– Podali pozycję?
– Tak, sir. Dziewięć mil na południowy zachód od przylądka Flattery.
– Dobrze. Skontaktuj się z „Madisonem" i powiedz im, że wychodzimy z cieśniny sprawdzić meldunek o nieprzyjacielskim okręcie podwodnym. Przekaż pozycję nawigatorowi. – Kapitan odwrócił się do wysokiego porucznika, który stał obok niego. – Panie Baker, alarm bojowy.
Na pokładzie USS „Theodore Knight" zabrzmiał dzwonek. Członkowie załogi pobiegli na stanowiska. Po drodze wkładali hełmy i kapoki. Niszczyciel typu Farragut nie po raz pierwszy wkraczał do akcji. Zwodowany w 1931 roku w stoczni Bath Iron Works w Maine, w pierwszym okresie wojny eskortował konwoje na północnym Atlantyku, gdzie wymknął się kilka razy atakującym U-Bootom. Potem został skierowany do patrolowania Zachodniego Wybrzeża od San Diego do Alaski.
Teraz eskortował statek handlowy „Madison", który płynął do San Francisco z ładunkiem tarcicy i puszkowanego łososia. „Theodore Knight" zostawił za rufą eskortowany statek i wydostał się z cieśniny na Pacyfik. Na oceanie kapitan okrętu Roy Baxter kazał zwiększyć prędkość do maksymalnej. Smukły, szary niszczyciel napędzany dwiema turbinami dieslowskimi mknął po morzu jak ogar ścigający królika. Załoga, przyzwyczajona do spokojnych rutynowych patroli, była w stanie niezwykłego podniecenia.
Nawet Baxter czuł przyspieszone bicie serca. Służył w marynarce od dwudziestu lat i nudziło go patrolowanie wybrzeża. Tęsknił za walką na morzu. Nie bardzo jednak wierzył w wiadomość radiową. Japońskie okręty podwodne nie pojawiały się tu od ponad roku, flota cesarska była teraz w defensywie.
– Radar? – powiedział.
– Do farwateru zbliżają się trzy małe statki, panie kapitanie. Dwa z północy, jeden z zachodu – zameldował operator radaru, nie odrywając wzroku od monitora. – Na południowym zachodzie mam też niezidentyfikowany cel stacjonarny.
– Kurs na południe – rzucił Baxter. – Przygotować baterie dziobowe.
Musiał stłumić uśmiech podniecenia, kiedy wydawał rozkazy. Może dzisiaj zasłużymy na wypłatę żołdu, pomyślał, zapinając pasek hełmu.
W przeciwieństwie do swoich amerykańskich odpowiedników, większość japońskich okrętów podwodnych nie była wyposażona w radary. System wczesnego ostrzegania wprowadzono w cesarskiej flocie dopiero w połowie 1944 roku i tylko na wybranych jednostkach. Na większości okrętów podwodnych do wykrywania nieprzyjaciela używano sondy. Miała mniejszy zasięg niż radar, ale mogła być wykorzystywana pod wodą i pomogła wielu okrętom uniknąć fatalnego w skutkach spotkania z bombami głębinowymi. Na 1-403 obecność niszczyciela wykrył operator sondy.
– Mam na wprost nadpływający statek – zameldował po pierwszym sygnale urządzenia. – Natężenie dźwięku jeden.
Na pokładzie wciąż trwała naprawa samolotów. Gdyby okręt musiał się teraz zanurzyć, trzeba byłoby poświęcić kompletne, ale niezdolne do startu hydroplany.
– Przygotować działo pokładowe – rozkazał Ogawa, mając nadzieję, że intruz to kolejny kuter rybacki.
– Natężenie dźwięku dwa i rośnie – zameldował operator sondy. – To okręt – dodał, co nikogo nie zaskoczyło.
– Zabezpieczyć samoloty i oczyścić pokład startowy – powiedział Ogawa do chorążego, ten zaś zbiegł na dół i zaczął wykrzykiwać rozkazy do mechaników i pilotów.
Piloci szybko przywiązali hydroplany, zebrali narzędzia i wpadli do hangaru. Zamknęli i zaryglowali wodoszczelne wrota. Potem opuścili się włazem do bezpiecznego kadłuba.
– Natężenie dźwięku trzy, od dziobu. To może być niszczyciel – meldował operator, który prawidłowo zidentyfikował odgłos dwóch wirujących śrub.
Jakby na potwierdzenie jego słów, z mgły wyłonił się szary okręt. Był w odległości pół mili i zbliżał się pełną parą. Spod dziobu tryskała biała piana, z komina buchał czarny dym. Niszczyciel pruł prosto na 1-403.
Huknęło działo pokładowe, ale wąski niszczyciel był trudnym celem i pocisk chybił. Obsługa działa wycelowała jeszcze raz i znów dała ognia.
Ogawa, świadomy, że 1-403 nie ma szans w walce nawodnej z niszczycielem, natychmiast dał rozkaz zanurzenia alarmowego. Musiał zrezygnować z wykonania zadania, żeby ratować okręt i załogę.
Obsługa działa oddała ostatni desperacki strzał i zbiegła pod pokład. Kanonier niemal trafił w cel, pocisk wylądował w morzu piętnaście metrów przed dziobem amerykańskiego okrętu. Woda zalała pokład, ale kadłub nie ucierpiał.
Po chwili odezwały się baterie dziobowe „Theodore'a Knighta" i w stronę japońskiego okrętu poszybowały 127-milimetrowe pociski. Niedoświadczona obsługa dział strzelała jednak za wysoko i pociski lądowały za przyspieszającym teraz 1-403.
Ogawa zawahał się na moment, jeszcze raz zerknął na atakującego wroga i opuścił się do włazu. Kątem oka dostrzegł ruch na przednim pokładzie swojego okrętu. Do jednego z samolotów biegł ktoś z załogi. Pilot zignorował rozkaz zanurzenia i wdrapał się do kabiny hydroplanu. Miał ducha kamikaze i nie mógł znieść myśli, że straci swoją maszynę. Wolał zginąć razem z nią. Ogawa przeklął głupią brawurę, potem dał nura do wnętrza kiosku.
Otwarto zawory zbiorników balastowych i do środka zaczęła wpływać woda. Duży kadłub 1-403 był w tej sytuacji wadą, gdyż zanurzenie trwało bardzo długo.
– Przygotować się do odpalenia torped! – rozkazał Ogawa.
Wiedział, że ryzykuje, ale to ryzyko mogło się opłacić. Niszczyciel był na wprost. Gdyby został trafiony, myśliwy padłby ofiarą zwierzyny.
– Wyrzutnie załadowane – zameldował dowódca torpedowni.
– Trzymać w pogotowiu jedynkę i dwójkę – rzucił Ogawa.
Niszczyciel był w odległości niecałych dwustu metrów. Nadal prowadził ostrzał i o dziwo, wciąż niecelnie. 1-403 zaczął się zanurzać. Dziób zniknął pod powierzchnią morza, fale zalały pokład.
– Ognia z jedynki! – krzyknął Ogawa. Odliczył trzy sekundy. – Ognia z dwójki!
Dwie torpedy opuściły wyrzutnie i pomknęły w kierunku niszczyciela. Każda miała głowicę bojową o wadze czterystu trzech kilogramów i długość siedmiu metrów. Po chwili oba pociski przyspieszyły do prędkości ponad czterdziestu pięciu węzłów.
Chorąży na mostku niszczyciela zauważył dwie białe smugi pod powierzchnią wody.
– Torpeda z prawej i lewej burty! – krzyknął, ale nie ruszył się z miejsca.
Patrzył zafascynowany na pędzące w jego kierunku pociski.
Torpedy w mgnieniu oka dotarły do okrętu, ale – czy to z powodu złego wyliczenia toru, czy dzięki boskiej interwencji, czy też za sprawą szczęścia – chybiły. Chorąży patrzył ze zdumieniem, jak mijają dziób, mkną wzdłuż kadłuba w odległości zaledwie trzech metrów od burt i znikają za rufą.
– Zanurza się, panie kapitanie! – zawołał sternik niszczyciela, patrząc na fale przelewające się nad dziobem okrętu podwodnego.
– Steruj na kiosk – rozkazał Baxter. – Dopadniemy go.
Baterie dziobowe zamilkły. Cel był za nisko, by dalej prowadzić ostrzał. Walka przerodziła się w wyścig z czasem. Niszczyciel pędził jak szarżujący byk, żeby staranować 1-403. Okręt podwodny schodził coraz głębiej. Przez chwilę wyglądało na to, że zdoła się wśliznąć pod kadłub atakującego niszczyciela. „Theodore Knight" przepłynął nad dziobem 1-403. Minął o centymetry pokład opadającego Japończyka" i parł naprzód, by zmiażdżyć wroga.
Ostry dziób niszczyciela rozpruł najpierw samoloty. Hydroplany zamieniły się w bezkształtną masę metalu, tkaniny i szczątków. Pilot w kabinie pierwszego bombowca miał niewiele czasu na brawurę. Jego życzenie, by umrzeć w swojej maszynie, właśnie się spełniło.
1-403, teraz do połowy zanurzony, na razie uniknął uszkodzeń. Ale jego kiosk sterczał zbyt wysoko, by zmieścić się pod kilem atakującego okrętu. Dziób niszczyciela przeciął go jak kosa. Ogawa i jego oficerowie zginęli na miejscu. Niszczyciel płynął dalej i rozpłatał rufę okrętu podwodnego. Uwięziona w środku załoga usłyszała zgrzyt rozrywanego metalu i do wnętrza wdarła się woda. 1-403 opadł na dno. Na powierzchni pojawiły się pęcherze powietrza i plama ropy, potem zapadła cisza.