Stamp w milczeniu skinął głową. Zastanawiał się, co będzie dalej.
Inspektor straży pożarnej w Long Beach wszedł na pokład „Sea Launch Commandera" punktualnie o ósmej. Obejrzał spaloną rozdzielnię i przesłuchał tych, którzy ugasili ogień, oraz innych członków załogi obecnych w nocy na statku. Potem wrócił na miejsce pożaru i zbadał metodycznie zniszczone pomieszczenie. Zrobił zdjęcia i notatki. Prawie godzinę uważnie oglądał zwęglone kable i stopione złącza, w końcu stwierdził, że nic nie wskazuje na podpalenie.
Znalezienie dowodu wymagałoby żmudnych, bardzo dokładnych poszukiwań. Pod ubrudzonymi sadzą butami inspektora leżały mikroskopijne szczątki opakowania po mrożonym soku pomarańczowym. Analiza chemiczna wykazałaby, że w małym pojemniku był napalm domowej roboty: benzyna zmieszana z rozdrobnionym styropianem. Bombę zapalającą z zegarem sterującym podłożył kilka dni wcześniej jeden z ludzi Kanga. Kiedy nastąpiła eksplozja, w rozdzielni rozprysnął się płonący płyn i pomieszczenie szybko stanęło w ogniu. System tryskaczy sufitowych nie zadziałał – uszkodzono go tak, by upozorować awarię. Wszystko poszło zgodnie z planem. Zniszczenia opóźniły o kilka dni wyjście statku w morze, ale nie wzbudziły podejrzeń, że to był sabotaż.
Inspektor nie mógł zauważyć zwęglonych cząsteczek pojemnika po soku; były nie do rozpoznania. Wyszedł z rozdzielni, przystanął i zapisał w notesie przyczynę pożaru: „Zwarcie w instalacji elektrycznej z powodu nieprawidłowego połączenia lub niewłaściwego uziemienia". Wetknął długopis do kieszeni koszuli i zszedł ze statku. Po drodze minął nadchodzącą ekipę naprawczą.
41
Mżyło, kiedy C-141 lądował w bazie lotniczej McChord na południe od Tacomy. Opony wielkiego odrzutowca zapiszczały na wilgotnym pasie startowym i transportowiec podkołował do terminalu tranzytowego. Wyłączono silniki i opuszczono na płytę lotniska dużą pochylnię ładowni.
Dirk przespał niemal całą podróż, więc wyszedł z samolotu wypoczęty. Summer źle spała w hałaśliwym transportowcu i ledwo trzymała się na nogach. Odnalazł ich porucznik odpowiedzialny za tranzyt i zaprowadził do klubu oficerskiego. Ledwo zjedli po hamburgerze, zabrał ich z powrotem na płytę lotniska. Dirk zauważył kabinę telefoniczną i szybko wybrał miejscowy numer.
– Dirk, odnalazłeś się! – wykrzyknęła Sarah z wyraźną ulgą.
– Jeszcze żyję – przyznał.
– Kapitan Burch powiedział mi, że byłeś na statku NUMA, który zatonął na Morzu Wschodniochińskim. Strasznie się o ciebie bałam.
Dirk uśmiechnął się z zadowoleniem i opowiedział jej krótko, co się wydarzyło, odkąd poleciał do Japonii.
– Ci sami ludzie, którzy uwolnili cyjanek na Aleutach, chcą przeprowadzić atak na większą skalę?
– Na to wygląda. Mam nadzieję, że po powrocie do Waszyngtonu dowiemy się więcej.
– Informuj mnie na bieżąco. Mamy w centrum specjalny zespół do zwalczania skutków użycia broni chemicznej lub biologicznej przez terrorystów.
– Będziesz pierwszą osobą, do której zadzwonię. A przy okazji, jak twoja noga?
– W porządku, choć nie mogę się przyzwyczaić do tych cholernych kul. Kiedy złożysz mi autograf na gipsie?
Dirk zauważył, że Summer przywołuje go gestem do małego odrzutowca na pasie startowym.
– Jak pójdziemy na kolację.
– Lecę jutro do Los Angeles na konferencję na temat toksyn w środowisku naturalnym – powiedziała z żalem Sarah. – Będziemy musieli zaczekać do przyszłego tygodnia.
– Jesteśmy umówieni.
Dirk ledwo zdążył dobiec do gulfstreama V, który grzał silniki. Wszedł na pokład i zobaczył, że Summer jest w centrum zainteresowania grupki pułkowników i generałów z Pentagonu, odlatujących do bazy lotniczej Andrews.
Następnego dnia o szóstej rano odrzutowiec przeleciał nad mauzoleum Jeffersona, by wylądować w bazie lotniczej na południowy wschód od stolicy. Na rodzeństwo czekał van NUMA. Zawiózł ich w niewielkim wczesnoporannym ruchu do budynku centrali, gdzie w swoim biurze powitał ich Rudi Gunn.
– Dzięki Bogu, że jesteście cali i zdrowi – powiedział. – Przewracaliśmy do góry nogami całą Japonię w poszukiwaniu was i tamtego kablowca.
– Dobry pomysł, ale nie ten kraj – odparła Summer.
Gunn nie dał im odpocząć.
– Jest tu paru facetów, którzy chcieliby osobiście usłyszeć waszą relację.
Chodźmy do gabinetu admirała.
Ruszyli za Gunnem do dużego narożnego pokoju z widokiem na rzekę. Drzwi gabinetu były otwarte. Weszli do środka.
Dwaj mężczyźni na kanapie dyskutowali o bezpieczeństwie portów morskich. Wicedyrektor Webster z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego siedział w fotelu naprzeciwko nich i przeglądał jakieś akta.
– Jima Webstera z DHS już znasz – zwrócił się Gunn do Dirka. – A to są agenci specjalni Peterson i Burroughs z Wydziału Antyterrorystycznego FBI. – Wskazał mężczyzn na kanapie. – Rozmawiali z Bobem Morganem i chcieliby wiedzieć, co się z wami działo po zatonięciu „Sea Rovera".
Dirk i Summer usiedli w fotelach i opowiedzieli o wszystkim, od ich uwięzienia na pokładzie „Baekje" do ucieczki chińską dżonką. Kiedy skończyli, Summer zerknęła na zegar ścienny. Była zaskoczona, że ich relacja trwała trzy godziny. Zauważyła też, że Webster jest blady.
– Nie do wiary – mruknął w końcu i pokręcił głową. – Wszystkie dowody wskazywały na JCA. Całe nasze śledztwo koncentrowało się na Japonii.
– Dobrze zaplanowana mistyfikacja – odrzekł Dirk. – Kang to potężny człowiek i ma do dyspozycji ogromne środki. Nie powinno się lekceważyć jego możliwości.
– Jest pan pewien, że chce nas zaatakować bronią biologiczną? – zapytał Peterson.
– Dawał to do zrozumienia, a wątpię, żeby żartował. Technikę rozpylania zarazków w powietrzu przetestowali zapewne na Aleutach. Tylko że teraz znacznie wzmocnili jego działanie.
– Podobno w latach dziewięćdziesiątych Rosjanie też stworzyli odmianę wirusa ospy odporną na szczepionkę – wtrącił Gunn.
– Ale to jest chimera – odparła Summer. – Zabójcza kombinacja wirusów, która ma cechy każdego z nich.
Peterson pokręcił głową.
– Jeśli ta odmiana jest odporna na naszą szczepionkę, choroba może uśmiercić miliony ludzi – mruknął.
W pokoju na chwilę zapadła cisza. Obecni wyobrażali sobie przerażającą perspektywę.
– Próbny atak na Wyspach Aleuckich dowodzi, że mają środki do rozpylenia wirusa – powiedział Gunn. – Pozostaje pytanie, gdzie uderzą?
– Gdybyśmy zdołali ich powstrzymać, zanim zaatakują, miejsce przestałoby być ważne. Powinniśmy zrobić nalot na pałac Kanga, jego stocznię i wszystkie inne obiekty. I to szybko – stwierdziła Summer.
– Ona ma rację – przytaknął Dirk. – O ile wiemy, broń jest jeszcze na pokładzie statku w Inczhon i tam mogłaby się zakończyć cała sprawa.
– Musielibyśmy mieć więcej dowodów, żeby przekonać koreańskie władze, że istnieje zagrożenie i trzeba przeprowadzić wspólne śledztwo – odrzekł Webster.
Gunn odchrząknął cicho.
– Możliwe, że je zdobędziemy – oznajmił, skupiając na sobie uwagę wszystkich zebranych. – Przed odlotem z Korei Dirk i Summer skontaktowali się z siłami specjalnymi marynarki wojennej i opowiedzieli im o tajnym porcie Kanga w Inczhon.
Summer uśmiechnęła się szeroko.
– Nie mogliśmy ich upoważnić do działania, ale po telefonie Rudiego przynajmniej nas wysłuchali.
– Zadziałają- zapewnił Gunn. – Po waszym odlocie z Osan zażądaliśmy oficjalnie przeprowadzenia podwodnego rozpoznania. Wiceprezydent Sandecker stanął na głowie, żeby uzyskać na to zgodę, w nadziei, że coś znajdziemy. Niestety przy obecnej wrzawie wokół stacjonowania naszych wojsk w Korei trzeba bardzo ostrożnie węszyć na podwórku sojusznika.
– Wystarczy, że zrobią zdjęcie „Baekje" przycumowanego w porcie Kanga – powiedział Dirk.
– To na pewno by nam pomogło – przyznał Webster. – Kiedy wchodzą do akcji?
Gunn spojrzał na zegarek i uwzględnił czternastogodzinną różnicę czasu między Waszyngtonem a Seulem.