłej precyzji ich działania
WIRUJĄCE PYŁY
A jednak żyjemy! Żyjemy wbrew przewidywaniom, wbrew pomiarom i obliczeniom. Żyjemy i choć przyszłość jest jeszcze dla nas wielką niewiadomą, wszystko wskazuje, że najgroźniejsze niebezpieczeństwo jest już poza nami.
Gdy dwa tygodnie temu nadałam ostatnią kartkę mych notatek, byłam pewna, że pozostało nam jeszcze dziesięć dni życia. W tym samym dniu nastąpiło coś, czego do tej chwili nie potrafię wytłumaczyć. Teraz leżymy przykuci do boi przyśpieszeniem ponad 40 m/s2 i snujemy najbardziej fantastyczne przypuszczenia na temat tego, co nam przyniesie dzień następny.
Zacznę jednak od początku, to jest od chwili, gdy wróciłam do obserwatorium z kabiny nawigacyjnej po nadaniu w kierunku Astrobolidu ostatnich kartek mych wspomnień. Już miałam wziąć się do dalszej pisaniny, aby praca tą rozproszyć choć trochę depresję, gdy na ścianie pojawiła się twarz Ast.
— Prosimy cię o pomoc — powiedziała. — Jaro chce poprawić odbiór na III zakresie. Widzę, że nie jesteście bardzo zajęci. Spojrzałam na Deana. Pochylony nad tablicą rozdzielczą pantoskopu zdawał się drzemać.
— Już idę — powiedziałam do Ast.
— Czekam w przedsionku śluzy.
Zsunęłam się z fotela i czepiając się uchwytów „popłynęłam” ku drzwiom szybu;
W naszym statku od chwili katastrofy znikło zjawisko ciążenia. Ten stan, gdy trwa nieprzerwanie, nie należy do przyjemnych. Po długim okresie wzmożonego sztucznego ciążenia tym silniej odczuwaliśmy nienaturalność tego zjawiska.
W ciągu siedmiu miesięcy działania naszego silnika fotonowego, wytwarzającego przyśpieszenie 15 m/s2, a więc półtora rażą większe od ciążenia ziemskiego, zdążyliśmy się już przyzwyczaić do zwiększonej wagi naszych ciał. Wobec nieprzerwanej pracy silnika, najpierw dla rozpędzenia, później zahamowania RER, tworzenie namiastki grawitacji przez rotację statku było niepotrzebne. Dla osiągnięcia na szlaku Proxima-Toliman choć przez krótki okres prędkości bliskiej połowie prędkości światła konieczna była nie tylko praca silnika przez całą drogę, ale również zwiększenie przyśpieszenia w dopuszczalnych fizjologicznie granicach.
Teraz, po katastrofie, znaleźliśmy się przymusowo w warunkach nieważkości.