– Mamy tylko kilka zadrapań. Udawało nam się robić uniki przed nadlatującym ołowiem.

– Ale zobaczcie, jak wygląda mój sterowiec – mruknął Giordino z udawaną urazą, wskazując podziurawioną pociskami gondolę.

– Najważniejsze, że żyjemy. Ciśnienie helu na razie nie spada i mamy jeszcze dwieście litrów paliwa – odrzekł Pitt, patrząc na wskaźniki. Potem wyłączył uszkodzony silnik. – Zabierz nas do domu, Szalony Alu.

– Jak sobie życzycie – odparł Giordino i skierował dziób „Icarusa" na wschód. Kiedy polecieli wolno na jednym silniku w stronę stałego lądu, odwrócił się do Pitta. – A co do tych cygar…

63

Pozbawiona kapitana załoga „Koguryo" zrezygnowała z walki na sam widok fregaty i niszczyciela marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Kiedy na niebie przybyło myśliwców, dla wszystkich na pokładzie stało się jasne, że próba ucieczki skończy się zatopieniem statku. Z uszkodzonym kadłubem nie mieli szans na szybki odwrót. Gdy amerykańskie okręty wojenne podpłynęły bliżej, pierwszy oficer nadał przez radio, że się poddają. W ciągu kilku minut mały oddział z niszczyciela USS „Benfold" zajął statek. Później przysłano ekipę techniczną, żeby pomogła naprawić kadłub. Wkrótce dawny kablowiec pod japońską banderą popłynął wolno do San Diego.

Następnego dnia wczesnym rankiem media w mieście dostały obłędu. Kiedy rozeszła się wieść o próbie ataku rakietowego na Los Angeles, w porcie zaroiło się od łodzi zatłoczonych reporterami i kamerzystami, którzy chcieli zobaczyć z bliska terrorystów i ich statek. Załoga „Koguryo" patrzyła na nich z góry z oszołomieniem i rozbawieniem. Powitanie w bazie morskiej w San Diego było mniej przyjemne. Agenci służb bezpieczeństwa i wywiadu zaprowadzili załogę do strzeżonych autobusów i zawieźli do zamkniętego kompleksu na przesłuchania.

W porcie ekipa dochodzeniowa przeszukała każdy centymetr kwadratowy statku, zabrała oprogramowanie startowe zenita i zabezpieczyła wyrzutnie pocisków woda-woda i woda-powietrze. Inżynierowie morscy obejrzeli uszkodzenia kadłuba i stwierdzili, że spowodowały je eksplozje ładunków wybuchowych umieszczonych wewnątrz. Dopiero po kilku dniach analitycy wywiadu odkryli, że wszystkie dane o misji rakiety i jej ładunku zostały usunięte z pamięci komputerów przed zajęciem statku.

Przesłuchania zatrzymanych okazały się równie frustrujące. Większość załogi „Koguryo" i obsługi wyrzutni zenita była przekonana, że mają wystrzelić satelitę telekomunikacyjnego i nie wiedziała, że są tak blisko wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Ci, którzy znali prawdę, milczeli. Prowadzący śledztwo szybko ustalili, że operacją kierował Ling i dwaj ukraińscy inżynierowie. Trzej mężczyźni wszystkiemu zaprzeczali.

Próba ataku wstrząsnęła opinią publiczną. Zgrozę spotęgowały nieoficjalne informacje, że w głowicy rakiety był wirus ospy. Media podawały, że terroryści to członkowie Japońskiej Czerwonej Armii. Trop wskazywały przecieki do mediów od ludzi Kanga. Rząd gromadził własne dowody i niczego nie dementował, co podsycało wrogość do Japonii. Wydawało się, że mimo eksplozji zenita w powietrzu Kang osiągnął swój cel. Media zajmowały się tylko atakiem. Koncentrowały się na śledztwie i spekulacjach, jakie działania zostaną podjęte przeciwko tajemniczej japońskiej organizacji terrorystycznej. Zapomniano o Korei i zbliżającym się głosowaniu w Zgromadzeniu Narodowym w sprawie wycofania wojsk amerykańskich z południowej części Półwyspu Koreańskiego.

Kiedy mediom zabrakło nowych faktów o nieudanym ataku rakietowym, zaczęły kreować bohaterów. Reporterzy omal nie zgnietli załogi „Odyssey", gdy zeszła w Long Beach z pokładu „Deep Endeavora". Wielu zmęczonych członków ekipy Sea Launch mogło odpocząć tylko kilka godzin. Potem zabrano ich helikopterem z powrotem na platformę startową, żeby naprawili uszkodzone przez Pitta podpory kolumnowe i dopłynęli przechyloną „Odyssey" do portu. Ci, którzy byli wolni, musieli udzielać wywiadów i opowiadać, jak zostali napadnięci i uwięzieni na platformie, a potem uratowani przez Pitta i Giordina. Media uznały ludzi z NUMA za bohaterów i wszędzie ich szukały. Ale nigdzie nie można ich było znaleźć.

Po wylądowaniu podziurawionym sterowcem na nieużywanym pasie startowym międzynarodowego portu lotniczego w Los Angeles czterej mężczyźni dotarli do Long Beach, gdzie czekał na nich „Deep Endeavor". Kiedy ekipa Sea Launch zeszła na ląd, wśliznęli się dyskretnie na statek. Przywitała ich serdecznie Summer i załoga. Dahlgrena uszczęśliwił widok pokiereszowanego „Badgera" na pokładzie rufowym.

– Czeka nas kolejna operacja poszukiwawcza – powiedział Pitt do Burcha. – Kiedy możemy wyjść w morze?

– Jak tylko Dirk i Summer zejdą na brzeg – odrzekł kapitan i odwrócił się do Pitta juniora. – Przykro mi, synu, ale dzwonił Rudi. Próbuje wytropić was czterech od dwóch godzin. Powiedział, że szarża chce pilnie rozmawiać z tobą i Summer. Potrzebny jest im wasz raport o złych facetach.

Giordino wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Niektórzy mają fart – zadrwił z Dirka.

Summer spojrzała z wyrzutem na ojca.

– Nigdy nie możemy pobyć z tobą dłużej.

– Obiecuję, że następnym razem zanurkujemy we troje – odrzekł Pitt i otoczył dzieci ramionami.

Summer pocałowała go w policzek.

– Mam nadzieję.

– Ja też – powiedział Dirk. – I dzięki za transport sterowcem, Szalony Alu. Następnym razem wybiorę autobus.

Giordino pokręcił głową.

– Co za niewdzięczność.

Dirk i Summer pożegnali się z Dahlgrenem i pozostałymi mężczyznami na mostku i zeszli na ląd. „Deep Endeavor" natychmiast odbił od brzegu. Powinni czuć satysfakcję, ale w Dirku wciąż kipiał tłumiony gniew. Zapobiegli atakowi zabójczego wirusa, „Koguryo" został zatrzymany, Tongju nie żył. Co więcej, nic nie groziło Sarze. Ale na drugiej półkuli nadal był Kang. Kiedy szli nabrzeżem, Dirk wyczuł, że Summer się waha. Odwrócił się i zatrzymał, żeby mogła pomachać do statku na pożegnanie. On też pomachał, ale myślami był gdzie indziej. Patrzyli przez dłuższą chwilę, jak turkusowy statek NUMA wychodzi z portu i oddala się wolno ku horyzontowi na zachodzie.

Zanim zespół dochodzeniowy Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego pomyślał o tym, żeby zgromadzić wszystkie dostępne jednostki ratownictwa morskiego i spróbować odnaleźć zatopione szczątki rakiety, „Deep Endeavor" już ciągnął za sobą sonar holowany i badał głębiny w poszukiwaniu resztek zenita. Kapitan Burch spodziewał się takiej operacji i dobrze wiedział, gdzie ją zacząć. Kiedy zobaczył z pokładu, że rakieta rozpadła się w powietrzu, prześledził dokładnie lot jej górnej części i zaznaczył na mapie nawigacyjnej strefę, gdzie uderzyła w wodę.

– Jeśli przetrwała lądowanie nietknięta, powinna być gdzieś w tym kwadracie – powiedział po wyjściu w morze do Pitta, wskazując rejon o powierzchni dziewięciu mil kwadratowych, który zakreślił na mapie. – Ale pewnie natrafimy na rozrzucone szczątki.

Pitt popatrzył uważnie na mapę.

– Cokolwiek z niej zostało, leży na dnie dopiero od paru godzin, będzie więc wyraźnie widoczne.

Burch skierował „Deep Endeavora" do narożnika siatki poszukiwawczej i zaczął pływać po wyznaczonych liniach z północy na południe. Po dwóch godzinach Pitt zauważył na pofałdowanym dnie pierwsze szczątki. Wskazał na monitorze sonaru rozrzucone fragmenty o ostrych krawędziach.

– Ślad prowadzi na wschód – powiedział.

– Albo ktoś miejscowy wysypał tu zawartość barki ze śmieciami, albo to rdzewiejące części rakiety – zgodził się Giordino.

– Skręćmy na wschód. Zobaczymy, co znajdziemy dalej.

Burch kazał zmienić kurs. Przez kilka minut płynęli tropem szczątków. Najpierw było ich coraz więcej, potem ślad zaczął się urywać. Ale żaden z fragmentów nie miał większej długości niż kilkadziesiąt centymetrów.

– Ktoś będzie musiał dopasować kawałki tej cholernej układanki – odezwał się Burch, kiedy ostatnie szczątki zniknęły z ekranu. – Wracamy na poprzednią trasę?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: