Wreszcie szelest ów zwrócił jego uwagę. Zbliżywszy się do skraju wzgórza począł wpatrywać się w step uważnie. W tej chwili wiatr przestał wiać, szelest ustał i zrobiła się cisza zupełna.
Nagle dał się słyszeć przeraźliwy świst. Zmieszane głosy poczęły wrzeszczeć przeraźliwie: „Hałła! Hałła! Jezu Chryste! ratuj! bij!” Rozległ się huk samopałów[23], czerwone światła rozdarły ciemności. Tętent koni zmieszał się ze szczękiem żelaza. Nowi jacyś jeźdźce[24] wyrośli jakby spod ziemi na stepie. Rzekłbyś: burza zawrzała nagle w tej cichej, złowrogiej pustyni. Potem jęki ludzkie zawtórowały wrzaskom strasznym, wreszcie ucichło wszystko: walka była skończona.
Widocznie rozegrywała[25] się jedna ze zwykłych scen na Dzikich Polach.
Jeźdźcy zgrupowali się na wyniosłości, niektórzy pozsiadali z koni, przypatrując się czemuś pilnie.
Wtem w ciemnościach ozwał się silny i rozkazujący głos:
— Hej tam! skrzesać ognia i zapalić!
Po chwili posypały się naprzód iskry, a potem buchnął płomień suchych oczeretów[26] i łuczywa, które podróżujący przez Dzikie Pola[27] wozili zawsze ze sobą.
Wnet wbito w ziemię drąg od kaganka i jaskrawe, padające z góry światło oświeciło wyraźnie kilkunastu ludzi pochylonych nad jakąś postacią leżącą bez ruchu na ziemi.
Byli to żołnierze ubrani w barwę[28] czerwoną, dworską, i w wilcze kapuzy[29]. Z tych jeden, siedzący na dzielnym koniu, zdawał się reszcie przewodzić. Zsiadłszy z konia zbliżył się do owej leżącej postaci i spytał:
— A co, wachmistrzu? żyje czy nie żyje?
— Żyje, panie namiestniku, ale charcze; arkan[30] go zdławił.
— Co zacz jest?
— Nie Tatar, znaczny ktoś.
— To i Bogu dziękować.
Tu namiestnik popatrzył uważnie na leżącego męża.
— Coś jakby hetman — rzekł.
— I koń pod nim tatar zacny, jak lepszego u chana[31] nie znaleźć— odpowiedział wachmistrz. — A ot, tam go trzymają.
Porucznik spojrzał i twarz mu się rozjaśniła. Obok dwóch szeregowych trzymało rzeczywiście dzielnego rumaka, który tuląc uszy i rozdymając chrapy wyciągał głowę i poglądał przerażonymi oczyma na swego pana.
— Ale koń, panie namiestniku, będzie nasz? — wtrącił tonem pytania wachmistrz.
— A ty, psiawiaro, chciałbyś chrześcijanowi konia w stepie odjąć?
— Bo zdobyczny…
Dalszą rozmowę przerwało silniejsze chrapanie zduszonego męża.
— Wlać mu gorzałki w gębę — rzekł pan namiestnik — pas odpiąć.
— Czy zostaniemy tu na nocleg?
— Tak jest, konie rozkulbaczyć[32], stos zapalić.
Żołnierze skoczyli co żywo. Jedni poczęli cucić i rozcierać leżącego, drudzy ruszyli po oczerety[33], inni rozesłali na ziemi skóry wielbłądzie i niedźwiedzie na nocleg.
Pan namiestnik, nie troszcząc się więcej o zduszonego męża, odpiął pas i rozciągnął się na burce przy ognisku. Był to młody jeszcze bardzo człowiek, suchy, czarniawy, wielce przystojny, ze szczupłą twarzą i wydatnym orlim nosem. W oczach jego malowała się okrutna fantazja i zadzierżystość[34], ale w obliczu miał wyraz uczciwy. Wąs dość obfity i niegolona widocznie od dawna broda dodawały mu nad wiek powagi.
Tymczasem dwaj pachołkowie zajęli się przyrządzaniem wieczerzy. Położono na ogniu gotowe ćwierci baranie; zdjęto też z koni kilka dropiów[35] upolowanych w czasie dnia, kilka pardew[36] i jednego suhaka[37], którego pachoł wnet zaczął obłupywać ze skóry. Stos płonął, rzucając na step ogromne, czerwone koło światła. Zduszony człowiek począł z wolna przychodzić do siebie.
Przez czas jakiś wodził nabiegłymi krwią oczyma po obcych, badając ich twarze; następnie usiłował powstać. Żołnierz, który poprzednio rozmawiał z namiestnikiem, dźwignął go w górę pod pachy; drugi włożył mu obuszek w dłoń, na którym nieznajomy wsparł się z całej siły. Twarz jego była jeszcze czerwona, żyły jej nabrzmiałe. Na koniec przyduszonym głosem wykrztusił pierwszy wyraz:
— Wody!
Podano mu gorzałki, którą pił i pił, co mu widocznie dobrze zrobiło, bo odjąwszy wreszcie flaszę od ust, czystszym już głosem spytał:
— W czyich jestem ręku[38]?
Namiestnik powstał i zbliżył się ku niemu.
— W ręku tych, co waści salwowali[39].
— Przeto nie waszmościowie schwycili mnie na arkan[40]?
— Mosanie[41], nasza rzecz szabla, nie arkan. Krzywdzisz waść dobrych żołnierzów[42] podejrzeniem. Złapali cię jakowiś łotrzykowie udający Tatarów, których jeśliś ciekaw, oglądać możesz, bo oto leżą tam porżnięci jak barany.
To mówiąc wskazał ręką na kilka ciemnych ciał leżących poniżej wyniosłości.
A nieznajomy na to:
— To pozwólcie mi spocząć.
Podłożono mu wojłokową[43] kulbakę[44], na której siadł i pogrążył się w milczeniu.
Był to mąż w sile wieku, średniego wzrostu, szerokich ramion, prawie olbrzymiej budowy ciała i uderzających rysów. Głowę miał ogromną, cerę zawiędłą, bardzo ogorzałą, oczy czarne i nieco ukośne jak u Tatara, a nad wąskimi ustami zwieszał mu się cienki wąs rozchodzący się dopiero przy końcach w dwie szerokie kiście. Twarz jego potężna zwiastowała odwagę i dumę. Było w niej coś pociągającego i odpychającego zarazem — powaga hetmańska ożeniona z tatarską chytrością, dobrotliwość i dzikość.
Posiedziawszy nieco na kulbace[45], wstał i nad wszelkie spodziewanie, zamiast dziękować, poszedł oglądać trupy.
— Prostak! — mruknął namiestnik.
Nieznajomy tymczasem przypatrywał się uważnie każdej twarzy kiwając głową jak człowiek, który odgadł wszystko, po czym wracał z wolna do namiestnika, klepiąc się po bokach i szukając mimowolnie pasa, za który widocznie chciał zatknąć rękę.
Nie podobała się młodemu namiestnikowi ta powaga w człeku oderżniętym przed chwilą od powroza, więc rzekł z przekąsem:
— Rzekłby kto, że wasze[46] znajomych szukasz między owymi łotrzykami albo że pacierz za ich duszę odmawiasz.
Nieznajomy odparł z powagą:
— I nie mylisz się waść, i mylisz: nie mylisz się, bom szukał znajomych, a mylisz się, bo to nie łotrzykowie, jeno słudzy pewnego szlachcica, mego sąsiada.
— Tedy widocznie nie z jednej studni pijacie z onym sąsiadem.
Dziwny jakiś uśmiech przeleciał po cienkich wargach nieznajomego.
— I w tym się waść mylisz — mruknął przez zęby.
Po chwili dodał głośniej:
— Ale wybacz waszmość pan, żem mu naprzód powinnej nie złożył dzięki za auxilium[47] i skuteczny ratunek, który mnie od tak nagłej śmierci wybawił. Waści męstwo stanęło za moją nieostrożność, bom się od ludzi swoich odłączył, ale też wdzięczność moja dorównywa waszmościnej ochocie.