– Gdzież zatem jest miejsce dla „szukania Boga", jak wskazywała literatura rosyjska? -spytał Niemiec.
Nie odpowiedziałem mu i mówiłem dalej:
– Prace biologów dowiodły, że każdy z nas stanowi muzeum przedhistorycznych przodków, że w okresie embrjonalnym przechodzimy stadjum rozwoju pierwotniaków, płazów, ryb, ptaków i nieznanych obecnie potworów ssących, które, z pewnością, zjawiały się niegdyś na powierzchni ziemi, a których potomkami jesteśmy. Wiemy teraz, że wszystkie te prototypy mogą odżyć nagle i wyrwać się na wolność, w postaci właściwym im zwyczajów. Cóż w takim razie powiemy o rosyjskim narodzie, jeżeli przypomnimy w sobie, że w żyłach jego i w mózgu tkwią zupełnie jeszcze młode pierwiastki Mongołów, Ugro-Finnów i innych najeźdźców azjatyckich? Czyż zapomnieliśmy, że dla tych wojowniczych surowych, dzikich szczepów sprawiana innym krwawa łaźnia stawała się rozkoszą najwyższą, a najdrapieżniejszy władca, jak Dżengis, Batu lub Tamerlan, wydawał im się półbogiem, połączonym z ziemią i z duszą narodu więzami powinowactwa krwi, idei burzycielskiej i zaborczej. To też lud rosyjski, a nawet inteligencja rewolucyjna marzyła o „carze ziemskim, czerwonym"…
– Czyżby to było możliwe?! – zawołał Anglik. – Czerwony car?!
– Podejmuję się oprzeć to twierdzenie moje na materjale historycznym! – odpowiedziałem. – A teraz dalej! Z tym „czerwonym carem", burzącym wszystko, co było znienawidzone przez naród, a więc – państwo i społeczeństwo, łupiącym bogaczy i sąsiadów innej narodowości i wiary, – miljony wieśniaków i robotników, którzy w Rosji nigdy nie stanowili specyficznej klasy i węzłów pokrewieństwa ze wsią nie zrywali, te krocie ruszyłyby na mgliste dzieło przebudowy ojczyzny, ba, nawet – na podbój świata! To mrowie rosyjskie targnęłoby się z pewnością, na przebudowę całego świata, gdyby na czele stanął inny władca, do którego rwały się marzenia jak ciemnych, tak i natchnionych głów rosyjskich. Miałbyć nim sam Chrystus, Chrystus czerwony, mściwy; Chrystus, druzgoczący czaszki ludzi, myślących inaczej, niż myśli potomek Pugaczowa, przybierającego imię fałszywego cara, lub sekciarza Kapustina, powszechnie uznawanego przez chłopów za Chrystusa, który powtórnie przyszedł na świat, jedynie w tym celu, aby pomścić krzywdy ludu.
– Straszliwy obraz! – wyrwało się moim przyjaciołom. – Średniowiecze ponure i złowrogie!
– Może jeszcze gorzej! – zauważyłem. – Tam nie było tyle nienawiści do wszystkiego, co tchnęło ładem i prawem. W Rosji przetrwały raczej psychiczne cechy niewolników pogańskich, a cech tych dopatrzyć się można w całym szeregu sekt, rozdzierających kościół oficjalny. Był tam protopop Awwakum, prowadzący wiernych na stos, jako protest przeciwko nowotworom w życiu kościelnem i państwowo-społecznem; był nakoniec Grzegorz Rasputin, przez seksualne, przybrane w szatę pierwotnego mistycyzmu orgje, uprawiane z arystokratkami, żądnemi ostrych przeżyć tajemniczych obrządków, a doprowadzającemi bachanta i szamana do stopni tronu, już jako „Bożego człowieka", wyłaniającego się z najciemniejszych głębin ludu, cudotwórcę i proroka, oddanego dynastji.
Umilkłem, a moi słuchacze wpatrywali się we mnie niecierpliwie i pytająco.
Musiałem skończyć z tem, do czego już przygotowałem myśl moich przyjaciół cudzo-dziemskich.
– I oto Lenin… Piotr Wielki, protopop Awwakum, Pugaczew, „Chrystus"-Kapustin i po-części nawet Rasputin w jednej osobie, a wszystko w zmniejszeniu, w minjaturze i karykaturze – rzekłem.
– Lenin?! – zawołali. – Lenin, posiadający cechy tak różnych, niepodobnych do siebie
ludzi?!
– Lenin, jako zbiorowy typ psychiki rosyjskiej! Żaden z wymienionych przeze mnie ludzi nie był tak doskonałym przeciętnym Rosjaninem, jak Włodzimierz Uljanow-Lenin, panowie! – rzekłem. – Na tem oparł on swoje dzieło i swoje chwilowe zwycięstwo! Zresztą szedł ścieżką, wyrąbaną i wydeptaną przez innych… Przyszedł na świat w rodzinie drobnomiesz-czańskiej, rozjadanej sprzecznościami. Ojciec, pochodzenia kałmuckiego, małowykształco-ny, typowy „czynownik" rosyjski, służalczy i bierny; matka – według jednych twierdzeń Żydówka, według drugich – Niemka, lecz w każdym razie o znacznie szerszych od męża horyzontach, oczytana, myśląca i krytykująca. Pierwsze podmuchy rewolucyjne niezawodnie posiała ona w duszach dzieci, być może, mimowoli, skierowała ich uwagę na jedwabną sutannę cynicznego proboszcza katedralnego, na surowość policmajstra, a jednocześnie obawę jego przed gniewem ludu, na rabią, tchórzliwą złośliwość kolegów starego Uljanowa.
Lenin spędził dzieciństwo i młodość nad Wołgą. Tam zaś panoszył się szlachcic, nie porzucający „patrjarchalnej" linji swego postępowania z włościaństwem; tam żyły tradycje „ziemskiego cara" – Pugaczowa i obrońcy uciemiężonych sławnego bandyty – Razina; tam, w borach czaiły się „skity" – klasztorki sekciarzy; tam wreszcie przechodziła słynna „władi-mirka" – szlak, którym gnano wrogów cara na męki katorgi syberyjskiej.
Lenin rozpoczął życie myślącego młodzieńca w dobie najmroczniejszego terroru despotyzmu, gdy to każda bardziej śmiała książka lub artykuł otwierały oczy na rzeczywistość i wołały do czynu zuchwałego, do protestu rozpaczliwego. I przecież ta czarna epoka panowania miłującego pokój cmentarzyska Aleksandra III, milczącego wspólnika zamordowania „niebezpiecznie liberalnego" rodzica swego, Aleksandra-Oswobodziciela, wychowała rewolucjonistów bez liku, i, jako zrozumiała reakcja, wytworzyła atmosferę głębokiego niezadowolenia w kołach inteligencji.
Okoliczności sprzyjały, aby w urzędniczym domu kawalera orderów i radcy stanu, Uljano-wa, wylęgli się terrorysta i zamachowiec Aleksander i niebezpieczniejszy od brata, bo zimny i posiadający własną wolę, przyszły burzyciel Rosji – Włodzimierz Uljanow-Lenin.
Kazański, bardzo czerwony uniwersytet, dopełnił tego wychowania rewolucyjnego, tam bowiem znaleźli schronisko skrajni studenci, rugowani z innych uniwersytetów, oraz młodzież z seminarjów duchownych, przynosząca ze sobą pogardę i miażdżącą krytykę kościoła prawosławnego, rządzonego przez cywilnego urzędnika – ober-prokuratora najświętszego synodu. Tam po raz pierwszy wystąpiła na jaw iście rosyjska, ludowa cecha młodego rewolucjonisty, cecha, odrzucająca wszelkie zasady moralności państwowej i społecznej. Stało się to wtedy, gdy Lenin publicznie protestował przeciwko pomocy głodującym chłopom kilku prowincyj, bo, jak twierdził: „głód jest sprzymierzeńcem rewolucji". Wkrótce potem wystosował memorjał, w którym wypowiadał się przeciwko szerzeniu pozaszkolnej oświaty, bo warunki nie pozwalały aby uczyć lud najistotniejszych rzeczy: chwytać za siekiery i drągi i obalać tron tyranów petersburskich.
Spojrzałem na swoich słuchaczy i spytałem:
– Nie wiem, czy panowie znacie twierdzenie publicystów i historyków rosyjskich, że dla chłopa rosyjskiego niema nic niezniszczalnego i nienaruszalnego, czy ma to być zasada prawa, przez wszystkich od wieków uznanego, czy też znienawidzony gmach więzienny?
Niemiec skinął głową i odparł:
– Czytałem o tem gdzieś… Autor powoływał się na Hertzena i Bakunina.
– Taki maksymalizm myśli i samopoczucie nieomylności stanowiły podłoże psychiki Lenina od lat młodzieńczych – ciągnąłem dalej. – Oddychał on tem od urodzenia, bo pluskała, gwarząc o tem Wołga watażki Razina, szemrał bór, gdzie sekciarze czekali na przyjście Chrystusa – krwawego mściciela, gdzie policmajster bez sądu siekł na śmierć włościan i ich żony; gdzie panował mrok w umyśle i duszy ludu, żyjącego tylko nienawiścią, pragnieniem władania ziemią i żądzą zemsty, dokonanej na wszystkiem, co bezpośrednio stało temu na przeszkodzie, a więc na szlachcie, popach i urzędnikach. Nosił to w sobie Lenin i dlatego czuł każde drgnienie duszy narodowej, rozumiał czem żyje ona i co stanowi marzenia jej, ukryte pod maską pokory, milczenia i męczeństwa. Po wygnaniu zaczyna jeździć po Rosji i sprawdzać swoją teorję, aż stawia pod nią jedno słowo: „koniec". Teorja dobra i już wie, jak należy zastosować ją w praktyce! Rozmowy i agitacja wśród robotników ustanawia ważny punkt przyszłego programu. Robotnik rosyjski posiada psychikę chłopską, a więc jest maksymalistą i nosi w sercu jednakie z „ziemią" marzenia. Podróż zagraniczna narazie zbija Lenina z tropu. Co za rozmach twórczości ludzkiej, co za system i ład?! Jak piękną jest „Appasionata" i Wenus z Milo! Co za wspaniały, budzący dumę wysiłek genjusza indywidualnego, którego plon z pietyzmem gromadzi Musée des Arts et Métiers! Kto się targnie na to? Któż z europejskich towarzyszy podniesie rękę na cudną zdobycz cywilizacji pokoleń? Tego nie uczyni ani Lefargue, ani Ledebour, ani Bebel, ani nawet odważniejszy od nich – Liebknecht. Przenigdy! Dokonać tego mogą tylko ci „szukający Boga i prawdy niebiańskiej", Iwany, Własy, Szymony i Dormidonty – ciemni, ponurzy, mściwi, chciwi, strupami, kołtunami i wszami okryci, ciągle głodni i oczekujący ni to „czerwonego" Chrystusa, ni to Antychrysta, ni to wreszcie rychłego „końca świata!" Oni nie słuchaliby przecież „Appasionaty", nie stanęliby w ekstatycznem osłupieniu przed marmurowym posągiem Afrodyty?