Pietrow czytał dalej, już z góry znając każde słowo. Austin ukończył wydział zarządzania systemami na Uniwersytecie Waszyngtońskim, potem cenioną szkołę nurków w Seattle. Wyszkolił się na zawodowca. Wykorzystał swoje umiejętności w pracy na platformach wiertniczych na Morzu Północnym. Potem wrócił do firmy ojca i wtedy zwerbowała go CIA. Trafił do mało znanej sekcji wywiadu podwodnego. Po zakończeniu zimnej wojny sekcję zlikwidowano. Austina zatrudnił dyrektor NUMA, admirał James Sandecker. Powierzył mu kierowanie nowym zespołem specjalnym do badań oceanograficznych.

Przeszłość Piętrowa była zupełnie inna. Też miał w żyłach słoną wodę, ale gorszy start. Był jedynym synem ubogiego rybaka. Wstąpił do pionierów. Wizytujący drużynę komisarz polityczny zwrócił uwagę na jego inteligencję i sprawność fizyczną. Pietrowem zaopiekowała się partia i wylądował w Moskwie. Nigdy więcej nie zobaczył rodziców ani sióstr. W ogóle przestali go obchodzić. Jego rodziną stało się państwo radzieckie. Chodził do najlepszych szkół i został inżynierem. Z ramienia KGB służył w stopniu oficera na okręcie podwodnym. Potem przeniósł się do wywiadu marynarki wojennej. Podobnie jak Austin, trafił do mało znanej sekcji wywiadu morskiego. Jednak w przeciwieństwie do grupy Austina, która koncentrowała się na badaniach oceanograficznych, ludzie Piętrowa mieli prawo wykonywać swoje obowiązki wszystkimi sposobami, nawet z użyciem siły.

Ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy, gdy izraelski okręt podwodny potajemnie zatopił irański kontenerowiec z bronią nuklearną. Pietrow dostał rozkaz odzyskania ładunku za wszelką cenę. Sytuacja mogła być kłopotliwa, bo broń skradziono z arsenałów radzieckich. W tym czasie Stany Zjednoczone utrzymywały stan równowagi między ich arabskimi sojusznikami i Izraelem. Waszyngton obawiał się, że jeśli Iran odkryje, kto zatopił statek, ogłosi świętą wojnę, która ogarnie cały region. Austin dostał zadanie wydobycia kontenerowca i zniszczenia dowodu.

Statek radziecki dotarł na miejsce niemal równocześnie z amerykańskim. Żaden nie chciał ustąpić. Kryzys przedłużał się. Mijały dni. Na horyzoncie pojawiły się okręty wojenne obu państw. Napięcie rosło. Pietrow czekał na rozkazy z Moskwy, gdy zawołano go na mostek. Odezwał się amerykański statek.

– Tu amerykański statek “Talon” do niezidentyfikowanego radzieckiego statku ratowniczego – powiedział ktoś łamanym językiem rosyjskim. – Proszę się zgłosić.

– Radziecki statek ratowniczy do “Talona” – odpowiedział po angielsku Pietrow z amerykańskim akcentem, którego nauczył się na państwowych kursach.

– Nie miałby pan nic przeciwko temu, żebyśmy rozmawiali po angielsku? – zapytał Amerykanin. – Mój rosyjski trochę zardzewiał.

– Proszę bardzo. Chce nas pan zawiadomić, że się wycofujecie?

– Nie, chcę się dowiedzieć, czy macie kawior.

Pietrow uśmiechnął się.

– Nigdy go nam nie brakuje. Kiedy odpływacie?

– A jednak nie zna pan angielskiego tak dobrze, jak myślałem. Nie mamy zamiaru opuszczać wód międzynarodowych.

– Więc odpowiedzialność za ewentualne reperkusje spadnie wyłącznie na was.

– Nie przyjmujemy tego do wiadomości.

– W takim razie nie mamy innego wyjścia niż rozwiązanie siłowe.

– Dogadajmy się, tawariszcz – odrzekł Amerykanin. – Obaj wiemy, co jest na wraku i jaki problem może to stworzyć dla naszych krajów. Mam propozycję. Wycofamy się, a wy zejdziecie na dół i zabierzecie waszą, hm… skradzioną własność. Możemy wam nawet pomóc, jeśli chcecie. Kiedy skończycie swoją robotę, odpłyniecie stąd, a my pozbędziemy się dowodu. Co pan na to?

– Interesująca propozycja.

– Tak myślę.

– Skąd mam wiedzieć, czy mogę panu zaufać?

– Czyny mówią więcej niż słowa. Wydałem rozkaz cofnięcia się o pół mili morskiej.

Pietrow patrzył, jak amerykański statek podnosi kotwicę i oddala się od miejsca akcji. Uważał, że mimo wszystko Amerykanin jest zdecydowany wykonać swoje zadanie. Alternatywą dla ich umowy było użycie siły. Pietrow nie lubił hazardu. Gdyby Amerykanin chciał go wykołować, Pietrow mógł wykorzystać uzbrojonych ludzi na swoim statku i wezwać radziecką flotę wojenną, która czekała w pogotowiu. Jednak bez względu na wynik taka konfrontacja nie wyszłaby mu na dobre.

– W porządku – powiedział. – Jak tylko skończymy, odpłyniemy stąd i będziecie mogli zrobić swoje.

– Doskonale. A przy okazji, jak pan się nazywa? Lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia.

Pytanie zaskoczyło Piętrowa. W gruncie rzeczy nie miał własnego nazwiska. Używał takiego, jakie mu akurat dano.

– Może mi pan mówić Iwan.

Amerykanin wybuchnął śmiechem.

– Założę się, że połowa facetów na tym statku to Iwany. Dobra, a ja jestem John Doe.

Pietrow nie tracił czasu. Natychmiast wysłał nurków na kontenerowiec. Dziura po torpedzie dawała stosunkowo dobry dostęp do wnętrza kadłuba. Wydobyto dwie głowice nuklearne. Przeżyli chwile grozy, kiedy prądy morskie zaczęły znosić linę, ale po niecałej dobie pracy operacja zakończyła się sukcesem. Pietrow zawiadomił Amerykanów i wycofał się. Statki płynące w przeciwnych kierunkach minęły się w odległości kilkuset metrów. Pietrow stał na pokładzie i patrzył przez lornetkę na amerykańską jednostkę. Zobaczył, że przygląda mu się barczysty, siwy mężczyzna. Amerykanin nagle opuścił lornetkę i pomachał ręką. Pietrow zignorował go.

Następne spotkanie było mniej przyjazne. Nad Zatoką Perską został w tajemniczych okolicznościach zestrzelony samolot pasażerski z kraju Trzeciego Świata. Oba supermocarstwa podejrzewały się o to wzajemnie. Pietrow i Austin znów zlokalizowali samolot jednocześnie. Rosyjski statek omal nie staranował amerykańskiego. Austin zobaczył na pokładzie uzbrojonych ludzi Pietrowa. Połączył się z nim i ostrzegł, że wlepi mu mandat za nieostrożną jazdę. Tym razem nie zamierzał ustąpić. Do międzynarodowego incydentu nie doszło tylko dlatego, że zjawiły się statki z kraju, z którego pochodził samolot.

Kiedy Amerykanie i Rosjanie odpływali w przeciwnych kierunkach, Austin pożegnał Piętrowa przez radio.

– Na razie, Iwan. Do następnego spotkania.

Arogancki Jankes wkurzał Pietrowa.

– Módl się, żeby do tego nie doszło – odparł ostrzegawczo. – Żaden z nas nie będzie zadowolony z wyniku.

Osiem miesięcy później jego przewidywania sprawdziły się.

W czasach zimnej wojny Stany Zjednoczone prowadziły ryzykowną akcję szpiegowską. Kiedy po latach ujawniono tajemnicę, pewien pisarz nazwał ją blefem ślepca, niebezpieczną grą paru odważnych dowódców i załóg okrętów podwodnych. Zapuszczali się na odległość kilku kilometrów od brzegów rosyjskich, żeby zbierać informacje wywiadowcze. Jeden z planów zakładał zainstalowanie podsłuchu elektronicznego na podwodnych kablach telefonicznych.

W spartańskiej klitce biurowej w Moskwie Pietrow zapalił cienkie cygaro hawańskie. Wypuścił dym z ust i cofnął się pamięcią o lata. Zobaczył poranną mgłę, unoszącą się nad ciemną, zimną powierzchnią Morza Barentsa. I swój statek, prujący fale z pełną szybkością.

Był w Moskwie, próbując zdobyć fundusze na nowy sprzęt. I wówczas zadzwonił jeden z asystentów Pietrowa. Zameldował o dziwnej wiadomości przechwyconej z niezidentyfikowanego statku u wybrzeży Rosji. Zakodowany sygnał był krótki, jakby operator nadał go w pośpiechu. Szyfranci radzieccy próbowali złamać kod. Pietrow pomyślał, że jeśli ktoś zaryzykował wysłanie wiadomości, musi być w tarapatach. Dobrze wiedział o amerykańskich okrętach podwodnych na Morzu Barentsa. Czyżby któryś potrzebował pomocy?

Przerwał spotkanie i poleciał do Murmańska. W porcie czekał jego statek badawczy. Sprzęt naukowy uzupełniono bombami głębinowymi, działkami i oddziałem uzbrojonych marynarzy. Zanim statek wyszedł w morze, złamano kod. Wiadomość zawierała jedno słowo: “Ugrzęźliśmy”. Pietrow rozkazał wszystkim okrętom i samolotom szukać obcej jednostki na wodzie i pod wodą.

Jednak mimo czujności Rosjan “Talon” perfekcyjnie przeprowadził akcję ratowniczą. Statek amerykański przypłynął nocą. Na pokładzie był ekspert od języka rosyjskiego. Kiedy zostali namierzeni przez radar, podał fałszywą identyfikację statku. W ten sposób zyskali na czasie. Inny amerykański okręt podwodny z hałaśliwie pracującą śrubą odwrócił uwagę Rosjan. Unieruchomiony okręt szpiegowski spoczywał na dnie sto metrów pod powierzchnią. Spaliły się kable i wysiadło zasilanie. Stuosobową załogę wydobyto w ciągu kilku godzin za pomocą specjalnego dzwonu głębinowego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: