Gamay ostrożnie zanurzyła pudełko w wiaderku i technik zabrał je.

– Jesteś genialny.

– Kiedy usłyszysz, co jeszcze wymyśliłem, możesz zmienić zdanie.

Wyłożył swój plan.

– Warto spróbować – przyznał Atwood i włączył swoje radio. Po chwili na ekranie znów ukazał się basen na śródokręciu. ROV jeszcze raz poszedł pod wodę. Powtórzono całą poprzednią operację.

Gunn skierował pojazd prosto do wraku. Wkrótce potem ROV wyłonił się zza statku. Gunn poruszył joystickiem. Mechaniczne ramię rozłożyło się i wyciągnęło na całą długość. Było doskonale widoczne w blasku lamp halogenowych. W chwytaku tkwiła szczotka druciana, używana do czyszczenia kadłuba “Argo” przed malowaniem. Austin wpadł na ten pomysł, kiedy przyglądał się, jak Gamay “odkurza” artefakt.

Gunn spróbował usunąć skorupiaki. Zadziałało prawo Newtona, że każda akcja wywołuje reakcję, i szczotkowanie odepchnęło pojazd od kadłuba. Wrak nie chciał zdradzić swojej tożsamości. Gunn nie rezygnował. Po czterdziestu pięciu minutach zmagań odskrobał płaszczyznę o średnicy około trzydziestu centymetrów. Ukazał się fragment białej litery. Przypominał O.

– To tyle, jeśli chodzi o genialne pomysły – podsumował Austin.

Gunn miał na czole krople potu. Spróbował pokonać siłę odpychającą, zwiększając obroty wirników ROV-u. W pewnym momencie stracił kontrolę i pojazd walnął w kadłub. Odpadł metrowy płat skorupy i odsłonił literę S.

– Dlaczego szczotka tego nie bierze? – zdziwiła się Gamay.

– Można odłupać następny kawał? – zapytał Austin, zwracając się do kapitana.

Atwood wzruszył ramionami.

– Ta stara łajba ciekawi mnie tak samo, jak was. Nie zwracajcie uwagi na wgniecenia w naszej zabawce.

Zmieszał się, przypomniawszy sobie, że obok siedzi zastępca szefa NUMA. Ale Gunn nie zareagował. Zacisnął zęby i kilka razy uderzył w statek, jakby chciał sforsować taranem wrota twierdzy. Ukazało się więcej liter. Po kolejnym mocnym walnięciu oderwał się wielki płat i odsłonił nazwę statku, wypisaną cyrylicą.

Austin wpatrzył się w napis, oświetlony silnymi reflektorami ROV-u, i pokręcił głową.

– Nie jestem dobry w rosyjskim, ale to chyba “Odessa Star”.

– Mówi ci to coś? – zapytał Atwood. – Słyszałeś kiedyś o tym statku?

– Nie – odrzekł Austin. – Ale znam kogoś, kto na pewno słyszał.

22

Waszyngton

Julian Perlmutter spędził większość dnia na tropieniu dwukadłubowego pancernika z czasów wojny domowej dla Instytutu Smithsoniańskiego i zachciało mu się jeść. W gruncie rzeczy Perlmutter zawsze był głodny. Normalny człowiek zadowoliłby się kanapką z wędliną. Ale nie on. Przyzwyczaił się do niemieckiej kuchni, więc przygotował sobie golonkę z kapustą i wyciągnął Rieslinga Kabinett ze swojej piwnicy z czterema tysiącami butelek wina. Jadł srebrnymi sztućcami na porcelanie z francuskiego liniowca “Normandie”. Był w siódmym niebie. Nastroju nie zepsuł mu nawet telefon o brzmieniu dzwonu okrętowego.

Perlmutter wytarł usta i gęstą siwą brodę serwetką z monogramem i sięgnął pulchną dłonią po słuchawkę.

– Tu Julian Perlmutter – powiedział grzecznie. – Proszę się streszczać.

– Przepraszam, musiałem wybrać zły numer – usłyszał głos w słuchawce. – Dżentelmen, z którym chciałem się połączyć, nigdy nie odebrałby telefonu w tak uprzejmy sposób.

– Aha! – ryknął Perlmutter, jakby chciał zagłuszyć odrzutowiec ponaddźwiękowy. – Istotnie masz za co przepraszać, Kurt! No więc co z tym imamem?

– Nie znam nikogo o takim imieniu. Pytałeś w biurze osób zaginionych w Stambule?

– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, ty impertynencki smarkaczu! – zagrzmiał Perlmutter. – Doskonale wiesz, o co chodzi. To ważna sprawa. Obiecałeś mi oryginalny przepis na imam bajildi. W luźnym tłumaczeniu “obezwładniający imam”, bo pewien stary facet wpadł w zachwyt po spróbowaniu tego przysmaku. Zapomniałeś, co?

Austin dbał o tusze Perlmutlera. Podczas podróży po świecie wyszukiwał dla niego oryginalne przepisy różnych potraw.

– Oczywiście, że nie. Cały czas przekonuję jednego z najlepszych szefów kuchni w Stambule, żeby zdradził mi tę tajemnicę. Jak tylko dostanę przepis, natychmiast ci wyślę. Nie pozwolę, żebyś schudł.

Perlmutter zarechotał z głębi prawie dwustukilogramowego cielska.

– Bez obaw. Ciągle jesteś w Turcji?

– W pobliżu. Na statku NUMA na Morzu Czarnym.

– Jeszcze masz wakacje?

– Skończyły się. Wróciłem do pracy i potrzebuję pomocy. Mógłbyś dogrzebać się czegoś o starym frachtowcu “Odessa Star”? Zatonął na Morzu Czarnym, ale nie wiem kiedy. Na razie tylko tyle potrafię powiedzieć.

– Z wytropieniem go nie powinno być problemu. Przecież podałeś mi tyle szczegółów – zadrwił Perlmutter. – Mów wszystko, co wiesz.

Zapisał kilka słów Austina.

– Zrobię, co się da – obiecał. – Choć mogę osłabnąć z głodu. Chyba że dostanę przepis na pewną turecką potrawę.

Austin zapewnił Perlmuttera, że załatwi sprawę i rozłączył się. Miał wyrzuty sumienia, że zapomniał o prośbie przyjaciela. Odwrócił się do Atwooda.

– Czy ktoś w naszej kuchni zna się na tureckim żarciu?

Kiedy Austin próbował zdobyć przepis na imam, tysiące kilometrów dalej Perlmutter uśmiechał się z zadowoleniem w swoim domu przerobionym z wozowni. Spodobało mu się wyzwanie rzucone przez Austina. Smithsonian będzie musiał zaczekać, choć sprawa tajemniczego dwukadłubowego pancernika jest intrygująca. Rozejrzał się po stosach książek, zajmujących każdy centymetr kwadratowy wielkiego salonu, sypialni i gabinetu. Choć mieszkanie wyglądało jak koszmarny sen bibliotekarza, była w nim największa kolekcja historycznej literatury morskiej, jaką kiedykolwiek zgromadzono.

Perlmutter przeczytał każdą ze swoich książek przynajmniej dwa razy. Jego encyklopedyczny umysł wchłonął niezliczoną ilość faktów. Wszystkie były połączone jak w Internecie z odpowiednimi adresami. Mógł wyciągnąć jakąś książkę z zakurzonej sterty, przesunąć palcem po grzbiecie i przypomnieć sobie całą jej treść.

Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Coś mu świtało, czaiło się w jakimś ciemnym zakamarku umysłu poza granicą świadomości. Był pewien, że słyszał już kiedyś o “Odessa Star”. Zaczął się przekopywać przez książki i periodyki, mamrocząc pod nosem. Cholera, nie może sobie przypomnieć. Chyba to oznaka starości. Po godzinie zrezygnował. Wyjął wizytówkę z kolekcji telefonów i zadzwonił do Londynu.

– Biblioteka Guildhall – odpowiedział głos mówiący z angielskim akcentem.

Perlmutter przedstawił się i poprosił o rozmowę z osobą, z którą współpracował. Jak wiele instytucji brytyjskich, Biblioteka Guildhall istniała od stuleci. Założono ją w 1423 roku. Słynęła na całym świecie ze zbiorów historycznych sięgających jedenastego wieku. Miała też największą w Zjednoczonym Królestwie kolekcję książek o winach i potrawach. Fakt ten nie uszedł uwadze Perlmuttera. Ale głównie interesowało go bogate archiwum marynistyczne, z którego często korzystał w swoich poszukiwaniach. Angielskie tradycje morskie, kolonialne i handlowe oraz zasięg imperium brytyjskiego sprawiły, że w zbiorach biblioteki były informacje o wszystkich krajach z dostępem do morza.

Do telefonu podeszła Elizabeth Bosworth, sympatyczna młoda kobieta.

– Julian! Miło, że cię znów słyszę.

– Dzięki, Elizabeth. Co u ciebie? Wszystko dobrze?

– Tak, dziękuję. Mam masę pracy. Indeksuję umowy z właścicielami statków zarejestrowanych w koloniach od początku osiemnastego wieku.

– Nie przeszkadzam?

– Oczywiście, że nie! Taka robota bywa czasami nudna. W czym mogę pomóc?

– Szukam informacji o starym frachtowcu “Odessa Star”. Może mogłabyś zadrzeć do akt Lloyda?

Biblioteka Guildhall przechowywała kartoteki wszystkich statków z rejestru tego gigantycznego międzynarodowego ubezpieczyciela morskiego. Firma Lloyd powstała w Londynie w 1811 roku i stworzyła system “wywiadu i nadzoru” we wszystkich głównych portach świata. Na przełomie wieków miała sieć ponad czterystu agentów i pięciuset subagentów, rozproszonych po całej kuli ziemskiej. Ich raporty o katastrofach morskich, armatorach i rejsach statków, zgromadzone w archiwach biblioteki, udostępniano historykom takim jak Perlmutter.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: