— Nie.

— Właśnie. To może być dobre. I nie wmawiaj mi, że nie masz żadnych sił szybkiego reagowania, bo i tak nie uwierzę. Ja mam lu­dzi. Spróbujmy. Może podejmą ślad.

— A co też oni potrafią, czego my nie umiemy?

— No więc, po pierwsze nie spowodują bezsensownej strzelani­ny, nie będą hipnotyzować porządnych kobiet...

— Okay, punkt dla ciebie. Tylko że w Piekle to jest bez szans. Wiem, co mówię. — Skręcił na autostradę do Londynu. —Ale nic lep­szego nie przychodzi mi do głowy.

— Mam... hm... siatkę swoich agentów. W całym kraju. Spraw­dzeni i zdyscyplinowani. Mogę ich uruchomić. Po chwili Crowley powiedział:

— Ja też mam coś takiego... w końcu sam rozumiesz, nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać.

— Ogłaszamy alarm. A propos,czy nie sądzisz, że mogliby współ­pracować?

Crowley przecząco pokręcił głową.

— To niezbyt dobry pomysł. Z politycznego punktu widzenia są za mało subtelni i wyrafinowani.

— Wobec tego każdy zajmie się swoimi i poczekamy na wyniki.

— Chyba trzeba spróbować. Chociaż nie powiem, żebym nie miał afairat nic lepszego do roboty. Zresztą, Bóg jeden wie... - Zmarszczył czoło, radośnie klepnął kierownicę i triumfująco zawołał: - Kaczki!

— Co takiego?

— To po nich spływa woda! i.:. Azirafal westchnął głęboko.

— Skup się na prowadzeniu, dobrze? - powiedział znudzonym głosem.

Za oknem świtało. Jechali, słuchając Mszy h-moll J. S. Bacha ze słowami Freddie'ego Mercury'ego.

Crowley lubił Londyn nad ranem. Ludność składała się wów­czas ze stałych mieszkańców i jeszcze nie powiększyła się o zbędne miliony zalewające miasto po ósmej rano. Na ulicach wciąż było ci­cho i spokojnie. Przed antykwariatem Azirafala wymalowano żółtą strefę zakazu parkowania, ale gdy podjechali do krawężnika, grube linie posłusznie zniknęły.

— Zatem zgoda, będziemy w kontakcie - powiedział, gdy anioł brał płaszcz z tylnego siedzenia.

— A to co? -i- zapytał Azirafal, podnosząc brązowy wolumin. Crowley spojrzał kątem oka.

— Książka? Nie moja.

Azirafal przerzucił kilka pożółkłych kartek. Bibliofilskie upodobania znów dały znać o sobie.

— Na pewno zostawiła j ą tamta młoda dama — powiedział wol­no. - Powinniśmy wziąć od niej adres.

— Posłuchaj. Ja mam dość kłopotów i wcale nie zależy mi, żeby w wolnych chwilach trudnić się zwracaniem zagubionych przed­miotów.

Azirafal spojrzał na stronę tytułową i ucieszył się, że Crowley nie widzi teraz jego twarzy.

— Nadaj to na poczcie, jeśli już koniecznie chcesz coś zrobić -powiedział diabeł. - Zaadresuj do Postrzelonej Właścicielki Stare­go Roweru. Nigdy nie ufaj kobiecie, która nadaje idiotyczne imio­na wehikułom...

— Tak... tak... naturalnie — odparł anioł, gmerając po kiesze­niach w poszukiwaniu kluczy. Znalazł je, upuścił, podniósł, znowu upuścił, znowu podniósł i szybko ruszył do drzwi.

— Będziemy w kontakcie? - zawołał za nim Crowley. Przekręcając klucz anioł zatrzymał się w pół ruchu.

— Co? Ach, tak. Tak. Doskonale. Bomba... - powiedział i za­trzasnął drzwi.

— Bomba - burknął Crowley i poczuł się bardzo samotny.

* * *

W ciemnościach błysnęło światło latarki. Bladym świtem trudno jest znaleźć książkę w brązowej okładce na dnie przydrożnego rowu, w którym brunatną wodę pokrywają brunatne liście. Praktycznie jest to niemożliwe.

Książki nie było. Anathema spróbowała wszystkich znanych sposobów szukania zgubionych przedmiotów. Zaczęła od meto­dycznego penetrowania obszaru, który zawczasu podzieliła na kwa­draty. Następnie przyjrzała się skarpom, oświetlając je na przemian przy każdym kroku. Próbowała także zjeżdżać po skarpie i wnikli­wie badać teren, nie zapominając o obrazach rejestrowanych kątem oka. Sięgnęła wreszcie do romantycznej metody, którą od po­czątku podszeptywał jej każdy zmysł. Teatralnym gestem siadała zrezygnowana i tam gdzie padł jej wzrok, zaczynała szukać. W każ­dym opowiadaniu czyjś wzrok przypadkiem pada na zaginiony przedmiot. Ale nie w tym opowiadaniu.

Książki nie było.

Oznaczało to, że jej najgorsze obawy sprawdziły się. Książka została na tylnym siedzeniu samochodu należącego do tej parki mechaników rowerowych.

Czuła, jak śmieją się z niej wszystkie pokolenia następców Agnes Nutter.

Nawet jeśli uczciwość nakazywałaby tym dwóm zwrócić książ­kę, zapewne nie zadadzą sobie trudu odszukania jej domku, który widzieli przelotnie w ciemnościach.

Pozostała jedynie nadzieja, że nie zorientują się, co im wpadło w ręce.

* * *

Specjalnością Azirafala, podobnie jak wielu innych mar-szandów w Soho, były białe kruki przeznaczone dla wyjąt­kowo wybrednych koneserów, a zawartość zaplecza była bardziej ezoteryczna niż zawartość paczki dla wyjątkowego klienta, który doskonale wie, czego szuka.

Chlubę i dumę Azirafala stanowiły przepowiednie. Pierwsze wydania. .. i. Każda z autografem.

Miał Roberta Nixona[21], Cygankę Martę, Ignacego Sybillę i sta­rego Ottwella Binnsa. Nostradamus zadedykował swoje dzieło: Druhowi memu Azirafalowi, oby żył na wieki.Mateczka Shipton oso­biście rozlała drinka na kartę tytułową. W klimatyzowanej kasetce i trzymał spisany trzęsącą się ze starości ręką oryginał pism świętego Jana z Patmos, którego “Apokalipsa" stała się bestsellerem wszechczasów. Uważał, że święty Jan był uroczym facetem, tylko za bardzo lubił grzyby.

Do pełnej kolekcji brakowało mu jedynie “Przistoynych i akuratnych profecyi Agnes Nutter". Wchodząc na zaplecze, trzymał księgę jak namiętny filatelista trzymałby Błękitnego Mauritiusa, którego właśnie odkrył na pocztówce od ciotki.

Wiele słyszał o tych przepowiedniach, ale zetknął się z nimi po raz pierwszy. Wszyscy koledzy po fachu, a miał ich ledwie dwu­nastu, gdyż specjalizował się w wyjątkowo rzadkich okazach, także o niej słyszeli. Świadomość istnienia tej przepowiedni wytwarza­ła coś w rodzaju próżni antycypacyjnej, wokół której krążyły jak po orbitach wszystkie inne proroctwa, jeśli w ogóle coś może krą­żyć wokół próżni, i to przez setki lat. O tym ostatnim zresztą Azi­rafal nie miał zdecydowanego zdania i szczerze mówiąc, nie zale­żało mu na tym. “Mein Kampf' Hitlera w porównaniu z przepo­wiedniami Agnes Nutter wydawała się bajeczką dla grzecznych dzieci.

Gdy kładł wolumin na ławie, ręce wcale mu nie drżały. Włożył rękawice chirurgiczne i z namaszczeniem otworzył Księgę. Cho­ciaż był aniołem, czcił i wielbił książki.

Na stronie tytułowej napis brzmiał:

Przistoyne i akuratne profecye Agnes Nutter

Poniżej drobniejszym drukiem:

Czyli akuratne opisanie dziejów stworzenia od dnia dzisiejszego aż do jego końca

Dalej, nieco grubszą czcionką:

A w nichprzypoweści o cudziech rozmaitych,

takoż pouczenia dla mądrych

zaś inną czcionką:

Dokładniejsze od inszych, drukiem

Niżej, mniejszą czcionką, antykwą, stało:

A TYCZĄCE SIĘ CZASÓW CO NADEIDĄ

A pod tym rozpaczliwą kursywą:

a takoż wydarzeń cudownych

Wreszcie w ostatniej linijce:

Podług Nostradamusa i terminatorki iego naybiegleyszey

— Urszuli Shipton.

Księga zawierała ponad czterysta ponumerowanych przepo­wiedni.

— Spokojnie, bez nerwów - szepnął Azirafal.

Wyszedł do kuchni, zrobił sobie filiżankę kakao i wziął kilka głębokich oddechów.

Gdy wrócił, otworzył Księgę na chybił trafił i zaczął czytać.

Czterdzieści minut później kakao stało nie ruszone, z grubym kożuchem.

ROZDZIAŁ VI

Rudowłosa piękność w kącie hotelowego baru była najlepszym na świecie korespondentem wojennym. Miała paszport na nazwi­sko Carmine Zuigiber i zjawiała wszędzie tam, gdzie trwała wojna.

No, prawie wszędzie.

Poza pewnymi liczącymi się kręgami nie była wcale dobrze znana. Jeśli gdzieś w bazie na lotnisku spotkało się paru korespon­dentów wojennych, tematem ich rozmowy stawał się wkrótce Mur-chison z “New York Timesa", Van Horne z “Newsweeka", albo An-forth z “ITN News". Wielcy korespondenci wojenni małych kore­spondentów wojennych.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: