– Nieludzkie traktowanie człowieka przez człowieka jest zadziwiające – powiedział ponuro Yaeger.
– Z jakimi zarazkami i chemikaliami eksperymentowali Japończycy? – zapytał Dirk.
– Łatwiej byłoby odpowiedzieć, z jakimi nie eksperymentowali. Prowadzili badania nad bakteriami i wirusami od wąglika, cholery i dymienicy do nosacizny, ospy i tyfusu. Wypróbowywali prawie wszystko. Jako broń chemiczną testowali między innymi cyjanowodór, fosgen, iperyt siarkowy i luizyt. Nie wiadomo, ile z tych środków bojowych zastosowali na froncie, bo jak mówiłam, zniszczyli większość dokumentacji, kiedy pod koniec wojny wycofywali się z Chin.
– Jak mogliby wykorzystywać te środki na polu walki?
– Chemikalia można długo przechowywać, nadają się więc doskonale do amunicji. Japończycy produkowali duże ilości amunicji chemicznej, głównie w postaci granatów i pocisków artyleryjskich różnego rodzaju. Pod koniec wojny zostawili nawet tysiące sztuk w Mandżurii. Z bronią biologiczną mieli większy problem, bo jej składniki były nietrwałe. Opracowanie takich pocisków artyleryjskich okazało się trudne, skoncentrowali się więc na bombach lotniczych. Materiały źródłowe wskazują, że japońscy naukowcy nigdy nie byli w pełni zadowoleni ze skuteczności biobomb.
– Wiesz coś o stosowaniu porcelany do produkcji korpusów bomb biologicznych lub chemicznych?
– Tak. Przy eksplozjach bomb stalowych powstaje bardzo wysoka temperatura, która niszczyłaby zarazki, dlatego Japończycy zwrócili się ku ceramice. Wiadomo, że porcelanowe bomby biologiczne testowali w Chinach.
Dirk poczuł ucisk w żołądku. 1-403 rzeczywiście był w niszczycielskiej misji w 1945 roku. Na szczęście został zatopiony, ale czy na tym skończyło się jego ostatnie zadanie?
Yaeger wyrwał go z zamyślenia.
– Max, to wszystko jest dla mnie nowością. Nie miałem pojęcia, że Japończycy używali broni chemicznej i biologicznej. Czy wykorzystali ją kiedykolwiek przeciwko siłom amerykańskim?
– Używali jej przede wszystkim w Chinach i w ograniczonym zakresie również w Birmie, Tajlandii i Malezji. W moich źródłach nie znalazłam informacji o wykorzystywaniu przez Japończyków broni chemicznej lub biologicznej do walki z zachodnimi siłami alianckimi. Być może obawiali się odwetu. Przypuszcza się, że użyliby broni chemicznej do obrony swojego kraju w wypadku inwazji na Japonię. Odkrycie twojego ojca, Dirk, dowodzi, że amunicja chemiczna miała być składowana na Filipinach do ewentualnej obrony tych wysp.
– Odkrycie mojego ojca? – zdziwił się Dirk. – Nie rozumiem.
– Zaraz ci to wyjaśnię. Dostałam z „Mariany Explorera" opis toksyny z amunicji, którą wydobyli twój ojciec i Al Giordino.
– Już skończyłaś przeszukiwanie baz danych w związku z tą próbką arsenu? – spytał Yaeger. – Mówiłaś, że będziesz gotowa dopiero po lunchu.
Max zadarła nos.
– Czasami potrafię być cholernie szybka.
– Wciąż nic nie rozumiem – powiedział zdezorientowany Dirk.
– Twój ojciec i Al znaleźli toksyczny wyciek arsenu z wraku frachtowca, który zatonął na rafie koralowej w pobliżu Mindanao w czasie II wojny światowej. Arsen wyciekał z pocisków artyleryjskich w ładowni – wytłumaczył Yaeger.
– Z pocisków kaliber 105 milimetrów – uściśliła Max. – Typowej amunicji artyleryjskiej używanej przez japońską armię cesarską. Tyle że to nie arsen.
– Co znalazłaś? – zapytał Yaeger.
– Zawartość pocisków to mieszanka iperytu siarkowego i luizytu. Popularny koncentrat w amunicji chemicznej z lat trzydziestych. Iperyt w postaci gazu wywołuje na ciele pęcherze i jest trujący. Luizyt to pochodna arsenu, stąd toksyczność zarejestrowana na Filipinach. Japończycy wyprodukowali w Mandżurii tysiące pocisków iperytowo-luizytowych. Część wykorzystali przeciwko Chińczykom. Inne do dziś odkrywa się w różnych miejscach.
– Czy japońska marynarka wojenna też ich używała? – spytał Dirk.
– Produkowała je w swojej bazie morskiej w Sagami i prawdopodobnie miała składy tej amunicji w Kure, Yokosuce, Hiroszimie i Sasebo. Ale posiadała zaledwie ułamek z miliona siedmiuset tysięcy pocisków i bomb chemicznych, które wyprodukowano w czasie wojny, i żadne źródła nie wskazują, żeby kiedykolwiek użyła tej amunicji w bitwie. Doświadczenia z bronią biologiczną prowadziły wojska lądowe i jak wspomniałam, eksperymenty koncentrowały się w okupowanych Chinach. Badaniami zajmowali się głównie naukowcy z Wojskowej Akademii Medycznej w Tokio. Nie wiadomo, czy brał w tym udział personel marynarki wojennej, bo uczelnia została zniszczona w czasie bombardowania w czterdziestym piątym.
– Więc nie istnieją żadne dowody, że na japońskich okrętach wojennych była broń chemiczna lub biologiczna?
Max pokręciła głową.
– Nie opublikowano nic na ten temat. Zdobyte dokumenty japońskie z czasów wojny trafiły do Archiwów Narodowych. W geście dobrej woli większość zwrócono później rządowi japońskiemu. Skopiowano bardzo niewiele, a jeszcze mniej przetłumaczono.
– Chciałbym poszukać w dokumentach japońskiej marynarki wojennej informacji o pewnej misji okrętu podwodnego 1-403. Możesz sprawdzić, czy zachowało się coś na ten temat?
– Przykro mi, Dirk, ale nie mam dostępu do tej części zbiorów Archiwów Narodowych.
Dirk uniósł brwi i spojrzał znacząco na Yaegera.
– Archiwa Narodowe, mówisz. – Yaeger wzruszył ramionami. – To powinno być mniej ryzykowne niż włamywanie się do baz danych w Langley.
– To jest ten stary haker z Doliny Krzemowej, którego znam i kocham – roześmiał się Dirk.
– Daj mi parę godzin, to zobaczę, co da się zrobić.
Dirk spojrzał na Max.
– Dzięki za informacje.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła uwodzicielsko. – Dla ciebie wszystko, Dirk.
Max zniknęła, a Yaeger przysunął twarz do monitora i przebiegał palcami po klawiaturze. Był całkowicie pochłonięty swoją krecią robotą.
Punktualnie o dziesiątej Dirk wszedł z torbą podróżną na ramieniu do głównej sali konferencyjnej. Podłogę pokrywał gruby błękitny dywan, długi stół z ciemnego drewna wiśniowego był w odcieniu boazerii, na ścianach wisiały stare obrazy olejne okrętów z okresu wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Z szerokiego okna rozciągał się wspaniały widok na Potomac i tereny parkowe Washington Mali za rzeką. Przy stole siedzieli dwaj ponurzy mężczyźni w ciemnych garniturach i słuchali z uwagą opowieści drobnego mężczyzny w okularach o ostatnich wydarzeniach na Wyspach Aleuckich. Kiedy Dirk wszedł do sali, Rudi Gunn przerwał w pół zdania i zerwał się z miejsca.
– Dirk! Cieszę się, że tak szybko wróciłeś – zawołał z wesołym błyskiem w niebieskich oczach. – Widzę, że szczęśliwie nie bardzo ucierpiałeś podczas lądowania na promie – dodał, patrząc na spuchniętą wargę Dirka i opatrunek na jego policzku.
– Moja towarzyszka złamała nogę, ale ja wyszedłem z tego prawie bez szwanku. Mieliśmy trochę więcej szczęścia niż tamci faceci – odrzekł Dirk z wymuszonym uśmiechem. – Cieszę się, że cię widzę, Rudi – dodał, potrząsając dłonią długoletniego wicedyrektora NUMA.
Gunn zaprowadził go do stołu i przedstawił dwóch mężczyzn.
– Dirk, to Jim Webster z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wicedyrektor do spraw analiz informacji i ochrony infrastruktury – wskazał bladego blondyna z krótkimi włosami – i Rob Jost z Zarządu Bezpieczeństwa Transportu podległego DHS, wicedyrektor do spraw bezpieczeństwa lądowego i morskiego. – Niedźwiedziowaty mężczyzna z okrągłą twarzą i czerwonym nosem skinął Dirkowi głową. – Omawialiśmy raport kapitana Burcha o uratowaniu przez was zespołu CZC na Yunasce – ciągnął Gunn.
– Tak się szczęśliwie złożyło, że byliśmy w okolicy. Żałuję tylko, że nie zdążyliśmy dotrzeć na czas do dwóch meteorologów Straży Przybrzeżnej.
– Biorąc pod uwagę duże stężenie toksyny w pobliżu stacji, od początku nie mieli wielkich szans – zauważył Webster.
– Potwierdziliście, że zmarli z powodu zatrucia cyjankiem? – spytał Dirk.