Ku przerażeniu służby zdrowia i władz ujawni się prawdziwa natura superwirusa: zabójcza chimera jest odporna na szczepionkę. W obliczu rosnącej liczby zgonów przygnębieni lekarze i naukowcy będą starali się wynaleźć lek, który można by produkować masowo, ale to zajmie miesiące. Tymczasem epidemia ogarnie cały kraj. Turyści i przyjezdni z Los Angeles nieświadomie przeniosą chorobę do tysięcy innych miejsc w Stanach Zjednoczonych. Władze będą musiały sięgnąć po ostatni dostępny środek przeciwko epidemii: masową kwarantannę. W desperackiej próbie powstrzymania ekspansji wirusa zakażą organizowania publicznych spotkań i zgromadzeń. Wprowadzą ograniczenia w podróżach. Zamkną porty lotnicze i stacje metra.
Przestaną kursować autobusy. Firmy będą musiały dawać urlopy swoim pracownikom, a lokalne władze zrezygnują z ich usług w trosce o zdrowie własnego personelu. Zostaną odwołane koncerty rockowe i mecze baseballowe, a nawet msze w kościołach. Ci, którzy zaryzykują wyjście po żywność lub leki, będą wkładali gumowe rękawiczki i maski chirurgiczne.
Załamie się gospodarka. Z dnia na dzień zamrą produkcja i handel. Bezrobocie będzie dwukrotnie większe niż w czasie wielkiego kryzysu. Państwo będzie balansowało na granicy niewypłacalności, kiedy przestaną wpływać podatki, a jednocześnie wzrośnie zapotrzebowanie na żywność, leki i usługi socjalne. W ciągu kilku tygodni produkt narodowy spadnie do poziomu krajów Trzeciego Świata.
Epidemia zagrozi bezpieczeństwu narodowemu. Choroba zakaźna rozprzestrzeni się wśród tysięcy skoszarowanych żołnierzy i marynarzy. Całe dywizje wojsk lądowych, pułki lotnicze i załogi okrętów wojennych będą niezdolne do służby. Siły zbrojne staną się papierowym tygrysem. Po raz pierwszy od blisko dwustu lat kraj będzie miał poważnie ograniczone możliwości obrony. Szpitale i kostnice będą pękały w szwach. Liczba chorych i umierających szybko osiągnie punkt krytyczny. Dostępne środki przestaną wystarczać. Krematoria będą pracowały bez przerwy, ale wkrótce nie zdołają się uporać z liczbą zwłok. Trzeba będzie budować prowizoryczne krematoria, żeby masowo palić zmarłych.
Ludzie będą żyli w swoich domach jak więźniowie. Nie będą spotykali się z sąsiadami, przyjaciółmi ani nawet z bliskimi krewnymi w obawie przed zarażeniem. W najlepszej sytuacji będą mieszkańcy wsi, ale w dużych miastach niewiele rodzin uniknie choroby. Zarażonych podda się kwarantannie, a ich bliscy będą palili pościel, ręczniki, ubrania, meble i wszelkie inne przedmioty, w których mogły być zarazki.
Zabójczy wirus będzie uśmiercał wszystkich, bez względu na wiek i rasę. Ale najbardziej zagrożeni będą pracujący dorośli, którzy muszą zdobywać żywność dla swoich rodzin. Miliony zmarłych rodziców osierocą dzieci. Niemal całe pokolenie zostanie stracone, przestanie istnieć w ciągu kilku miesięcy. Powtórzy się tragedia z Europy Zachodniej po I wojnie światowej. Tylko zatrzymywanie chorych podróżnych, tak jak zarażonych wirusem SARS, uchroni inne kraje przed takim zdziesiątkowaniem ich populacji, jak w Stanach Zjednoczonych.
Zarażonych chimerą będą czekały straszne cierpienia. Po dwutygodniowym okresie inkubacji wystąpi u nich gorączka, a potem piekąca wysypka, która zacznie się na ustach i wkrótce rozprzestrzeni na twarz i całe ciało. Choroba będzie w tym stadium wysoce zakaźna. Bezpośredni kontakt z pacjentem lub nawet z jego ubraniem czy pościelą będzie groził zakażeniem. W ciągu trzech, czterech dni wysypka przekształci się w twarde, bolące guzy. Zmiany na skórze będą wyglądały odrażająco. Na guzach stopniowo pojawią się strupy. Przez następne dwa lub trzy tygodnie strupy będą odpadały od ciała i ryzyko zarażenia innych w końcu zmaleje. Organizm chorego będzie musiał sam walczyć z ospą, bo nie ma na nią lekarstwa.
Szczęśliwcom pozostaną tylko blizny na ciele. Inni stracą również wzrok. Jedna trzecia zarażonych umrze.
Ale to nie będzie koniec horroru. Ocalałym nadal będzie zagrażał HIV, działający wolniej niż wirus ospy, trudniejszy do wykrycia i bardziej zabójczy. Nie tylko uodporni chimerę na szczepionkę przeciwko ospie, ale również zaatakuje osłabione organizmy chorych. Podczas gdy większość zarażonych HIV żyje dziesięć lat, ofiary chimery umrą już po dwóch, trzech latach. Przez kraj przejdzie następna fala śmierci, powodując zgony tych, którzy przeżyli epidemię ospy. Tym razem życie straci nie trzydzieści, lecz blisko dziewięćdziesiąt procent chorych. Społeczeństwo stanie w obliczu tragedii na nieznaną w historii skalę.
W Stanach Zjednoczonych umrą dziesiątki milionów ludzi, na całym świecie z pewnością więcej. Nie będzie rodziny, która kogoś nie straci, nikt nie będzie czuł się bezpieczny. Niewiele osób zwróci uwagę na polityczne wstrząsy za granicą. Kiedy na drugiej półkuli Korea Południowa padnie ofiarą agresji swojego totalitarnego sąsiada z północy, jedyną reakcją jej zdziesiątkowanego sojusznika będzie słaby krzyk protestu.
39
Chińska dżonka wyglądała jak antyk wśród nowoczesnych frachtowców i kontenerowców w Inczhon. Cussler ostrożnie przeprowadził stary żaglowiec przez poranny gąszcz statków i skierował się do małej publicznej przystani między dwoma dużymi basenami portowymi. Przystań otaczała mieszanina zniszczonych sampanów i drogich weekendowych żaglówek. Cussler przybił do brzegu i wyłączył silnik. Potem zapukał do drzwi rezerwowej kabiny, żeby obudzić swoich pasażerów. Kiedy obsługa przystani tankowała dżonkę, zaparzył kawę.
Summer wyszła na zalany słońcem pokład z jamnikiem na rękach. Dirk dreptał za nią, próbując stłumić ziewanie. Cussler podał im kubki kawy, zniknął na chwilę pod pokładem i wrócił z piłką do metalu.
– Lepiej zdjąć te kajdanki przed zejściem na ląd – rzekł z uśmiechem.
Summer rozmasowała nadgarstki.
– Chętnie się pozbędę tych bransoletek.
Dirk popatrzył na łodzie dookoła.
– Nikt nas nie śledził?
– Nie, jestem pewien, że przypłynęliśmy tu sami – odrzekł Cussler. – Cały czas byłem czujny i na wszelki wypadek kilka razy zygzakowałem. Nikt się nami nie interesował. Założę się, że tamci faceci jeszcze krążą po rzece i wciąż was szukają – dodał ze śmiechem.
– Mam nadzieję – wzdrygnęła się Summer i mocniej przytuliła pieska.
Dirk wziął piłkę i zaczął uwalniać lewy nadgarstek siostry.
– Uratował nam pan życie – powiedział do Cusslera. – Możemy się jakoś odwdzięczyć?
– Nie jesteście mi nic winni – odparł właściciel dżonki. – Trzymajcie się z dala od kłopotów i pozwólcie władzom zająć się bandziorami.
– Tak zrobimy – zapewnił Dirk.
Gdy uwolnił siostrę od niewygodnych bransoletek, Summer i Cussler zaczęli ciąć na zmianę jego kajdanki. Wkrótce skończyli i mógł spokojnie dopić kawę.
– W restauracji na przystani jest telefon – powiedział Cussler. – Możecie stamtąd zadzwonić do ambasady amerykańskiej. Weźcie trochę koreańskich wonów na telefon i miskę kimchi.
Podał Summer kilka purpurowych banknotów.
– Dziękuję, panie Cussler. I życzę pomyślnych wiatrów. – Dirk uścisnął dłoń właściciela dżonki.
Summer pocałowała starego żeglarza w policzek.
– Jestem zakłopotana pańską uprzejmością – wyznała i poklepała jamnika na pożegnanie.
– Uważajcie na siebie, dzieciaki. Do zobaczenia.
Po chwili Dirk i Summer stali na przystani, machając do odpływającej dżonki, a Mauser żegnał ich szczekaniem z pokładu dziobowego. Gdy łódź zniknęła im z oczu, wspięli się po betonowych schodkach i weszli do żółtego budynku mieszczącego biuro przystani, sklep wielobranżowy i restaurację. Na ścianach wisiały pułapki na homary i sieci rybackie, jak w tysiącach podobnych lokali na świecie, ale tu cuchnęło tak, jakby sieci jeszcze ociekały słoną wodą.
Dirk znalazł automat telefoniczny i po kilku nieudanych próbach zdołał się dodzwonić do centrali NUMA w Waszyngtonie. Chociaż na Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych był środek nocy, nie musiał długo przekonywać operatorki NUMA, żeby połączyła go z domowym numerem Rudiego Gunna. Wicedyrektor agencji właśnie zasnął, ale odebrał telefon po drugim sygnale. Niemal wyskoczył z łóżka, kiedy usłyszał głos Dirka. Po kilku minutach Dirk odwiesił słuchawkę.