– O-ste-o-po-ro-za – przesylabizowałam. – Rentgen wykazał, że kość korowa jest cienka. Nie widać żadnych złamań, ale mam tylko części kości długich. Starsze kobiety często łamią kości biodrowe, bo na nich spoczywa duży ciężar. Jej są w porządku.

– Rasa biała?

Przytaknęłam.

– Co dalej?

– Prawdopodobnie urodziła kilkoro dzieci. – Laserowy błękit swoich oczu utkwił w mojej twarzy. – Z tyłu każdej kości łonowej ma rysę wielkości Orinoko.

– Świetnie.

– Jeszcze jedno. Wydaje mi się, że kiedy wybuchł pożar, to ona już była w piwnicy.

– Jak do tego doszłaś?

– Pod ciałem nie było gruzów. A między nią a gliną znalazłam kilka drobnych skrawków materiału. Musiała leżeć bezpośrednio na podłodze. Zamyślił się na chwilę.

– A więc twierdzisz, że ktoś babcię zastrzelił, zawlókł na dół do piwnicy i pozwolił, by się usmażyła.

– Nie tak. Twierdzę, że babcia dostała kulkę w głowę. Nie wiem, kto pociągnął za spust. Może ona sama. To już twoja działka, Ryan.

– Znalazłaś przy niej broń?

– Nie.

W tej chwili w drzwiach stanął Bertrand. Zgięcia na jego ubraniu rażąco kontrastowały ze schludnym i odprasowanym ubraniem Ryana. Jasnofioletowa koszula pasowała do kolorów kwiecistego krawata, lawendowoszarej tweedowej marynarki i wełnianych spodni w kolorze o pół tonu ciemniejszym od marynarki.

– Co masz? – zapytał Ryan.

– Nic, o czym dotąd nie wiedzieliśmy. Jakby ci ludzie przylecieli z kosmosu. Nikt tak naprawdę nie wie, kto tam, u diabła, mieszkał! Nadal próbujemy namierzyć w Europie faceta, do którego ten dom należy. Sąsiedzi z naprzeciwka czasami widzieli starszą panią, ale ona nigdy z nimi nie rozmawiała. Twierdzą, że para z dziećmi była tam przez kilka miesięcy. Rzadko ich widzieli, nie znali ich imion. Inna mieszkanka przy tej ulicy myślała, że należą do jakiejś grupy fundamentalistycznej.

– Brennan twierdzi, że nasz trup to kobieta. Wiekowa.

Bertrand spojrzał na niego.

– I miała siedemdziesiąt lat.

– Czyżby starsza pani?

– Z kulką w głowie.

– Serio?

– Serio.

– Ktoś ją stuknął i podpalił dom?

– Albo babcia rozpaliła grilla i pociągnęła za spust. Ale, w takim razie, gdzie jest broń?

Kiedy poszli sobie, sprawdziłam, czy nie nadeszło nic do skonsultowania.

Było. Do miasta Quebec dotarł słój z prochami starszego człowieka, który umarł na Jamajce. Rodzina oskarżała krematorium o oszustwo i zawiozła prochy do Biura Koronera. Chciał poznać moją opinię.

W wąwozie niedaleko cmentarza Cóte des Neiges znaleziono czaszkę. Była sucha i jasna, prawdopodobnie pochodziła ze starego grobu. Koroner chciał się upewnić.

Pelletier chciał, bym rzuciła okiem na niemowlę i stwierdziła, czy istnieją dowody na to, że było głodzone. To wymagało użycia mikroskopu. Cienkie odcinki kości należało rozkruszyć, nasycić substancją ułatwiającą obserwację pod mikroskopem i umieścić na slajdach, abym mogła je obejrzeć w powiększeniu. Kości niemowląt ulegają zmianom, więc należało szukać rzadko spotykanej porowatości i niezwykłych zmian w mikroanatomii.

Do laboratorium histologii wysłano próbki. Obejrzałam też zdjęcia rentgenowskie i szkielet, ale było jeszcze za wcześnie na usunięcie ciała, które uległo rozkładowi. Kości dziecka są zbyt delikatne, by można zaryzykować wygotowanie.

A więc nic pilnego. Mogłam otworzyć trumnę Elisabeth Nicolet.

Zjadłam kanapkę z lodówki i jogurt w kafeterii i ruszyłam do kostnicy. Poprosiłam o przeniesienie szczątków do trójki i poszłam się przebrać.

Wydawało mi się, że trumna była większa, w rzeczywistości miała mniej niż metr długości. Lewa strona zgniła i wieko się zapadło. Usunęłam luźną ziemię i zrobiłam zdjęcia.

– Potrzebujesz łomika? – Lisa stała w drzwiach.

To nie była sprawa LMS, więc miałam pracować sama, ale wiele osób chciało mi pomóc. Najwyraźniej Elisabeth fascynowała nie tylko mnie.

– Wchodź.

Zdjęcie wieka nie zajęło nam nawet minuty. Drewno było miękkie i kruche, gwoździe łatwo puściły. Wygarnęłam ze środka ziemię, aby odsłonić wyłożone ołowiem wnętrze zawierające drugą drewnianą trumnę.

– One wszystkie są takie małe? – zapytała Lisa.

– To nie jest oryginalna trumna. Elisabeth Nicolet była ekshumowana i ponownie pochowana mniej więcej na przełomie wieków, więc potrzebowali jedynie trochę miejsca na jej kości.

– Myślisz, że to ona?

Zmroziłam ją wzrokiem. Wychodząc dodała:

– Daj mi znać, jeżeli będziesz czegoś potrzebować.

Dalej wygarniałam ziemię, aż doszłam do pokrywy wewnętrznej trumny. Nie było na niej tabliczki, ale była bardziej ozdobna niż zewnętrzna, z kunsztownie rzeźbionym brzegiem, równoległym do sześciokątnego zewnętrznego brzegu. Podobnie jak ta wierzchnia, trumna wewnętrzna była z jednej strony zapadnięta i pełna ziemi.

Po dwudziestu minutach powróciła Lisa.

– Jestem przez chwilę wolna, jeżeli potrzebowałabyś zdjęć rentgenowskich.

– Niemożliwe z powodu ołowiu – odparłam. – Ale możemy już otworzyć część wewnętrzną.

– Nie ma sprawy.

I tutaj drewno było miękkie, i gwoździe wyszły z niego z łatwością.

Znowu ziemia. Wyjęłam tylko dwie garście, kiedy zauważyłam czaszkę. Jest! Ktoś tu jest!

Powoli wyłaniał się cały szkielet. Kości nie były ułożone anatomicznie, ale leżały równolegle, jakby je ktoś przed włożeniem do środka związał. To ułożenie przypomniało mi odkrycia archeologiczne na początku mojej pracy. W czasach przed Kolumbem pewne grupy tubylców wystawiały zmarłych na platformach, aż zostawały czyste kości, a wtedy je zakopywali. Tak zakopano Elisabeth.

Uwielbiałam archeologię. Nadal uwielbiam. Żałowałam, że tak mało się nią zajmuję, ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat moja kariera poszła w innym kierunku. Praca na uniwersytecie i antropologia sądowa wypełniały cały mój czas. Dzięki Elisabeth Nicolet mogłam na krótko wrócić do moich korzeni i zajmowałam się tym przypadkiem z wielką przyjemnością.

Wyjęłam i ułożyłam kości, tak jak poprzedniego dnia. Były suche i delikatne, ale ta osoba była w o wiele lepszym stanie niż babcia z St-Jovite.

Okazało się, że brakowało tylko jednej kości śródstopia i sześciu paliczków środkowych palców. Nie znalazłam ich przesiewając ziemię, ale umiejscowiłam kilka siekaczy i kieł, włożyłam je więc na miejsce.

Zastosowałam swoją zwykłą procedurę, wypełniając formularz, jakbym się zajmowała sprawą dla koronera. Zaczęłam od miednicy. Kości były kobiece. Nie miałam co do tego wątpliwości. Spojenia łonowe wskazywały na wiek między trzydzieści pięć a czterdzieści pięć lat. Siostry będą szczęśliwe.

Mierząc kości długie zauważyłam niezwykle spłaszczenie kości piszczelowej, tuż pod kolanem. Sprawdziłam kości śródstopia. Miejsce połączenia palców ze stopą kości zmienił artretyzm. Hura! Powtarzające się ruchy pozostawiły ślady na szkielecie. Elisabeth musiała spędzać lata na modlitwach, klęcząc na kamiennej podłodze w swojej klasztornej celi. Kiedy klęczała, nacisk na kolana i nadmierne zginanie palców stóp spowodował to, co właśnie oglądałam.

Przypomniałam sobie coś, co zauważyłam, kiedy zdjęłam z siatki ząb i wzięłam do ręki szczękę. Każdy z środkowych siekaczy dolnej szczęki miał małe, ale zauważalne wyżłobienie na brzegu gryzącym. Odszukałam górne siekacze. To samo. Kiedy nie modliła się i nie pisała listów, Elisabeth szyła. Jej hafty nadal wisiały w klasztorze w Lać Memphremagog. Jej zęby nosiły ślady po latach wyciągania nitki i trzymania między nimi igły. Byłam wniebowzięta.

Potem odwróciłam czaszkę częścią twarzową ku górze i zrobiłam dwa zdjęcia. Stałam tak, patrząc na nią, kiedy wszedł LaManche.

– A więc to jest nasza święta?- zapytał.

Podszedł do mnie z boku i spojrzał na czaszkę.

– Mon Dieu.

Tak, analiza idzie dobrze. – Byłam w swoim biurze, rozmawiałam z ojcem Menard. Czaszka z Memphremagog leżała na korkowym okręgu na moim stole do pracy. – Kości są niezwykle dobrze zachowane.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: