Lekki wietrzyk poruszał peleryną okrywającą smukłą postać manipulującą pokrętłami. Peleryna była ciężka, wodoszczelna i miała ciepłą podpinkę.
Większość książek o czarach podaje, że czarownice pracują nago. Zapewne dlatego, że autorami tych dzieł są mężczyźni.
Smukła postać należała do młodej kobiety znanej jako Anathe-ma Device. Nie była pięknością. Osobno każda część jej twarzy była śliczna, ale całość przypominała obrazek sklecony na prędce z tego, co akurat było pod ręką. Chyba najlepiej pasowało do niej określenie “pociągająca". Koneserzy i językoznawcy powiedzieliby zapewne “atrakcyjna babka", ale ostatni człon trącił latami pięćdziesiątymi.
Młode kobiety nie powinny odbywać samotnych spacerów w nocy, nawet w Oksfordzie. Jednak każdy potencjalny zboczeniec sparzyłby się, próbując napastować Anathemę Device. Była przecież czarownicą. Z tego wynikało, że kierowała się przezornością i rozsądkiem. Nie polegała zbytnio na zbawczej mocy zaklęć i amuletów, większą pewność siebie dawał jej trzydziestocentymetrowy bagnet za paskiem.
Spojrzała w okular i zrobiła kolejną poprawkę.
Mamrotała coś pod nosem.
Geodeci często mamroczą. Mamroczą na przykład, że “zanim się zorientujecie, pobiegnie tędy obwodnica albo że to będzie trzy i pół metra z tolerancją dwóch angstremów".
Anathema mamrotała zupełnie co innego.
“Ciemną nocą (w świetle księżyca na południowo-południowy wschód dalej na południowy zachód - zachodnio-południowy zachód) jest!"
W świetle latarki przyjrzała się geodezyjnej mapie okolicy. Wyjęła plastikową linijkę i ołówek i narysowała długą kreskę przecinającą inną kreskę.
Uśmiechnęła się. Nie dlatego, że było jej szczególnie wesoło, lecz dlatego, że udało się wykonać bardzo skomplikowany pomiar.
Zdewastowany teodolit ułożyła w koszyku na kierownicy opartego o krzew czarnego zdezelowanego roweru. Sprawdziła, czy Księga jest na miejscu i ruszyła ścieżką, prowadząc rower.
Rower był bardzo stary. Ramę wykonano prawdopodobnie z końcówek rur kanalizacyjnych rzymskich akweduktów, a całość zmontowana została zapewne dawno przed wynalezieniem prze-rzutki, ale wkrótce po wynalezieniu koła.
Droga do wsi biegła z górki. Wiatr rozwiewał włosy Anathemy i nadymał pelerynę, a dwukołowy wehikuł przyspieszał ze zgrzytem. O tej porze nie było przynajmniej ruchu.
* * *
Chłodzenie silnika w bentleyu sprawiało, ze stawał się różowy, w przeciwieństwie do właściciela, który był bliski wrzenia.
— Mówiłeś, że widziałeś tablice granicy miasta.
— Ale jechaliśmy za szybko.
— Tak czy owak, podobno już raz tu byłeś.
—Jedenaście lat temu! - prychnął Crowley. Rzucił mapę na tylne siedzenie i włączył silnik.
— Może zapytamy kogoś o drogę? - zaproponował Azirafal.
— Pewnie. Pierwszego napotkanego na bezludziu przechodnia. W środku nocy. Świetny pomysł, nie ma co!
Wrzucił bieg i wóz wskoczył na drogę. Po obu jej stronach rosły szpalerem buki.
— Ten teren jest jakiś dziwny. Czujesz? - zapytał Azirafal.
— Co?
— Zwolnij na chwilę.
Samochód posłusznie zwolnił.
— Dziwne - mruknął anioł. - Czuję, jakby co chwila przepływały fale...
Zacisnął ręce na skroniach.
— Co'znowu?
Azirafal spojrzał mu w twarz.
— Fala ciepła i miłości. Ktoś naprawdę kocha to miejsce.
— Co takiego?
— Zdaje mi się, że tu promieniuje miłością. Nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć. Zwłaszcza tobie.
— Chodzi mi o coś na podobie...
Przerwał mu pisk opon, krzyk i głuchy odgłos uderzenia. Samochód stanął.
Azirafal mrugnął oczami, opuścił ręce z deski rozdzielczej i delikatnie otworzył drzwi.
— Wpadłeś na kogoś.
— Nie ja. To ten ktoś wpadł na mnie.
Wysiedli. Na drodze za samochodem leżał rower. Przednie koło było zgięte w malowniczą ósemkę, tylne zaś obróciło się kilka razy ze zgrzytem i stanęło.
— Niech stanie się światło - powiedział anioł. Ciemności rozjaśniła niebieska poświata.
Z rowu za plecami usłyszeli:
— Do diabła! Jakim cudem udało wam się to zrobić? Poświata zgasła.
— Co zrobić? - zapytał Azirafal tonem winowajcy.
— Uaa... - Głos był wyraźnie ogłupiały. - Chyba się uderzyłam w głowę...
Crowley wpatrzył się w zadrapanie na lśniącym lakierze i lekko wgnieciony zderzak. Po chwili po uszkodzeniach nie było śladu.
— Proszę wstać, młoda damo - powiedział Azirafal, wyciągając
Anathemę z kępy paproci. - Żadnych złamań - dodał stanowczo, raczej stwierdzając fakt, niż wyrażając nadzieję.
Prawdę mówiąc, powstał jeden niewielki odprysk kostny, ale Azirafal nie mógł się powstrzymać od czynienia dobra.
—Jechaliście bez świateł - zaczęła.
— Pani również. Szczerość za szczerość — odparł z miną winowajcy Crowley.
— Zapatrzyliśmy się na gwiazdy, prawda? - powiedział Azirafal, podnosząc rower. Z koszyka na kierownicy wysypały się różne sprzęty. Wśród nich pogięty teodolit.
— Nie, skądże. A właściwie tak. Zobaczcie, jak wygląda biedny stary Bucefał.
— Przepraszam, kto taki? J : - Mój rower. Cały pogięty w..
·'''·' — Te stare modele są zdumiewająco sprężyste — stwierdził pogodnie Azirafal, popychając ku niej rower. Przednie koło połyskiwało w świetle księżyca. Było doskonale okrągłe, jak jeden z kręgów Piekieł.
Patrzyła szeroko otwartymi oczami.
— Skoro już załatwione, to może ruszymy dalej na poszukiwanie... ee. Tak, hm. Czy przypadkiem nie wie pani, jak dojechać do Lower Tadfield? - zapytał Crowley.
Anathema nie odrywała oczu od roweru. Była prawie pewna, że gdy wyjeżdżała z domu, przy siodełku nie było przybornika z kluczami.
— Prosto z górki. To mój rower, prawda? - zapytała niepewnie.
— Ależ naturalnie - zapewnił Azirafal, zastanawiając się, czy znowu nie przedobrzył.
— Tylko że Bucefał nigdy nie miał pompki. Anioł znów patrzył z miną winowajcy.
— Ale tu jest miejsce - powiedział bezradnie - o, te dwa haczyki.
— Mówi pani, że prosto z górki? - zapytał Crowley, wymierzając Azirafalowi sójkę w bok.
— Chyba musiałam mocno uderzyć — stwierdziła Anathema.
— Podwieźlibyśmy panią - szybko zaoferował Crowley - ale rower się nie zmieści.
— Chyba że włożymy go na bagażnik — wtrącił Azirafal.
— W moim bentleyu nie ma... O! No tak... Anioł pozbierał zawartość koszyka, położył na tylnym siedzeniuJ i pomógł wsiąść wciąż oszołomionej kobiecie.
— Nie można ciągle przechodzić obok - powiedział do Crowleya.l
—Jak chcesz, to nie przechodź. Zapomniałeś, że mamy poważ-1 niejsze sprawy na głowie? - zripostował Crowley, oglądając nowy ba-1 gażnik na dachu. Bagażnik miał tartanowe paski.
Rower podniósł się i ułożył na dachu. Gdy paski same się zapię-J ły, Crowley usiadł.
— Gdzie pani mieszka? - zapytał słodko anioł.
— W moim rowerze lampa była zepsuta. To znaczy nie całkiem zepsuta, tylko baterie się wylały i nie mogłam dostać nowych - powiedziała Anathema i wpatrując się w Crowleya, dodała: - Miałam tu gdzieś taki duży nóż...
— Ależ zapewniam panią, że... -Azirafal był urażony insynuacją, J Crowley włączył światła. Wprawdzie wcale nie były mu potrzeb- J ne, ale chciał oszczędzić nerwów innym użytkownikom dróg. Wrzu- j cił bieg i samochód sennie potoczył się w dół. Wkrótce drzewa skończyły się, a po dalszych stu metrach jazdy znaleźli się na skraju niedużej wsi.
Crowley poczuł, ze atmosfera tego miejsca nie zmieniła się mimo upływu jedenastu lat.
— Czy jest tu szpital? - zapytał - prowadzony przez zakonnice? Anathema wzruszyła ramionami.
— Raczej nie. Jedyny większy budynek to Tadfield Manor. Nie wiem, co tam jest.
— Boskie planowanie. Boskie, nie ma co - mruknął diabeł pod nosem.
— No i przerzutka. W moim rowerze nie było przerzutki. Na pewno nie - oświadczyła Anathema.
Crowley pochylił się i szepnął drwiąco do ucha aniołowi: :, — Na miłość boską, ulecz ten rower.