– Impreza dopiero się rozkręca! – ryknął Orłow. Był czerwony od alkoholu i spocony od żywiołowego śpiewania sprośnej rosyjskiej piosenki ludowej.
– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział Paul. – Mieliśmy męczący dzień i padamy z nóg.
– Wierzę, że jesteście wykończeni. Kiepski ze mnie gospodarz, że kazałem wam tu siedzieć i słuchać moich żałosnych popisów solowych.
– Jesteś wspaniałym gospodarzem. Ale trochę się postarzałem od czasów, kiedy ucztowaliśmy całymi nocami.
– Najwyraźniej brakuje ci treningu, przyjacielu. Po tygodniu pobytu u nas wrócisz do formy – zapewnił Orłow i objął Troutów. – Ale rozumiem was. Chcecie, żeby Jurij was odprowadził?
– Dziękujemy, profesorze – odrzekła Gamay. – Sami trafimy. Do zobaczenia rano.
Orłow wyściskał ich i wycałował na pożegnanie. Poszli ścieżką w kierunku światła pojedynczej żarówki na ganku ich domku. A Orłow znów zaczął śpiewać, fałszując niemiłosiernie.
– Nie zazdroszczę mu jutrzejszego kaca – powiedziała Gamay.
– Nie ma bardziej towarzyskich ludzi niż Rosjanie.
Roześmieli się i weszli na ganek. Umyli zęby, rozebrali się i położyli do łóżka. Po kilku minutach już spali. Gamay miała lekki sen. Nad ranem coś ją obudziło. Usiadła w łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Trąciła Paula.
– Co się dzieje? – wymamrotał zaspany.
– Posłuchaj…
Nagle wśród drzew rozległ się krzyk przerażenia.
Paul wyskoczył z łóżka.
Porwał z krzesła spodnie i włożył je szybko. Gamay chwyciła szorty i koszulkę. Wypadli na ganek i zobaczyli nad lasem czerwoną łunę. W powietrzu unosił się ciężki zapach dymu.
– Jakiś domek się pali! – krzyknął Paul.
Pobiegli boso ścieżką i omal nie przewrócili Jurija, który pędził w przeciwnym kierunku.
– Co się dzieje? – zawołał Paul.
– Nie ma czasu… – wysapał bez tchu Jurij. – Musimy uciekać… Tędy…
Troutowie zerknęli na pożar, potem zawrócili za nim. Sadził wielkimi susami. Kiedy znaleźli się między gęstymi sosnami, padli na ziemię. Usłyszeli trzask gałęzi i męskie głosy. Po chwili dźwięki te ucichły.
– Spałem w domku ojca – odezwał się z ciemności podniecony Jurij. – Nagle wpadło kilku facetów…
– Kto?
– Nie wiem. Byli zamaskowani. Wywlekli nas z łóżek. Pytali, gdzie jest ruda kobieta z mężczyzną. Ojciec powiedział, że już wyjechaliście. Nie uwierzyli mu. Zaczęli go bić. Krzyknął do mnie po angielsku, żebym was ostrzegł. Udało mi się wymknąć.
– Dużo ich było?
– Kilku. Nie wiem. Było ciemno. Musieli tu przypłynąć. Nasz domek stoi tuż przy wjeździe. Usłyszelibyśmy samochód.
– Trzeba wrócić po pańskiego ojca.
– Chodźmy.
Paul chwycił się szortów Jurija, Gamay złapała męża za wolną rękę. Przedzierali się przez las okrężną drogą. Dym gęstniał. Wkrótce zobaczyli płonący domek profesora. Wyszli na polanę. Studenci gasili pożar wężami zasilanymi z generatora. Nie uratowali drewnianego domku, ale ogień nie rozprzestrzenił się na drzewa i inne zabudowania. Jurij zagadnął po rosyjsku wysokiego fizyka, potem odwrócił się do Troutów.
– Mówi, że tamtych już nie ma. Odpłynęli łodzią.
Grupa rozstąpiła się. Na ziemi leżał Orłow. Miał zakrwawioną twarz. Gamay natychmiast uklękła przy nim, przyłożyła ucho do jego ust i sprawdziła tętno na szyi. Potem zbadała ręce i nogi.
– Możemy go przenieść w wygodniejsze miejsce?
Położyli profesora na stole piknikowym i przykryli obrusem. Gamay poprosiła o ciepłą wodę i ręczniki. Delikatnie zmyła krew z twarzy i głowy Orłowa.
– Krwawienie ustało. I chyba nie ma obrażeń wewnętrznych.
Paul popatrzył na swego przyjaciela i zacisnął zęby.
– Ktoś potraktował go jak worek treningowy.
Profesor poruszył się i wymamrotał coś po rosyjsku. Jurij nachylił się.
– Chce kieliszek wódki.
Z góry spadały rozżarzone szczątki, dym dusił. Paul zaproponował, żeby zabrać profesora w bezpieczniejsze miejsce. Przeniósł go razem z trzema mężczyznami do domku położonego najdalej od pożaru. Położyli Orłowa na łóżku, przykryli kocami i dali mu kieliszek wódki.
Gamay uniosła mu głowę, żeby mógł wypić.
– Niestety, nie jest to szampan.
Kiedy Orłow łyknął wódki, wróciły mu kolory. Paul przysunął krzesło.
– Możesz mówić?
– Donoście mi gorzałę, to będę gadał całą noc – odparł Orłow. – Co z moim domkiem?
– Nie uratowano go, ale ogień się nie rozniósł – odpowiedział Jurij.
Profesor wykrzywił w uśmiechu spuchnięte wargi.
– Jedną z pierwszych rzeczy, które tu zorganizowałem, była własna straż pożarna. Ciągniemy wodę prosto z morza.
Gamay przykładała mu do czoła wilgotną ściereczkę.
– Proszę nam opowiedzieć, co się stało.
– Spaliśmy, kiedy do domku wpadli jacyś ludzie. Tutaj nigdy nie ryglujemy drzwi. Chcieli wiedzieć, gdzie są pasażerowie motorówki. W pierwszej chwili nie wiedziałem, o kogo im chodzi. Potem domyśliłem się, że o was. Więc oczywiście powiedziałem, że nie mam pojęcia. Pobili mnie do nieprzytomności.
– Pobiegłem ostrzec państwa Trout – usprawiedliwił się Jurij. – Chowaliśmy się w lesie, dopóki tamci nie odeszli.
Orłow wyciągnął rękę i położył na ramieniu syna.
– Dobrze zrobiłeś.
Pokazał, żeby dać mu jeszcze wódki. Alkohol najwyraźniej rozjaśniał mu umysł.
Spojrzał Paulowi prosto w oczy.
– Wygląda na to, przyjacielu, że ty i Gamay szybko zawarliście tu ciekawe znajomości. Pewnie na wyprawie łodzią?
– Strasznie mi przykro – odparł Paul. – Obawiam się, że to wszystko przez nas. Nie przewidzieliśmy tego. W dodatku zrobiliśmy z twojego syna wspólnika przestępstwa.
Wyjaśnił profesorowi, że NUMA prowadzi śledztwo w sprawie Atamana i opowiedział o przygodzie na motorówce.
– Wcale nie jestem zaskoczony ich gwałtowną reakcją. Wielkie kartele działają tak, jakby były ponad prawem – powiedział Orłow.
– Widziałam na jachcie dziwnego typa – wtrąciła się Gamay. – Z wychudłą gębą, długimi czarnymi kudłami i brodą. To Razow?
– Nie, to pewnie jego przyjaciel, szalony mnich.
– Co takiego?
– Znany jako Borys. Nawet nie wiem, czy ma jakieś nazwisko. Jest podobno szarą eminencją w imperium Razowa. Niewiele osób go widziało. Miała pani szczęście.
– Nie nazwałabym tego szczęściem – odparła Gamay. – On też musiał nas widzieć.
– To pewnie on spuścił psy z łańcucha – domyślił się Paul.
Orłow jęknął.
– Oto dzisiejsza Rosja. Gangsterzy i obłąkani mnisi jako ich doradcy. Nie do wiary, że Razow jest taką wielką figurą w naszym kraju.
– Zastanawiam się – powiedział Paul – skąd wiedzieli, gdzie nas znaleźć? Jestem pewien, że Jurij ich zgubił.
– Może ważniejsze jest to, co chcieli zrobić, kiedy nas znajdą? – odrzekła Gamay i zwróciła się do profesora. – Bardzo nam przykro z powodu tego, co się stało. Jak możemy to panu wynagrodzić?
Orłow zastanowił się.
– Moglibyście trochę pomóc w odbudowie mojego domku.
– To oczywiste – zapewnił Paul. – Coś jeszcze?
Orłow zmarszczył czoło.
– Jak wiecie, Jurij wybiera się do Stanów…
– Załatwione. Pod warunkiem, że ty też przyjedziesz.
Profesor nie potrafił ukryć zadowolenia.
– Ciężko się z tobą targować, przyjacielu.
– Nie zapominaj, że jestem starym, twardym jankesem. Uważam, że Gamay i ja powinniśmy rano stąd wyjechać.
– Szkoda, że tak szybko.
– Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Gawędzili, dopóki profesor nie zasnął. Przez resztę nocy Troutowie i Jurij pełnili na zmianę wartę. Do świtu nic się nie wydarzyło. Po śniadaniu Troutowie pożegnali się z Orłowami, obiecując, że spotkają się za kilka miesięcy, i wsiedli do tej samej taksówki, która ich przywiozła.
Kiedy łada odjeżdżała wyboistą drogą, Gamay popatrzyła przez tylną szybę na zgliszcza domku. W powietrzu jeszcze wisiał dym.
– Będziemy mieli co opowiadać Kurtowi – zauważyła.
– O ile go znam, on będzie miał jeszcze więcej do opowiadania.
17
Człowiek, którego Austin znał pod imieniem Iwan, rozejrzał się ciekawie po kaplicy ku pamięci Romanowów. Austin zademonstrował mu właśnie śpiewające krzesło.