— Nie — powiedział.
— Jeżeli przyjmiesz zadanie, dam ci całą dokumentację. Szef położył rękę na stosie papierów.
— To mogę nie przyjąć? ! — z nie ukrywanym ożywieniem spytał Pirx.
— Możesz. Bo zadanie jest, to znaczy: może się okazać… niebezpieczne.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie mógł. Specjalnie urwał, żeby się lepiej przyjrzeć Pirxowi, który wlepił się w niego rosnącymi oczami, powoli, solennie nabrał tchu — i tak już został, jakby zapomniał o potrzebie dalszego oddychania. Objęty łuną jak dziewica, której objawił się królewicz, czekał dalszych upajających słów. Szef chrząknął.
— No, no — rzekł trzeźwiąco. — Przesadziłem. W każdym razie, mylisz się.
— Jak, proszę? — wybełkotał Pirx.
— Powiadam, że ty nie jesteś tym jedynym człowiekiem na Ziemi, od którego wszystko zależy… Ludzkość nie oczekuje od ciebie ratunku. Na razie jeszcze.
Pirx, czerwony jak burak, męczył się nie wiedząc, co robić z rękami. Szef, który znany był ze swych sposobów i który przed chwilą ukazał mu rajską wizję Pirxa — bohatera powracającego po dokonaniu Czynu przed zastygły na kosmodromie tłum szepczący z uwielbieniem: „To on! to on!!!” — teraz jakby całkiem nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, jął pomniejszać Zadanie, redukować rozmiary Misji do zwykłej praktyki wakacyjnej, nareszcie wyjaśnił: — Pracownicy Stacji rekrutują się z astronomów, których przewozi się na tamtą stronę, żeby przesiedzieli swój miesiąc, i tyle. Normalna praca tam nie wymaga żadnych nadzwyczajności. Dlatego kandydaci poddawani byli zwykłym testom pierwszej i drugiej grupy. Teraz, po tym wypadku — potrzeba ludzi sprawdzonych dokładniej. Najlepszymi byliby rozumie się piloci, ale sam pojmujesz, że nie można wsadzać pilotów do zwykłej stacji obserwacyjnej…
Pirx wiedział. Nie tylko Księżyc, cały system słoneczny wołał o pilotów, astrogatorów, nawigatorów — było ich wciąż za mało. Ale co to był za wypadek, o którym wspomniał Szef? Rozsądnie milczał.
— Stacja jest bardzo mała. Zbudowano ją głupio, pod północnym szczytem, zamiast na dnie krateru. Z lokalizacją była cała historia, zamiast rozpoznania selenodezyjnego zadecydował prestiż — będziesz się z tym mógł zapoznać później. Dosyć, że w ubiegłym roku część grani runęła i zniszczyła jedyną drogę. Dostęp jest teraz raczej trudny i możliwy tylko za dnia. Projektowano kolejkę linową, ale prace zostały wstrzymane, bo już jest decyzja przeniesienia Stacji na dół, w przyszłym roku. Praktycznie Stacja jest podczas nocy odcięta od świata. Łączność radiowa ustaje… Dlaczego?
— Proo… szę?
— Dlaczego pytam, ustaje łączność radiowa?
To był cały Szef. Obdarzanie misją, niewinna rozmowa nagle przemieniła się w egzamin. Pirx zaczął się pocić.
— Ponieważ Księżyc nie ma atmosfery ani strefy zjonizowanej, łączność radiową utrzymuje się na nim falami ultrakrótkimi… w tym celu wybudowano łańcuchy przekaźników, podobnych do telewizyjnych.
Szef, oparty łokciami o biurko, bawił się długopisem, dając poznać, że okazuje cierpliwość i będzie słuchał aż do skutku. Pirx zaś rozwodził się nad rzeczami, znanymi każdemu dziecku, ponieważ zbliżał się, niestety, do obszarów, w których jego wiedza pozostawiała to i owo do życzenia. — Takie linie przesyłowe znajdują się zarówno na tej, jak i na tamtej stronie — rozpędzał się, bo wpływał na znajome wody: — Na tej stronie jest ich osiem. Łączą one Lunę Główną ze stacjami Sinus Medii, Pelagus Somnii, Mare Imbrium.
— To możesz opuścić — przerwał mu wielkodusznie Szef.
— Jak również hipotezy o powstaniu Księżyca. Słucham…
Pirx zamrugał.
— Zakłócenia odbioru powstają, gdy łańcuch przekaźników dostaje się w strefę terminatora. Kiedy część przekaźników jest jeszcze w cieniu, a nad dalszymi wschodzi Słońce.
— Wiem co to jest terminator. Nie musisz objaśniać — rzekł serdecznie Szef.
Pirx zakaszlał. Wysiąkał nos. Nie mogło to jednak trwać w nieskończoność.
— Ze względu na brak atmosfery korpuskularne promieniowanie Słońca bombarduje skorupę, wywołuje — ee — zakłócenia fal radiowych. Te zakłócenia właśnie uniemożliwiają…
Ugrzązł.
— Zakłócenia zakłócają, całkiem słusznie — poddał Szef. — Ale na czym polegają?
— To jest wtórne promieniowanie wzbudzone, efekt. No… No…
— No?… — życzliwie poddał Szef.
— Nowińskiego! — wybuchnął Pirx. Przypomniał sobie. Ale i tego było Szefowi mało.
Na czym polega ten efekt?
Tego właśnie Pirx nie wiedział. To znaczy, kiedyś wiedział, ale zapomniał. Doniósł wykute wiadomości do progu sali egzaminacyjnej, jak żongler — piramidę spiętrzonych na głowie, najnieprawdopodobniejszych przedmiotów, ale teraz było już po egzaminie… Jego rozpaczliwe majaczenie o elektronach, promieniowaniu wymuszonym i rezonansie przerwało pełne ubolewania potrząsanie głowy Szefa.
— No, tak — rzekł ten bezwzględny człowiek. — A profesor Merinus postawił ci czwórkę… Czyżby się pomylił?
Fotel pod Pirxem zaczął przypominać coś w rodzaju wulkanicznego stożka.
— Nie chciałbym sprawić mu przykrości, więc niech lepiej nic nie wie… (Pirx odetchnął)… ale poproszę profesora Laaba, żeby przy egzaminie dyplomowym…
Urwał znacząco. Pirx zamarła Nie przez te słowa — ale ręka Szefa powoli zagarniała papiery, które miał otrzymać wraz ze swoją Misją.
Dlaczego nie stosuje się łączności kablowej: — zagadnął Szef nie patrząc na niego.
Ze względu na koszty. Kabel koncentryczny łączy na razie tylko Lunę Główną z Archimedesem. Ale w najbliższych pięciu latach planuje się skablowanie sieci przekaźnikowej wypalił Pirx.
Szef nie rozpogodzony wrócił do tematu.
No, tak. Praktycznie Mendelejew jest odcięty od świata przez dwieście godzin podczas każdej nocy. Dotąd praca szła tam normalnie. W ubiegłym miesiącu po zwykłej przerwie w łączności stacja nie zgłosiła się na wezwanie z Ciołkowskiego. Ekipa Ciołkowskiego wyruszyła o świcie, zastała główną klapę otwartą, a w — komorze — człowieka. Był to dyżur Kanadyjczyków. Challiersa i Savage’a. W komorze leżał Savage. Miał pękniętą szybę hełmu. Udusił się.
Challiersa znaleziono dopiero po dobie na dnie przepaści pod Bramą Słoneczną. Zginął wskutek upadku. Poza tym na Stacji panował porządek, aparatura pracowała, zapasy były nietknięte, nie wykryto żadnej awarii. Czytałeś o tym?
— Tak — powiedział Pirx. — Ale w gazetach było, że zaszedł nieszczęśliwy wypadek. Psychoza… podwójne samobójstwo w przystępie obłędu…
— Bzdura — rzekł Szef. — Znałem Savage’a. Z Alp. Nie mógł się zmienić. No, nic. W gazetach były brednie. Przeczytasz sobie raport komisji mieszanej. Słuchaj. Chłopcy tacy jak ty są już zasadniczo przebadani z taką samą dokładnością jak piloci, ale dyplomów nie mają, więc nie mogą latać. Poza tym praktykę wakacyjną tak czy inaczej musisz przejść. Jeżeli się zgodzisz, polecisz jutro.
— A kto jest drugi?
— Nie wiem. Jakiś astrofizyk. W końcu — potrzeba tam astrofizyków. Obawiam się, że nie będzie miał z ciebie pociechy, ale może poduczysz się trochę astrografii. Czy orientujesz się, o co chodzi? Komisja doszła do przekonania, że był to nieszczęśliwy wypadek, pozostał jednak pewien cień, nazwijmy to niejasnością. Stało się tam coś niezrozumiałego. Nie wiadomo co. Pomyśleli więc, że podczas następnego dyżuru dobrze byłoby tam mieć człowieka, jednego przynajmniej, o psychicznych kwalifikacjach pilota. Nie widziałem powodu do odmowy. Z drugiej strony, na pewno nic tam nie zajdzie szczególnego. Oczywiście — oczy i uszy musisz mieć otwarte, ale nie masz żadnej misji detektywistycznej, nikt nie liczy na to, że wykryjesz dodatkowe okoliczności wyjaśniające tamten wypadek, i nie jest to twoim zadaniem. Czy jest ci niedobrze”
— Jak, proszę? Nie — odparł Pirx.
— Myślałem… Czy przypuszczasz, że będziesz się umiał zachować rozsądnie” Bo to ci już uderzyło, niestety, do głowy. Zastanawiam się…
Będę się zachowywał rozsądnie — rzekł Pirx najbardziej stanowczym ze swoich tonów.