– Czy ta chata ma właściciela? – spytał Austin.

– Wszedłem do bazy danych miejscowego urzędu podatkowego – odparł z uśmiechem Yaeger. – Dom należy do firmy handlu nieruchomościami.

– Niewiele nam to daje.

– Co w takim razie powiecie na to, że firma ta wchodzi w skład korporacji Gokstad?

Sandecker podniósł wzrok znad zdjęć. Cały czas starał się nad sobą panować, lecz był wściekły, że porwano jego ulubioną pracowniczkę, a drugiego cenionego pracownika raniono. W dodatku uprowadzono śliczną doktor Cabral po tym wszystkim, co przeszła. Ponownie pozbawiono świat wynalazku, który mógł ocalić wiele istnień.

– Dziękuję, Hiramie – powiedział i zimnymi, władczymi niebieskimi oczami powiódł po siedzących przy stole. – A więc, panowie – oznajmił głosem ostrym jak brzytwa – wiemy, co należy zrobić.

34

Obserwujący Franceskę osobnicy byli albo bliźniakami, albo produktem jakiegoś nieudanego szalonego eksperymentu z klonowaniem. Siedzieli kilka kroków od niej, z rękami wspartymi na oparciach odwróconych krzeseł. Budzili odrazę, lecz nie to było najgorsze. Najbardziej przerażało ich milczenie. Byli pod każdym względem identyczni, od szpetnych twarzy po zamiłowanie do czarnych skór.

Starała się nie patrzeć w ich ciemne oczy, nie widzieć zaczerwienionych powiek, wypukłych czół, metalowych zębów i bladych psychopatycznych gąb. Łypali na nią łakomie, ale w ich pożądliwych spojrzeniach nie było erotyzmu, nieuświadomionej dzikości, do której przywykła u Chulo. Była tylko i wyłącznie żądza krwi. Rozejrzała się po dziwnym okrągłym pokoju z nagimi ścianami, w którym panowało przenikliwe zimno. Na środku stała konsola komputerowa. Zaskoczona jej niedorzeczną wielkością zastanawiała się, czy niezwykle duże meble, podobnie jak niska temperatura, nie są chwytem psychologicznym, który ma wywołać u trafiających tu ludzi poczucie, że są bezsilni i mali. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Nie wiedziała, jak trafiła do tej sterylnej komnaty. Jak przez mgłę docierało do niej, że przewożą ją z miejsca na miejsce. W pewnej chwili wydało się jej, że słyszy silniki odrzutowca, lecz ponownie zrobiono jej zastrzyk i straciła przytomność. Martwiła się też, że nie wie, co się stało z Gamay. A potem poczuła ukłucie w rękę i oprzytomniała tak prędko, jakby wstrzyknięto jej środek pobudzający. Kiedy rozwarła oczy, ujrzała bliźniaków. Przez kilka minut żaden nie powiedział słowa. Z ulgą powitała więc syk otwieranych drzwi. Do komnaty weszła kobieta i odprawiła karykaturalnych braci ruchem ręki.

Francesca nie bardzo wiedziała, czy trafiła do panoptikum, czy może na plan filmu Felliniego. Wyjaśniła się za to tajemnica dużych mebli. Ubrana w ciemnozielony mundur gospodyni była olbrzymką. Usadowiwszy się na wielkiej kanapie, uśmiechnęła się miło, lecz bez śladu ciepła.

– Dobrze się pani czuje, doktor Cabral? – spytała.

– Co pani zrobiła z Gamay?

– Z pani przyjaciółką z NUMA? Umieściliśmy ją w wygodnym pokoju.

– Chcę ją zobaczyć.

Kobieta niespiesznie sięgnęła ręką, dotknęła palcem ekranu komputera, na którym ukazała się Gamay. Leżała bokiem na polówce. Francesca wstrzymała oddech. Gamay poruszyła się, spróbowała się podnieść, lecz po chwili opadła bezsilnie.

– W przeciwieństwie do pani nie dostała antidotum – wyjaśniła olbrzymka. – Obudzi się za kilka godzin, kiedy środek przestanie działać.

– Chcę ją zobaczyć osobiście i upewnić się, że nic jej nie jest.

– Być może zobaczy ją pani później – odparła stanowczo kobieta i dotknęła ekranu.

Monitor zgasł.

– Gdzie właściwie jestem? – spytała Francesca, rozglądając się po komnacie.

– To nieważne.

– Po co nas tu przywieźliście?

Kobieta nie odpowiedziała na jej pytanie.

– Czy Melo i Radko przestraszyli panią?

– Te dwa podgrzybki, które stąd przed chwilą wyszły?

Olbrzymka skwitowała to porównanie uśmiechem.

– Dobra metafora, ale bardziej zasługują na miano trujących sromotników. Pomimo pani brawury i tak widzę w pani oczach strach. To dobrze. Ci dwaj muszą przerażać. Podczas czystek etnicznych w Bośni bracia Kradzikowie własnoręcznie zabili setki ludzi, a zamierzali zabić tysiące. Wycięli w pień całe wioski i urządzili wiele rzezi. Gdyby nie ja, zasiedliby na ławie sądu międzynarodowego w Hadze, oskarżeni o zbrodnie przeciwko ludzkości. Nie ma takiej zbrodni wojennej, której by nie popełnili. Są całkowicie pozbawieni sumienia, zasad moralnych i nie żałują niczego, co zrobili. Okaleczanie i zabijanie ludzi to ich druga natura. – Urwała, by do Franceski dotarł sens jej słów. – Wyrażam się jasno?

– Tak. Wynajęcie tych zbrodniarzy świadczy o tym, że pani też brak skrupułów.

– Słusznie. Wynajęłam ich właśnie dlatego, że są urodzonymi mordercami. To tak, jakby cieśla nabył młotek do wbijania gwoździ w deski. Mój młotek to bracia Kradzikowie.

– Ludzie nie są gwoździami.

– Niektórzy są, inni nie, doktor Cabral.

– Skąd pani zna moje nazwisko? – spytała Francesca, pragnąc zmienić temat.

– Zapoznałam się z pani odkryciem i podziwiam je od lat. Jest pani jednym z czołowych inżynierów hydrotechników na świecie. Teraz jednak zdobyła pani jeszcze większy rozgłos jako bogini.

– A kim jest pani?

– Nazywam się Brunhilda Sigurd. Choć pani nazwisko jest sławniejsze od mojego, obie jesteśmy indywidualnościami w wybranej przez nas dziedzinie, pozyskania najcenniejszej substancji na ziemi – wody.

– Jest pani hydrotechnikiem?

– Studiowałam na najlepszych uczelniach technicznych w Europie. Po studiach przeniosłam się do Kalifornii, gdzie założyłam firmę konsultingową, obecnie największą na świecie.

Francesca pokręciła głową. Była pewna, że zna wszystkich w branży inżynierii wodnej.

– Nigdy o pani nie słyszałam – powiedziała.

– Działam za kulisami. Bardziej mi to odpowiada. Mam dwa metry dziesięć wzrostu. Ze względu na posturę jestem dziwolągiem, przedmiotem drwin ludzi znacznie niższych i gorszych ode mnie.

Mimo swojej trudnej sytuacji Francesca potrafiła ją zrozumieć.

– Mnie również dali się we znaki idioci, którzy nie chcieli pogodzić się z faktem, że kobieta może być lepsza od nich – powiedziała. – Ale nie przejmowałam się tym.

– A może powinna pani. Ostatecznie moja złość na to, że muszę się kryć przed ludźmi, stała się atutem. Swój gniew przekułam w nieposkromioną ambicję. Z myślą o przyszłości, przejęłam inne firmy. Tylko jedno stanęło mi na drodze. – Brunhilda znów uśmiechnęła się chłodno. – Pani, doktor Cabral. Kilka ładnych lat temu stało się dla mnie jasne, że z czasem popyt na słodką wodę przerośnie na świecie jej podaż, i zapragnęłam być tą, w której ręku znajdzie się wtedy kurek. A potem usłyszałam o pani rewolucyjnym procesie odsalania. Pani sukces storpedowałby moje metodycznie realizowane plany. Nie mogłam na to pozwolić. Rozważałam, czy nie złożyć pani propozycji, ale kiedy poznałam, z kim mam do czynienia, doszłam do wniosku, że nie wyperswaduję pani niepraktycznego altruizmu. Dlatego postanowiłam nie dopuścić do podarowania tego procesu światu.

Francesce krew uderzyła do głowy.

– To pani zorganizowała moje porwanie! – wysyczała.

– Liczyłam, że namówię panią do współpracy. Umieściłabym panią w laboratorium, aby udoskonaliła pani ten proces. Niestety moje plany wzięły w łeb, a pani znikła w Amazonii. Wszyscy myśleli, że pani zginęła. Aż tu nagle czytam o przygodach doktor Cabral wśród dzikusów, o tym, jak została ich królową. Obie przetrwałyśmy we wrogim świecie.

– Gdybym zapoznała panią z moim odkryciem, to co by się z nim stało? – spytała spokojnym tonem Francesca, opanowawszy gniew.

– Zatrzymałabym go w tajemnicy, umacniając kontrolę nad światowymi zapasami wody.

– Chciałam podarować swoje odkrycie światu. Ulżyć ludzkim cierpieniom, a nie czerpać z nich zyski – odparła z pogardą Francesca.

– To chwalebne, ale niepraktyczne. Przekonana o pani śmierci, postanowiłam skopiować pani dzieło i założyłam w Meksyku laboratorium. Niestety zniszczył je wybuch.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: