– Do celu cztery minuty – poinformował flegmatycznie pilot.

Mason odwrócił się i uniósł cztery palce. Nie potrzebował tego robić, bo wszyscy byli podłączeni do obwodu interkomu helikoptera, ale chciał zaakcentować wiadomość. Napięcie rosło. Wydawało się, że minęły zaledwie sekundy, gdy pilot znów się odezwał.

– Kontakt wzrokowy.

Mason włożył gogle noktowizyjne i kazał swoim ludziom zrobić to samo. Zobaczył sylwetkę ogromnego statku, prującego fale. Zameldował innym drużynom o kontakcie wzrokowym. Obie już namierzyły cel. Powiedział, że odezwie się z LZ. Ten skrót od Landing Zone oznaczał strefę lądowania. Schował telefon do kamizelki.

Od celu dzieliły ich sekundy lotu. Seahawki wytraciły szybkość w ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że walną w burtę statku. Poderwały się, skręciły i zawisły po obu stronach szerokiego pokładu rufowego. Termowizory poszukały plam ciepła, które wskazywałyby na obecność ludzi. Pokład był czysty. Zadowolony pilot zwiększył obroty, ominął maszty i anteny i zawisnął na wysokości piętnastu metrów.

Wszyscy wiedzieli, że w tym momencie są bezbronni. Zrobili to, co ćwiczyli mnóstwo razy. Opuścili na dół linę grubości pięciu centymetrów, umocowaną do wyciągarki, i włożyli grube rękawice spawalnicze. Mason stanął w drzwiach, chwycił mocno linę i wyskoczył. Wykorzystał siłę zdobytą dzięki morderczemu treningowi i kontrolował opadanie, dopóki nie dotknął stopami pokładu. Odsunął się szybko, żeby zrobić miejsce następnemu.

Oba helikoptery opustoszały w ciągu dziewięćdziesięciu sekund. Po wylądowaniu na statku komandosi odrzucili rękawice. Pierwsza czwórka uformowała krąg. Inni kolejno dołączyli do niego. Helikoptery odleciały jak spłoszone ważki i zawisły kilkaset metrów od prawej i lewej burty. Czekały na wiadomość o zdobyciu statku lub o niepowodzeniu operacji. Miały rozkaz ewakuować grupę szturmową i zatopić statek rakietami.

Mason przekonał się z ulgą, że ekspert od materiałów wybuchowych Joe Baron wylądował bezpiecznie. Mason umiał zakładać ładunki, ale Baron był zawodowcem. Porucznik wyjął z kamizelki pręt świetlny. Wygiął go w jedną i w drugą stronę. Chemikalia wewnątrz rurki wymieszały się i rozjarzyły na jasnoniebiesko. Pomachał prętem do drużyny przy lewej burcie, że wszystko gra. Sekundę później dostał taki sam sygnał. Rozmowy radiowe mieli ograniczyć do minimum.

Mason odebrał przez komórkę meldunki.

– Omega Trzy. Rufowa LZ zabezpieczona. Żadnych problemów. Melduj, Omega Dwa.

– Omega Dwa. Rufa zabezpieczona. Nikogo w domu, więc powęszymy po kryjomu.

– Tu Omega Jeden. Działaj według planu i skończ z tą żałosną poezją.

– Zrozumiałem – odpowiedział Louis. Korciło go, żeby dodać i “olałem”.

– Omega Trzy. Wszyscy w porządku.

Mason kazał drużynom ruszać. Ludzie przy każdej burcie podzielili się na dwa oddziały. Jeden zajmował pozycje strzeleckie i ubezpieczał biegnących kolegów. Potem grupa szturmowa stawała się wsparciem ogniowym, a druga startowała do przodu. Taki manewr pozwalał na szybkie pokonywanie terenu.

Po kilku minutach spotkali się na dziobie z drużyną z lewej burty. Mason kazał zastępcy sprawdzić mostek i nadbudówkę i poprowadził swoją grupę pod pokład. Stosując tę samą technikę żabich skoków, drużyna Masona szybko posuwała się przez ładownie. Zatrzymali się przed zaspawanymi drzwiami. Skoro nie mogli tam wejść, nikt też nie mógł stamtąd wyjść. Ruszyli dalej. Wpadli do maszynowni. Silniki pracowały, ale nie zauważyli żadnej obsługi.

W słuchawce Masona zatrzeszczał głos.

– Tu góra. Kajuty oficerów i załogi sprawdzone. Koje zaścielone. Nikogo. Ponuro jak cholera.

– Maszynownia. Silniki na chodzie. Tu też nikogo.

Zagłębiali się coraz dalej. Wciąż nie było żywej duszy. Po dokładnym przeszukaniu statku wrócili na pokład główny.

Mason usłyszał przez radio głos zastępcy.

– Panie poruczniku, niech pan jak najszybciej przyjdzie na mostek.

Mason natychmiast poprowadził swoją drużynę do sterowni. Po drodze mijali stanowiska komandosów, czuwających na pokładach i skrzydłach mostka.

– Nic? – zapytał Mason żołnierza ze strzelbą.

– Nic, sir.

Mason wszedł do sterowni, gdzie czekał na niego zastępca z kilkoma ludźmi.

– Co chciałeś mi pokazać?

– Właśnie to, sir. Tu nikogo nie ma.

Mason rozejrzał się. Monitory komputerowe żarzyły się niebieskim światłem, na wyświetlaczach cyfrowych migały odczyty. Wtedy zrozumiał. On i jego ludzie byli jedynymi żywymi istotami na ogromnym statku.

Zgłaszały się inne drużyny Omega. Louis i Carmichael meldowali, że “Ataman II” i “Ataman III” są opuszczone. Kiedy Mason słuchał meldunków, wyczuł zmianę w ruchu statku. Był tego pewien. Statek przestał płynąć naprzód. Mason podszedł do wielkiej szyby z widokiem na pokład. Wyjrzał w ciemność. Coś się działo. Nie miał pewności, ale zdawało mu się, że statek sunie w bok.

– Panie poruczniku – zawołał jeden z jego ludzi. – Niech pan zobaczy.

Komandos stał przed wielkim monitorem komputerowym. Obraz na ekranie wyglądał jak tarcza łucznicza. Widoczna na nim sylwetka statku obracała się wokół własnej osi, zbliżając się do środka koncentrycznych kręgów. Po jej obu stronach migały czerwone lampki. Mason natychmiast zorientował się w sytuacji. Statek był zdalnie sterowany. Ktoś kierował trzema “Atamanami” z zewnątrz.

Mason kazał zastępcy zabezpieczyć mostek i wezwał helikoptery. Powiedział pilotom, żeby wylądowali. Potem polecił Joemu Baronowi zebrać na pokładzie dziobowym komandosów przeszkolonych w obchodzeniu się z materiałami wybuchowymi. Połączył się z innymi Omegami i kazał im dotrzeć do bomb. Zbiegł na pierwszy poziom i poprowadził w dół statku Barona i innych. Na schodach słyszał za plecami ich dudniące kroki. Doszli do zaspawanych drzwi, które widzieli wcześniej.

Porucznik porównał pozycję drużyny z diagramem statku. Znajdowali się na zewnątrz komory bombowej. Baron natychmiast zabrał się do roboty. Przykleił do drzwi paski plastiku C-4. Wetknął detonator w materiał przypominający kit i przeciągnął kabel za róg. Wszyscy wycofali się na bezpieczną odległość, przykucnęli i zasłonili uszy. Baron włączył urządzenie odpalające M57 na końcu przewodu. Głośny, głuchy huk odbił się echem w korytarzu.

Rzucili się do dymiącej czworokątnej dziury z poszarpanymi krawędziami. Szczupły Baron wśliznął się do środka niczym piskorz. Inni podali mu swoje plecaki i przecisnęli się za nim. W ciemności rozbłysły latarki. Potem ktoś znalazł włącznik na ścianie i pomieszczenie zalało jasne światło.

Stali na platformie z dużym prostokątnym wycięciem pośrodku, przez który przechodził pocisk zwisający z sufitu. Trzymały go naciągi umocowane do ścian. Wszyscy gapili się bez słowa na wielki złowrogi cylinder. Światło odbijało się od metalowej powłoki i osłon rotorów.

– Do roboty! – mruknął Mason. – Nie ma czasu na podziwianie.

Baron przesunął palcami po pocisku. Potem obejrzał plątaninę węży i kabli, które wiły się w dół od dziury w suficie. Wstrzymał oddech.

– Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

– Możesz to rozbroić?

Baron uśmiechnął i zatarł ręce. Pogrzebał w swoim plecaku, wyciągnął stetoskop i włożył do uszu. Osłuchał pocisk w kilku miejscach. Marszczył czoło jak lekarz badający pacjenta.

– Ta laseczka jest odszykowana i gotowa do wyjścia. Słyszę szum.

– Co to za połączenia? – zapytał Mason.

– Paliwo i prąd. Przeciąłbym je, ale ta mała mogłaby wtedy zacząć działać na własną rękę.

– Innymi słowy, mogłoby się zacząć odpalanie?

Baron przytaknął.

– Muszę jej wyciąć serce.

Przesunął palcami wzdłuż lekko wystającej krawędzi panela z boku pocisku. Potem wygrzebał z plecaka komplet narzędzi i po kilku próbach dopasował nasadkę do łbów śrub, trzymających pokrywę panela. Wziął klucz elektryczny na baterie i zaczął odkręcać.

Mason przekazywał jego czynności innym drużynom jak radiowy sprawozdawca sportowy, relacjonujący mecz. Instruował tamtych, żeby powtarzali kolejne kroki Barona. W tym samym czasie jego ludzie przeszukali pomieszczenie i znaleźli w magazynie linę grubości dwóch i pół centymetra. Przeciągnęli ją pod wirnikami w nadziei, że utrzyma bombę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: