— Anieli niebiescy, ratujcie mnie! — szepnęła kniaziówna.
A tymczasem coraz większa wściekłość wzbierała na twarzy Kozaka i gniew chwytał go za włosy.
— Ja wiem — mówił — czemu tobie obraza, czemuty mi odporna! Dla innego chowasz swój wstyd dziewiczy — ale nic z tego, jakom żyw, jakom Kozak! Szlachcic hołota! Oczajdusza! Lach nieszczery! Na pohybel-że jemu! Ledwie spojrzał, ledwie w tańcu zakręcił i całą wziął, a ty, Kozacze, cierp, łbem tłucz. Ale ja jego dostanę i ze skóry każę go obedrzeć, ćwiekami nabić. Wiedz ty, że idzie Chmielnicki na Lachów, a ja idę z nim i twego hołubka[62] odnajdę, choćby pod ziemią, a jak wrócę, to ci wrażą[63] jego głowę na gościniec pod nogi kinę[64].
Helena nie słyszała ostatnich słów atamana. Ból, gniew, rany, wzruszenie, przestrach zbawiły ją sił — i słabość niezmierna rozeszła się po wszystkich jej członkach, oczy i myśli jej zgasły — i padła zemdlona.
Watażka stał czas jakiś blady z gniewu, z pianą na ustach; wtem dostrzegł tę martwą głowę zwieszoną w tył bezwładnie i z ust jego wyrwał się ryk prawie nieludzki:
— Wże po nej[65]! Horpyna! Horpyna! Horpyna!
I na ziemię runął.
Olbrzymka wpadła co duchu do świetlicy.
— Szczo z toboju[66]?
— Ratuj! ratuj! — wołał Bohun. — Zabił ja ją, duszu moju, świtło moje[67]!
— Szczo ty, zduriw[68]?
— Zabił, zabił! — jęczał watażka i ręce nad głową łamał.
Ale Horpyna, zbliżywszy się do kniaziówny, wnet poznała, że to nie śmierć, jeno omdlenie ciężkie, i wyprawiwszy za drzwi Bohuna zaczęła ją ratować.
Kniaziówna otworzyła po chwili oczy.
— No, doniu[69], nic ci — mówiła czarownica. — Ty się widać jego przelękła i pomroka cię chwyciła, ale pomroka przejdzie, a zdrowie przyjdzie. Ty jak orzech dziewczyna, tobie długo jeszcze na świecie żyć i szczęścia używać.
— Ktoś ty jest? — spytała słabym głosem kniaziówna.
— Ja? Sługa twoja, bo on tak kazał.
— Gdzie ja jestem?
— W Czortowym Jarze. Szczera tu pustynia, nikogo tu nie zobaczysz prócz niego.
— Czy i ty tu mieszkasz?
— Tu nasz chutor[70]. Ja Dońcówna, brat mój pod Bohunem pułkownikuje, dobrych mołojców wodzi, a ja tu siedzę — i będę ciebie pilnowała w tej komnacie złocistej. Z chaty terem[71]! Aż łuna bije! To on dla cię wszystko to przywiózł.
Helena popatrzyła w hożą twarz dziewki i twarz ta wydała jej się pełną szczerości.
— A będziesz ty dobra dla mnie?
Białe zęby młodej wiedźmy zabłysły w uśmiechu.
— Będę. Zaśbym nie była! — rzekła. — Ale i ty bądź dobrą dla atamana. On sokół, on sławny mołojec, on ci…
Tu wiedźma schyliła się do ucha Heleny i zaczęła jej coś szeptać, w końcu wybuchnęła śmiechem.
— Precz! — krzyknęła kniaziówna.
Rozdział III
Rankiem w dwa dni później Dońcówna z Bohunem siedzieli pod wierzbą wedle młyńskiego koła i patrzyli na pieniącą się na nim wodę.
— Będziesz jej pilnowała, będziesz jej strzegła, oka z niej nie spuścisz, żeby nigdy z jaru nie wychodziła! — mówił Bohun.
— U jaru ku rzece wąska szyja, a tu miejsca dosyć. Każ szyję kamieniami zasypać, a będziem tu jak w garnku na dnie; jak mnie będzie trzeba, to sobie wyjście znajdę.
— Czymże wy tu żyjecie?
— Czeremis pod skałami kukurydzę sadzi, wino sadzi i ptaki w sidła łapie. Z tym, co ty przywiózł, nie będzie jej niczego brakowało, chyba ptasiego mleka. Nie bój się, już ona z jaru nie wyjdzie i nikt się o niej nie dowie, byle twoi ludzie nie rozgadali, że ona tu jest.
— Ja im kazał przysiąc. Oni wierni mołojcy, nie rozgadają, choćby z nich pasy darli. Ale ty sama mówiła, że tu ludzie przychodzą do ciebie jako do worożychy[72].
— Czasem z Raszkowa przychodzą, a czasem, jak zasłyszą, to i Bóg wie skąd. Ale zostają przy rzece, do jaru nikt nie wchodzi, bo się boją. Ty widział kości. Byli tacy, co chcieli przyjść, to ich kości leżą.
— Ty ich mordowała?
— Kto mordował, to mordował! Chce kto wróżby, czeka u jaru, a ja do koła idę. Co zobaczę w wodzie, to pójdę i powiem. Zaraz i dla ciebie będę patrzyła, jeno nie wiem, czy się co pokaże, bo nie zawsze widać.
— Byleś co złego nie obaczyła.
— Jak będzie co złego, to nie pojedziesz. I tak byś lepiej nie jechał.
— Muszę. Do mnie Chmielnicki pismo do Baru[73] pisał, żeby ja wracał, i Krzywonos[74] przykazywał. Teraz na nas Lachy z wielką siłą idą, więc i my musimy do kupy.
— A kiedy wrócisz?
— Ne znaju[75]. Będzie wielka bitwa, jakiej jeszcze nie bywało. Albo nam śmierć, albo Lachom. Jeśli nas pobiją, to tu się schronię, jeśli my pobijemy, to wrócę po moją zazulę[76] i do Kijowa z nią pojadę.
— A jak zginiesz?
— Od tego ty worożycha, żebym wiedział.
— A jak zginiesz?
— Raz maty rodyła[77].
— Ba! A co ja mam z dziewczyną wtedy robić! Głowę jej ukręcić czy jak?
— Dotknij ty jej ręką, a ja cię każę wołami na pal nawlec.
Watażka[78] zamyślił się ponuro.
— Jeśli zginę, tak ty jej powiedz, żeby mnie ona prostyła[79].
— Hej, newdiaczna[80] to Laszka, że za takie kochanie cię nie kocha. Żeby tak na mnie, ja by ci nie była oporna — hu! hu!
To mówiąc, Horpyna trąciła po dwakroć kułakiem w bok watażkę i pokazała mu wszystkie zęby w uśmiechu.
— Idźże ty do czorta! — rzekł Kozak.
— No, no! wiem ja, że ty nie dla mnie.
Bohun zapatrzył się w spienioną wodę na kole, jakby sam chciał sobie wróżyć.
— Horpyna? — rzekł po chwili.
— A co?
— Jak ja pojadę, czy ona będzie za mną tużyła[81]?
— Kiedy ty nie chcesz jej po kozacku zniewolić, to może i lepiej, że sobie pojedziesz.
— Ne choczu, ne mohu, ne smiju[82]! Ja wiem, że ona by umarła.
— To może i lepiej, że pojedziesz. Póki ona cię widzi, nie chce cię i znać, ale jak posiedzi ze mną i z Czeremisem miesiąc, dwa — będziesz jej zaraz milszy.
— Żeby ona była zdrowa, tak wiem, co by ja zrobił. Sprowadziłby popa z Raszkowa i kazał sobie ślub dać, ale teraz się boję, bo jak się przelęknie — duszę odda. Samaś widziała.
— Dajże ty pokój! A po co tobie pop i ślub? Nieszczery ty Kozak — nie! Ja tu nie chcę ni popa, ni księdza. W Raszkowie stoją Tatarzy dobrudzcy, jeszcze by ty ich na kark nam sprowadził, a jakby sprowadził, tak tyle by widział kniazićwnę. Co tobie do głowy przyszło? Jedźże sobie i wracaj.
— A ty patrz w wodę i mów, co ujrzysz. Mów prawdę, a nie łżyj, choćby ty mnie nieżywego ujrzała.
Dońcówna zbliżyła się do koryta młyńskiego i podniosła drugą zastawę wstrzymującą wodę krynicznego wodospadu; wnet wartka fala napłynęła zdwojonym pędem przez koryto; koło zaczęło się obracać szybciej, aż wreszcie zakrył je pył wodny; zbita na miazgę piana kłębiła się pod kołem jak ukrop.