Ledwo przebrzmiał dźwięk syreny, Hatala usłyszał pisk opon na asfalcie. Spojrzał na drogę. Przez gąszcz drzew zobaczył niewyraźnie dwa samochody pędzące w dół wzgórza. Ryk silników narastał. Hatala rozpoznał też odgłos strzałów. Samochody wyłoniły się zza drzew.
Wielki zielony chrysler wyglądał jak szarżujący smok. Spod maski buchały ogień i dym. Czarnowłosy mężczyzna skulony za kierownicą jechał zdecydowanie za szybko. Dziesięć metrów za nim mknął smukły czarny cadillac sedan. Młody Azjata wychylony z okna pasażera ostrzeliwał zielony kabriolet z pistoletu maszynowego, ale serie bardziej niszczyły drzewa przy drodze niż ruchomy cel. Ku przerażeniu Hatali chrysler skręcił na przystań i skierował się na nabrzeże.
Stary kabriolet dawno powinien wyzionąć ducha. Grad pocisków podziurawił karoserię i wnętrze, porozrywał paski klinowe, gumowe przewody i kable. Płonący olej mieszał się z tryskającym chłodziwem, przegrzany silnik był niemal pozbawiony płynów eksploatacyjnych. Ale chrysler nie dawał za wygraną i parł naprzód resztką mocy.
– Dirk, gdzie teraz jesteśmy? – spytała Sarah. Ze swojego miejsca na podłodze nie mogła nic zobaczyć, ale zorientowała się po odgłosie opon na drewnianym pomoście, że już nie jadą po asfalcie.
– Musimy złapać prom – odrzekł Dirk. – Trzymaj się mocno.
Jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą, na końcu nabrzeża, zobaczył człowieka machającego gorączkowo rękami. Za krawędzią pomostu woda była spieniona śrubami promu, który odbijał od brzegu.
Kierowca cadillaca omal nie minął skrętu na molo i został trochę z tyłu. Przyspieszył, żeby dogonić Dirka. Nie zwracał uwagi na malejącą odległość do krańca nabrzeża i odpływający prom. Strzelec koncentrował się na tym, żeby wreszcie wpakować kulę uciekającemu kierowcy, który jakimś cudem uniknął dotąd trafienia.
Dirk wcisnął pedał gazu do podłogi i wstrzymał oddech w nadziei, że chrysler nie rozpadnie się jeszcze przez kilka sekund. Od krańca nabrzeża dzieliło go zaledwie parę metrów, ale jazda wydawała się trwać wieczność. Tymczasem prom był coraz dalej od pomostu.
Stojący na molo dwaj chłopcy, którzy wybierali się na ryby, na widok pędzących samochodów rzucili wędki i skoczyli do wody, żeby ratować życie. Mężczyzna na krańcu nabrzeża przestał wymachiwać rękami i podniósł pomarańczowo-biały szlaban. Najwyraźniej zdał sobie sprawę, że nie zdoła zatrzymać rozpędzonej masy stali z Detroit. Kiedy Dirk mijał Hatalę, podziękował mu skinieniem głowy i uniesieniem ręki. Hatala patrzył na niego jak zahipnotyzowany.
Ośmiocylindrowy silnik chryslera hałasował teraz jak młot pneumatyczny, ale stara bestia się nie poddawała. Kabriolet wpadł na pochylnię na krańcu nabrzeża i wystrzelił w powietrze jak kula armatnia. Dirk ścisnął mocno kierownicę, spojrzał na dwunastometrowy pas wody pod samochodem i przygotował się na twarde lądowanie. Zszokowani pasażerowie na rufie promu rzucili się z wrzaskiem do ucieczki przed spadającym z nieba zielonym monstrum. Kąt podniesienia pochylni i szybkość chryslera sprawiły, że kabriolet poszybował niemal idealnym łukiem, zanim siła grawitacji ściągnęła przód samochodu w dół. Ale auto było już nad promem.
Przednie koła uderzyły w pokład z taką siłą, że eksplodowały opony. Ułamek sekundy później tylne koła opadły na niski reling tuż przy krawędzi rufy. Fragment złamanej barierki utkwił we wnęce błotnika i zaklinował się tam pod ciężarem samochodu. Wbił się w drewniany pokład i zadziałał jak kotwica. Zamiast wpaść na rzędy pojazdów zaparkowanych na promie, chrysler odbił się dwa razy od pokładu, zatrzymał sześć metrów od miejsca lądowania i tylko lekko stuknął groszkowego volkswagena.
Cadillac nie miał tyle szczęścia. Zabrakło mu kilku sekund. Kierowca za późno zobaczył, że prom odbił od brzegu. Był zbyt spanikowany, żeby puścić gaz i zacząć hamować. Czarny sedan poszybował w powietrzu za chryslerem, ale prom był już poza jego zasięgiem.
Opadający cadillac uderzył z hukiem w rufę. Przedni zderzak trafił w namalowaną nazwę ISSAQUAH tuż nad linią wodną i samochód złożył się jak akordeon. Zmiażdżony wrak wpadł w gejzerze wody do zatoki i zanurzył się na głębokość dwunastu metrów, grzebiąc w swoim wnętrzu dwóch Azjatów.
W chryslerze Dirk otrząsnął się po twardym lądowaniu. Czuł, że ma skręconą nogę, i bolało go biodro. Otarł krew z górnej wargi, którą rozciął o kierownicę.
Sarah spojrzała na niego z podłogi i zmusiła się do uśmiechu.
– Chyba mam złamaną nogę – powiedziała spokojnie. – Ale poza tym nic mi się nie stało.
Dirk wyniósł ją z samochodu i posadził ostrożnie na pokładzie. Tłum pasażerów zbliżył się, żeby pomóc. Drzwi volkswagena otworzyły się gwałtownie. Zza kierownicy wyskoczył podstarzały hipis z kucykiem i brzuchem piwosza, który tylko częściowo zasłaniał T-shirt zespołu Grateful Dead. Na widok sceny na pokładzie wybałuszył oczy. Z wraka chryslera unosił się dym i swąd spalonej gumy i oleju. Karoseria była podziurawiona kulami od maski po bagażnik. W środku walały się odłamki szkła i skrawki skórzanej tapicerki. Przednie opony były rozerwane, z wnęki tylnego błotnika wystawał kawałek metalowego relingu. Od wraka do rufy ciągnęła się głęboka rysa w pokładzie. Dirk uśmiechnął się słabo do kierowcy busa.
– Pełny odlot, człowieku – rzekł stary hipis, kręcąc głową. – Mam nadzieję, że ubezpieczyłeś tę brykę.
Tylko parę godzin zajęło miejscowym władzom sprowadzenie starej barki z potężnym dźwigiem, który podniósł z dna wrak cadillaca i przeniósł na pokład. Ciała dwóch Azjatów zabrano do kostnicy okręgowej. Jako przyczynę śmierci podano obrażenia odniesione w wypadku.
Na prośbę NUMA FBI wszczęło śledztwo. Przy zwłokach nie znaleziono żadnych dokumentów tożsamości, nie udało się więc zidentyfikować ofiar. Ustalono jedynie, że cadillac został skradziony z wypożyczalni samochodów, a władze imigracyjne stwierdziły, że Azjaci byli Japończykami, którzy nielegalnie wjechali do kraju z Kanady.
W kostnicy hrabstwa King w Seattle koroner z irytacją pokręcił głową, kiedy kolejny oficer śledczy przyszedł obejrzeć ciała.
– Nie można normalnie pracować, dopóki trzymamy tu tych rzekomych japońskich gangsterów – mruknął do swojego asystenta.
Były lekarz wojskowy skinął głową.
– Taki tu ruch, że powinniśmy zainstalować drzwi obrotowe – zażartował.
– Niech wreszcie załatwią wszystkie papierki i zabiorą ich do Japonii.
– Mam nadzieję, że to nie pomyłka – odrzekł asystent i wsunął ciała do chłodni. – Bo moim zdaniem wyglądają na Koreańczyków.
19
Rano, po dwunastu godzinach spędzonych przy łóżku Sary w Swedish Providence Medical Center w Seattle, Dirk w końcu przekonał lekarzy, żeby ją wypisali. Złamanie nogi nie było skomplikowane, ale ostrożny personel medyczny wolał zatrzymać pacjentkę na obserwacji w obawie, że wypadek spowodował u niej szok. Sarah miała szczęście, że złamanie kości piszczelowej skończyło się założeniem gipsu, a nie śrub lub prętów. Lekarze dali jej środki przeciwbólowe i wypisali ją.
– Wygląda na to, że nieprędko pójdziemy potańczyć – zażartował Dirk, kiedy wywoził Sarę z budynku szpitala w fotelu na kółkach.
– Raczej nie, chyba że chcesz mieć siniaki na nogach – odrzekła, patrząc z ponurą miną na gips.
Chociaż zapewniała, że może wziąć się do pracy, Dirk zawiózł Sarę do jej stylowo urządzonego mieszkania w dzielnicy Capitol Hill. Zaniósł ją ostrożnie na skórzaną kanapę i podłożył pod nogę dużą poduszkę. Potem pogładził jej jedwabiste włosy.
– Niestety wzywają mnie do Waszyngtonu – powiedział. – Lecę dziś wieczorem. Poproszę Sandy, żeby zaglądała do ciebie.
– Pewnie nie będę mogła się jej pozbyć – uśmiechnęła się Sarah. – Ale co z chorymi członkami załogi „Deep Endeavora"? Trzeba sprawdzić, jak się czują.
Chciała wstać, ale po lekach miała spowolnione ruchy i walczyła z sennością. Dirk delikatnie ułożył ją z powrotem i przyniósł jej telefon bezprzewodowy.