Zrezygnowawszy, wyciągnął pęczek cebuli przyniesiony z kuch-id. Niewykluczone, że pochodziły z Hiszpanii. Jednak nawet on sam musiał przyznać, że nie nadawały się zbytnio na ozdobę siedzi­by inkwizycji. Czegoś im brakowało. W tej sytuacji nie mógł pozwo­lić sobie na zbyt gwałtowną polemikę na temat koszyka na wino.

— Niech będzie - orzekł wielki inkwizytor.

— Wiesz na pewno, że to hiszpańskie cebule? — zapytała nieco uspokojona Pepper.

—Jasne. Wszyscy wiedzą, że to hiszpańskie cebule.

— A może jednak z Francji — upierała się Pepper. — Wiem, że Francja znana jest z cebuli.

— Nieważne — uciął Adam, który miał powyżej uszu rozmowy o cebulach. - Francja to prawie Hiszpania, no nie? A skąd niby czarownice miałyby się w tym połapać, skoro cały czas latają na miotłach w nocy. Dla nich wszystko jedno jaki to kraj, lecą nad kontynentem Europy i już. A w ogóle jak się nie podoba, to może­cie sobie zrobić inkwizycję beze mnie.

Tym razem nawet Pepper nie wydała słowa sprzeciwu. Obieca­no jej stanowisko mistrza tortur. Nie było wątpliwości, kto zosta­nie wielkim inkwizytorem. Nic dziwnego, że Brian i Wensleydale czuli się niedocenieni, gdy powierzono im funkcje strażników in­kwizycji.

— Nie umiecie ani słowa po hiszpańsku — oznajmił Adam, któ­ry w czasie obiadu zawarł bliższą znajomość z “Rozmówkami hisz­pańskimi" zakupionymi przez Sarah w przypływie oczarowania Ali-cante.

— To wcale nie takie ważne, bo inkwizytor musi mówić po ła-cińsku - stwierdził Wensleydale, który w czasie obiadu również go­rączkowo uzupełniał braki w lekturze.

— Oraz po hiszpańsku — powiedział stanowczo Adam. — I dlate­go to jest hiszpańska inkwizycja.

— A dlaczego nie miałaby być brytyjska inkwizycja? — wtrącił Brian. - W końcu pobiliśmy ich Wielką Armadę, a teraz mamy się bawić w tę ich śmierdzącą inkwizycję.

Racja, pomyślał Adam, którego patriotyzm również dawał znać o sobie.

— Wobec tego - stwierdził - zaczniemy jako inkwizycja hisz­pańska, a .potem zrobimy inkwizycję brytyjską. Jak się już w tym pokapujemy. A teraz rozkazuję strażnikom inkwizycji sprowadzić pierwszą czarownicę, por favor.

Uzgodnili, że nowa lokatorka w Domku Jaśminowym może jeszcze poczekać. Przynajmniej dopóki ONI nie nabiorą wprawy.

* * *

— Czyś ty jest czarownicą? - zapytał wielki inkwizytor.

— Tak - odpowiedziała sześcioletnia siostra Pepper, która wyglądała jak złotowłosa Barbie z pokaźną nadwagą.

— Miałaś się nie przyznawać, głupia - wysyczała jej do ucha główna oprawczyni, dając kuksańca.

— A bo co? - zapytała hardo podejrzana.

— Bo jak nie, to cię poddamy torturom, żebyś się przyznała -oświadczyła główna oprawczyni. - Przecież ci mówiłam, że tortury są fajne. Nic nie boli. Hasta la vista—dodała szybko.

Podejrzana spojrzała taksujące na wystrój siedziby inkwizycji. Zanadto cuchnęło tu cebulą.

— Aha. Ja kcem być carownicom i żebym miała ksywy nos, i prysce, i kota Mrucka, i magicny...

Główna oprawczyni skinęła do wielkiego inkwizytora.

— Słuchaj — zaczęła stanowczo — możesz sobie być czarownicą, kiedy chcesz, ale tutaj masz mówić, że nie jesteś. Przestań paplać bez sensu, że jesteś czarownicą.

Podejrzana zamyśliła się.

— Aleja kcem być carownicom.

Męska część bandy wymieniła znużone spojrzenia. Tego nie przewidzieli.

—Jak się nie przyznasz, dam ci moją Sindy i mebelki, prawie no­we — powiedziała Pepper i spojrzała na resztę, oczekując komentarzy.

— Wcale ze nie nowe — ucięła ostro młodsza siostra. — Sama wi­działam. Całe podalte i wychodzi słoma...

Adam przerwał wymownym chrząknięciem.

— Czy przyznajesz się do czarów, vwaEspana? —ponowił pytanie. Dziewczynka spojrzała Pepper w twarz i najwyraźniej nie chcąc ryzykować, oświadczyła kategorycznie:

— Nie. ....

ONI, czytaj: inkwizytorzy, orzekli, że dopiero ta tortura będzie doskonała. Kłopoty zaczęły się później, przy zdejmowaniu domnie­manej czarownicy.

Popołudnie było gorące i parne, a strażnicy inkwizycji doszli do wniosku, że ktoś ich wykorzystuje.

..— Dlaczego tylko ja i brat Brian mamy się męczyć? - Brat We-nsleydale wycierał ręką spocone czoło. - Najwyższy czas, żeby ona zeszła, a myśmy spróbowali. Benedictine ina Decanter.

—Ja kce jesce - wołała podejrzana, gdy woda wylewała się z jej butów.

W czasie studiów nad torturami wielki inkwizytor doszedł do wniosku, że brytyjska inkwizycja nie była na razie gotowa do wpro­wadzenia zabaw z żelazną dziewicą i pigułkami gorczycy. Na śre­dniowiecznej rycinie ujrzał natomiast sekutnicę przywiązaną do drewnianego stołka i zanurzoną po piersi w wodzie. Uznał, że to bę­dzie najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza że wszystkie niezbędne części stolca sekutnic, to jest deska, sznur i sadzawka, były pod ręką.

Podejrzana zabarwiła się na zielono do pasa.

— Hopla la, ale huśtawka - pokrzykiwała radośnie.

—Jak mi nie dacie spróbować, to idę - burknął brat Brian. Dlaczego ma być fajnie tylko jakiejś wstrętnej czarownicy.

—Jest zakaz torturowania inkwizytorów - oświadczył wielki in­kwizytor sztywno, ale bez przekonania. Było gorąco, szaty inkwizy­torów cuchnęły zgniłym ziarnem, zaś woda w sadzawce migotała zapraszająco.

— Niech wam będzie - dodał po chwili. -Jesteś czarownicą, to pewne, nie rób tego więcej, a teraz złaź. Inni też chcą spróbo­wać, ole.

— A co teraz bendzie? - zapytała siostra Pepper. Adam zamyślił się. Rozpalenie stosu pod małą nie załatwiłoby niczego. Była zbyt mokra.

Miał także mgliste przeczucie, że w niedalekiej przyszłości padną bardzo konkretne pytania o zabłocone buty i rzęsę wodną na różowej sukience. Ale to była przyszłość, która dopiero pod wieczór pokaże, jak słuszne są jego obawy. Na razie było gorące słoneczne popołu­dnie, deska, sznur i sadzawka. Przyszłość mogła poczekać.

* * *

To co miało nadejść, czyli niedaleka przyszłość, nadeszło i minęło jak to zwykle bywa, niezbyt przyjemnie. Ojciec Adama miał na głowie poważniejsze sprawy niż zabłocona sukienka córki sąsiadów, wobec czego między jedną kanapką a dru­gą najzwyczajniej w świecie zabronił Adamowi oglądać telewizję, co w praktyce oznaczało, że niegrzeczny chłopiec będzie oglądał dobra-nockę w swoim pokoju, na przedpotopowym czarno-białym ekranie.

— Nie rozumiem, dlaczego nie wolno podlewać wężami ogro­dowymi - mówił Mr Young do żony w kuchni, zaś Adam słyszał każ­de słowo w swoim pokoju. — Płacę komorne i podatki jak wszyscy. W ogródku jest sucho jak pieprz. Jeszcze dzień, dwa i będzie pusty­nia. Dziwi mnie, że w ogóle gdzieś została woda w sadzawce. Wszyst­ko przez ten zakaz prób atomowych. Za moich chłopięcych cza­sów lato to było lato. Lało jak z cebra i to bez przerwy.

Teraz Adam wlókł się posępnie piaszczystą drogą. Włóczenie się różnymi drogami sprawiało mu ulgę, a nawet przyjemność, choć jego widok niekiedy denerwował porządnych i schludnych sąsiadów. Nie tylko dlatego, że Adam po prostu snuł się, dyndając ramionami, lecz przede wszystkim dlatego, że jego postawa sugero­wała powody takiego sposobu poruszania się. Dziś wokół wlokące­go się posępnie Adama rozchodziła się aura urażonej ambicji oraz ślepej złości, którą czują wszyscy prorocy i dobroczyńcy odrzuceni we własnym kraju.

Krzewy uginały się pod ciężarem kurzu.

— A dobrze im tak. Żeby tak czarownice porwały wszystkich, co do jednego. I żeby każdy musiał jeść zdrową żywność. I żeby nie

wolno im było chodzić do kościoła. I żeby musieli wszyscy tańczyć na golasa - powiedział ze złością i kopnął kamyk. W głębi duszy przyznawał jednak, że z wyjątkiem zdrowej żywności, reszta nie by­ła wcale taka zła.

— Założę się, że jakby pozwolili nam dobrze zacząć, to byśmy złapali ze sto czarownic albo i więcej — powiedział do siebie, ko­piąc następny kamyk. - Wielki Torturemada na pewno nie znie­chęcił się tym, jak na początku poplamił sukienkę jakiejś głupiej czarownicy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: