Postanowiłem poszukać w Internecie informacji na temat Darwina Bishopa. Yahoo! wyrzuciło 2948 odsyłaczy do takich źródeł, jak „Wall Street Journal”, „Business Week” czy „CNN Financial News”. Dowiedziałem się z nich, że Bishop założył CMM z kapitałem czterdzieści milionów dolarów, że zatrudnił inżynierów i metalurgów po MIT, CalTechu i uniwersytecie w Sankt Petersburgu i że po osiemnastu miesiącach działalności w firmie pracowało tysiąc ludzi. W „New York Timesie” znalazłem wzmiankę o aukcji u Sotheby’ego, na której Bishop wylicytował olej Marka Rothki za 4,2 miliona dolarów, czyli grubo powyżej sumy wywoławczej, która wynosiła osiemset tysięcy. Wystawny tryb życia Bishopa przyciągnął uwagę reporterów „Vanity Fair”, które opublikowało zdjęcia jego zabytkowych samochodów oraz liczącego ponad tysiąc pięćset metrów kwadratowych apartamentu na ostatnim piętrze River House stojącego przy 52 Ulicy między Pierwszą Aleją a East River. Mieszkania mieli w nim również Henry Kissinger i lord Rothschild. Apartament wcześniej należał do Astorów, od których Bishop odkupił go za 13 milionów dolarów. A było to, zanim ceny nieruchomości na Manhattanie skoczyły pod niebiosa.

Na dłużej zatrzymałem się przy artykule z magazynu „New York” zatytułowanym Bishop i jego narzeczona rozpoczynają podróż życia, w którym opisywano małżeństwo Bishopa z „należącą do elity towarzyskiej modelką Julią Oakley”. Zdjęcie przestawiało pana młodego w smokingu i pannę młodą w sukni ślubnej jadących Piątą Aleją w czerwonym ferrari testarossa. Julia wyglądała olśniewająco.

W artykule zacytowano także wypowiedź Bishopa na temat jego pierwszego małżeństwa. „Przeżyliśmy z Lauren dwa cudowne lata” – powiedział reporterowi. – „Na nic bym ich nie zamienił, ale któregoś dnia obudziliśmy się i powiedzieliśmy sobie: «Lepiej bądźmy przyjaciółmi niż mężem i żoną». I niech pan posłucha: Nigdy nie miałem lepszego przyjaciela”.

Parsknąłem śmiechem. Było tam więcej takich kwiatków.

Pobieżnie przejrzałem kilkadziesiąt innych artykułów, opuściłem kilkaset innych, aż wreszcie moją uwagę przyciągnął tekst, który różnił się od pozostałych. Był to artykuł zamieszczony w „New York Daily News” z 1995 roku opatrzony nagłówkiem Kłopoty w wyższych sferach. Przeczytałem w nim, że Bishop został przyłapany na jeździe po pijanemu.

STUART TABOR

SPECJALNIE DLA „DAILY NEWS”

MANHATTAN

Na Manhattanie aresztowano wczoraj o drugiej w nocy mężczyznę, który na moście Triboro uderzył swoim porsche carrera w dwa inne samochody i odjechał z miejsca wypadku.

Kierowcą samochodu okazał się Darwin Bishop, lat 45, zamieszkały przy Wschodniej 49 Ulicy pod numerem 32. Mężczyzna został oskarżony o prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym, niebezpieczną jazdę, ucieczkę z miejsca wypadku i stawianie oporu władzy. Policja zatrzymała go po długim pościgu w dzielnicy Astoria w Queens.

Mimo że w 1981 roku Bishop został skazany za pobicie, zwolniono go dziś z aresztu za osobistym poręczeniem i kaucją w wysokości 250 000 dolarów.

Ofiara wypadku, Estelle Marshfeld, lat 39, z obrażeniami brzucha i klatki piersiowej została przewieziona do Columbia Presbyterian Hospital, gdzie przyjęto ją na oddział. Nikt inny nie odniósł obrażeń.

Zdjęcie pokazywało zupełnie innego Darwina Bishopa niż ten niewzruszony mężczyzna, którego poznałem w Nantucket. Ze zwieszoną głową, skuty kajdankami wchodził w eskorcie dwóch policjantów na 23 komisariat. Przód koszuli w białoniebieskie prążki miał zakrwawiony.

Patrzyłem na zdjęcie pijanego Bishopa i zastanawiałem się. Na swoim terenie w Nantucket miał nieskazitelne maniery. Wydawał się niezniszczalny. Dzięki temu zdjęciu stał się dla mnie prawdziwy, gdyż potwierdzało ono to, w co zawsze wierzyłem: każdy człowiek – biedny czy bogaty, biały czy kolorowy, wykształcony czy półanalfabeta – znajduje się w stanie emocjonalnego wrzenia, coś go gryzie, cierpi. Ja przez lata uśmierzałem swój ból gorzałą i kokainą. Bishop widać też miał kiedyś problemy z alkoholem. Teraz szprycował się pieniędzmi – równie silnie uzależniającymi.

Ale być może owa zaduma nad człowiekiem była tylko jednym z powodów, dla których przyglądałem się temu zdjęciu. Być może podobał mi się widok poniżonego Bishopa, gdyż drażniła mnie myśl o nim i jego młodej narzeczonej.

Zastanawiałem się, dlaczego Julia Bishop zrobiła na mnie takie ogromne wrażenie. Prawda, była niesamowicie piękna, ale czułem, że to nie jedyny powód, że nie jest to nawet połowa powodu. Powróciłem myślami do naszej rozmowy przed domem Bishopa i uzmysłowiłem sobie, że w ciągu tych kilku minut nabrałem przekonania, iż mam do czynienia z cierpiącą kobietą, która potrzebuje mojej pomocy. A dla mnie kobieta pogrążona w rozpaczy jest najlepszym bodźcem do działania.

Pomyślałem o swojej matce, kobiecie uległej i słabej, która miała niemiły zwyczaj zamykania się w łazience, gdy ojciec w pijackim szale szukał kogoś, kogo mógłby skrzywdzić, żeby zagłuszyć własny ból. Ponieważ oprócz matki byłem jedyną osobą w naszym mieszkaniu na ostatnim piętrze obskurnej kamienicy w Lynn w stanie Massachusetts, ojciec nieodmiennie na mnie wyładowywał swoją wściekłość, dopóki nie opadł z sił i nie zwalił się na podłogę lub nie zapadł w pijacki sen. Choć matka nie miała siły, odwagi i odpowiedzialności, by wyrwać nas z tego zaklętego koła przemocy, była moją matką i kochałem ją. Poza tym czułem się trochę jak bohater, gdy ojciec okładał pięściami mnie zamiast niej. Pomimo że tyle czasu spędziłem na kozetce doktora Jamesa, który próbował rozsupłać moją poplątaną psychikę, nigdy nie uwolniłem się od tego dylematu: duma czy ból? Wciąż wolę sam cierpieć, niż patrzeć na cierpiące kobiety.

Potrząsnąłem głową i skupiłem uwagę na monitorze komputera i zdjęciu prowadzonego w kajdankach Bishopa. Chciałem znaleźć coś na temat dalszego ciągu tamtej sprawy. Zauważyłem odsyłacz zatytułowany Bishop staje przed sądem, kuknąłem i przekonałem się, ile w sądzie mogą zdziałać pieniądze – lub zakulisowe machinacje. Była to krótka notatka z „New York Post” zamieszczona w dziale miejskim jako druga od końca, sześć miesięcy po aresztowaniu Bishopa. Można było w niej przeczytać, że zarzuty przeciwko niemu zostały oddalone. Sędzia nie skazał go ani na jeden dzień więzienia, nawet w zawieszeniu.

BISHOP STAJE PRZED SĄDEM

Sąd na Manhattanie oddalił oskarżenia przeciwko Darwinowi Bishopowi, lat 45, zamieszkałemu przy Wschodniej 49 Ulicy pod numerem 32, o prowadzenie samochodu po pijanemu, niebezpieczną jazdę i stawianie oporu władzy, kwestionując ważność badania trzeźwości przeprowadzonego na miejscu zdarzenia, brak wiarygodnych naocznych świadków i niemożność uzyskania zeznań policjantów. Obrońca oskarżonego, F. Lee Bailey, stwierdził: „Nikt się nie zgłosił na świadka, bo wszyscy widzieli, że mój klient uczestniczył w zwykłym wypadku. Potem sprawy wymknęły się spod kontroli tylko i wyłącznie wskutek przesadnej reakcji sił policyjnych”. Bailey powiedział, że nie zadecydował jeszcze, czy wystąpi z oskarżeniem przeciwko miastu lub funkcjonariuszom policji uczestniczącym w tym zdarzeniu.

Próbowałem wyszukać jakieś informacje o pobiciu, za które Bishop został skazany w 1981 roku, ale niczego nie znalazłem.

Spojrzałem na zegarek: dochodziła pierwsza. Nie zostało mi wiele czasu na sen. Wyłączyłem komputer i powlokłem się do łóżka. Jednak mimo zmęczenia nie mogłem zatrzymać gonitwy myśli. Narastały we mnie podejrzenia, że Bishop chce się mną posłużyć. Nie wiedziałem tylko jak, a właściwie dlaczego. Przyznaję, że stawanie w obronie kobiet napawa mnie pewną dumą, ale to nic w porównaniu z energią, jakiej nabieram, gdy jakiś facet próbuje mnie wykorzystać, zmusić do czegoś lub zrobić ze mnie głupka. Może ten przypływ determinacji jest związany z adrenaliną, której poziom rósł mi we krwi, ilekroć ojciec z jakiegoś wydumanego powodu zabierał się do bicia. Może to, że nie umiem się trzymać z dala od kłopotów czy ustępować przed przemocą, jest czymś irracjonalnym – u podstaw czego leży wstyd chłopca, który zachowywał się ulegle wobec brutalnego ojca. Ale nawet doktorowi Jamesowi nie udało się rozsupłać tego węzła w mojej poplątanej psychice.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: