— Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą memfijskim?… — zapytał drwiącym tonem Tutmozis.

— Nawet…

— Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?…

Sara zawahała się, lecz odparła:

— Nawet.

— Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?…

Dziewczynie opadły ręce. Ze zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi; usta jej drżały, a oczy zachodziły łzami.

— Kto wy jesteście? — pytała zatrwożona. — Zeszliście tu z gór, jak podróżni, którzy chcą wody i chleba… Ale mówicie do mnie jak najwięksi panowie… Coście wy za jedni? Twój miecz — zwróciła się do Ramzesa — jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris…

— Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam?… — spytał z naleganiem Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w oczy.

— Jesteś piękny jak anioł Gabriel, ale ja boję się ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteś…

Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.

— Wzywają cię — zawołał Tutmozis.

— A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris?… — pytał książę.

— Ty możesz być… — szepnęła Sara.

— A gdybym ja nosił wachlarz nad nomarchą Memfisu?…

— Ty możesz być nawet i tak wielkim…

Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.

— Idźmy, Ramzesie!.. — nalegał zatrwożony Tutmozis.

— A gdybym ja był… następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno?… — pytał książę.

— O Jehowo!.. — krzyknęła Sara upadając na kolana.

Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.

— Biegnijmy!.. — wołał zdesperowany Tutmozis. — Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?…

Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.

— Oddaj to ojcu — mówił — kupuję cię od niego. Bądź zdrowa…

Namiętnie pocałował ją w usta, a ona objęła go za nogi. Wyrwał się, odbiegł parę kroków, znowu wrócił i znowu piękną jej twarz i krucze włosy pieścił pocałunkami jakby nie słysząc niecierpliwych odgłosów armii.

— W imieniu jego świątobliwości faraona wzywam cię — idź ze mną!.. — krzyknął Tutmozis i schwycił księcia za rękę.

Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek. Ramzes chwilami zataczał się jak pijany i odwracał głowę. Wreszcie zaczęli wdrapywać się na naprzeciwległy pagórek.

„I ten człowiek — myślał Tutmozis — chce walczyć z kapłanami!..”

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następca tronu i jego towarzysz biegli z ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.

Na lewo ciągnęła się szosa, za którą dokładnie było widać miasto Pi-Bailos, stojące za nim pułki następcy tronu i ogromny tuman pyłu, który unosił się nad nacierającym ze wschodu przeciwnikiem.

Na prawo ział szeroki wąwóz, środkiem którego pułk grecki ciągnął wojenne machiny.

Niedaleko od szosy wąwóz ten zlewał się z drugim, szerszym, który wychodził z głębi pustyni.

Otóż w tym punkcie działo się coś niezwykłego. Grecy z machinami stali bezczynnie niedaleko połączenia obu wąwozów; lecz na samym połączeniu, między szosą a sztabem następcy, wyciągnęły się cztery gęste szeregi jakiegoś innego wojska, niby cztery płoty najeżone iskrzącymi włóczniami.

Mimo bardzo spadzistej drogi książę cwałem zbiegł do swego oddziału, do miejsca, gdzie stał minister wojny otoczony oficerami.

— Co się tu dzieje?… — groźnie zawołał. — Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?…

— Jesteśmy odcięci — rzekł Herhor.

— Kto?… przez kogo?…

— Nasz oddział przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.

— Więc tam, blisko szosy, stoi nieprzyjaciel?…

— Stoi sam niezwyciężony Nitager…

Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków krzyknął chrapliwym głosem:

— Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!..

— Żyj wiecznie, erpatre!.. — zawołał Patrokles, równie dobywając miecza. — Naprzód, potomkowie Achillesa!.. — zwrócił się do swoich żołnierzy. — Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!..

Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.

W parę minut Grecy znaleźli się wobec pułków egipskich i — zawahali się.

— Naprzód!.. — wołał następca biegnąc z mieczem w ręku.

Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych zrobił się jakiś ruch, przeleciał szmer i — również zniżyły się włócznie.

— Kto wy jesteście, szaleńcy?… — odezwał się potężny głos ze strony przeciwnej.

— Następca tronu!.. — odpowiedział Patrokles.

Chwila ciszy.

— Rozstąpić się!.. — powtórzył ten sam wielki głos co pierwej.

Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota i — grecki oddział przeszedł.

Wówczas do następcy zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko skłoniwszy się rzekł:

— Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu.

— Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych!.. — zawołał książę.

W tej chwili zbliżył się do nich minister wojny, który słyszał rozmowę, i rzekł cierpko:

— A gdyby po waszej stronie znalazł się równie niesforny wódz, jak erpatre, czym zakończylibyśmy manewry?

— Dajże spokój młodemu wojownikowi! — odparł Nitager. Czyliż nie wystarcza ci, że pokazał lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów?…

Tutmozis słysząc, jaki obrót przybiera rozmowa, zwrócił się do Nitagera:

— Skąd wziąłeś się tutaj, dostojny wodzu, jeżeli główne twoje siły znajdują się przed naszą armią?

— Wiedziałem, jak niedołężnie maszeruje oddział z Memfis, gdy następca gromadzi pułki pod Pi-Bailos. No i dla śmiechu chciałem przyłapać was, paniczyków… Na moje nieszczęście znalazł się tu następca i popsuł mi plany. Tak zawsze postępuj, Ramzesie, naturalnie wobec prawdziwych nieprzyjaciół.

— A jeżeli, jak dziś, trafi na trzy razy większą siłę?… — zapytał Herhor.

— Więcej znaczy odważny rozum aniżeli siła — odpowiedział stary wódz. — Słoń jest pięćdziesiąt razy mocniejszym od człowieka, a jednak ulega mu lub ginie z jego ręki…

Herhor słuchał w milczeniu.

Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki rozkazując im iść na wschód i życząc powodzenia. Następnie otoczony wielką świtą wracał szosą do Memfis wśród tłumów z ziemi Gosen, które z zielonymi gałązkami i w świątecznych szatach pozdrawiały zwycięzcę.

Gdy gościniec skręcił ku pustyni, tłum przerzedził się; a gdy zbliżyli się do miejsca, gdzie sztab następcy z powodu skarabeuszów wszedł do wąwozu, na szosie już nie było nikogo.

Wtedy Ramzes skinął na Tutmozisa i wskazując mu łysy pagórek szepnął:

— Pójdziesz tam, do Sary…

— Rozumiem.

— I powiesz jej ojcu, że oddaję mu folwark pod Memfisem.

— Rozumiem. Pojutrze będziesz ją miał.

Po tej wymianie zdań Tutmozis cofnął się ku maszerującym za świtą wojskom i zniknął.

Prawie naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za szosą rosło nieduże, choć stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.

— Czy znowu spotykamy się ze skarabeuszami?… — zapytał ze śmiechem następca tronu ministra.

— Zobaczymy — odparł Herhor.

Jakoż zobaczyli: na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.

— Cóż to znaczy! — zawołał wzruszony następca.

Pobiegli do drzewa adiutanci i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał.

— Słusznie powiesił się — krzyczał między oficerami Eunana. — Czybyście uwierzyli, że ten nędzny niewolnik ośmielił się schwytać za nogi jego dostojność ministra!..


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: