Wszedłem do pokoju. Zobaczyłem, że Lilly jest podłączona tylko do dwóch kroplówek. Noga, choć wciąż obandażowana, wyglądała na mniej opuchniętą. Twarz miała mniej bladą. Jej stan stopniowo się poprawiał.
Wzięła głęboki wdech i nie odwracając twarzy od okna, powoli wypuściła powietrze. Po błękitnych jak niebo oczach było widać, że jest wzburzona.
– Ten pieprzony skurwysyn – odezwała się. – Przez tyle lat… On naprawdę mnie rżnął.
Usiadłem na fotelu obok niej.
– O kim mówisz? – zapytałem, choć znałem odpowiedź. W umyśle Lilly następowała zmiana emocji: pogardę dla siebie zastępowała wściekłość na dziadka.
Potrząsnęła głową. Przez jej piękną twarz przeszła jakby fala obrzydzenia. Z trudem przełknęła ślinę.
– Byłam małą dziewczynką, a on mną manipulował, żeby sobie dogodzić.
– Rozmyślałaś o dziadku.
– Tak, przypomniałam sobie jego głupie uwagi – odparła, wciąż patrząc przed siebie. – To, jak mnie sprawdzał.
Milczałem, czekając, aż zechce się podzielić ze mną swoimi wspomnieniami.
Popatrzyła na mnie. Przez kilka sekund nie padło ani jedno słowo.
Nie przerywałem milczenia. Chciałem, żeby wiedziała, iż to od niej zależy, co powie, a co zachowa dla siebie.
– Moja przyjaciółka Betsy skończyła dziewięć lat – odezwała się w końcu. – Byłam w tym samym wieku co ona. Pamiętam, że ubierałam się na przyjęcie urodzinowe. Było lato i matka pomagała mi włożyć jasnożółtą sukienkę w motylki haftowane białą nitką. Domyślam się, że widać mi było przez nią bieliznę. Różowe bawełniane majtki. – Przewróciła oczami. – Pamiętam, jak dziadek przyglądał mi się z głupawym uśmieszkiem. – Zacisnęła dłonie w pięści. – A potem powiedział: „Jak będziesz nadal nosiła sukienki, przez które będzie ci widać majtki, chłopcy nie będą mogli oderwać od ciebie wzroku. Ja bym nie potrafił”.
On by nie potrafił. On gapiłby się na majtki swojej wnuczki.
– Pamiętasz, jak się wtedy czułaś? – zapytałem.
– Starałam się to sobie przypomnieć, ponieważ mówiłeś, że nie powinnam odsuwać od siebie tych obrazów. – Urwała, żeby zebrać myśli. – Częściowo czułam się pewnie głupio, bo nie rozumiałam, o czym on, do diabła, mówi. Kogo miałoby obchodzić, jaką noszę bieliznę. Ale po tym, jak na mnie patrzył, wiedziałam, że robię coś, co mu się podoba, a przynajmniej coś, co przyciąga jego uwagę. Byłam więc trochę dumna, ale również zawstydzona. – Pokręciła głową z niesmakiem. – Pamiętam, jak powiedział „majtki”. Tak, jakby… smakował to słowo.
Chciałem, żeby jej obrzydzenie trwało, żeby otworzyła swoje emocjonalne rany i pozbyła się toksyn zatruwających jej umysł.
– Podobało mu się to. I podniecało go – zauważyłem.
Zamknęła oczy. Zamiast się rozzłościć, zarumieniła się.
– Jest w tym coś osobliwego: mojemu mężowi też się chyba to podoba. Podczas miesiąca miodowego poprosił mnie, żebym pozwoliła mu na siebie patrzeć… w majtkach.
– Zgodziłaś się?
Skinęła głową, wstydliwie.
– Chciał cię oglądać w samych majtkach? – zapytałem, starając się ją zachęcić, by powiedziała coś więcej.
Jej policzki stały się karmazynowe.
– Jak się dotykam – powiedziała szybko.
Poczułem, że mamy za sobą dopiero połowę drogi. Lilly nie miała pretensji do męża, że lubi patrzeć na jej ciało. Miała pretensje do siebie i karała się, wstrzykując sobie zarazki. A przyczyną jej patologicznego zachowania był wstyd.
– A co ty o tym myślałaś? – zapytałem. – Lubiłaś, gdy patrzył na ciebie, jak to robisz? Gdy się dotykasz?
– Myślę, że tak. To znaczy… – Przerwała sobie w połowie zdania. – No wiesz.
– Miałaś orgazm – domyśliłem się.
– Ale potem, zaraz potem, czułam obrzydzenie.
– Jasne. – Lilly miała kłopot z oddzieleniem swojego dorosłego życia erotycznego od budzących w niej wstyd, strach i obrzydzenie słów i spojrzeń o podtekście seksualnym, na które wystawiona była w dzieciństwie przez dziadka. – Musi upłynąć trochę czasu, zanim nabierzesz dystansu do tych spraw, które ci się kojarzą z dziadkiem, i będziesz mogła się cieszyć małżeństwem. Przypuszczalnie będziesz doznawała wielu sprzecznych uczuć i musisz dać sobie czas, by przejść nad nimi do porządku.
– Ale to nastąpi? Uporam się z nimi?
– Tak.
– Zadzwoniłam do gabinetu doktora Jamesa. Jestem z nim umówiona na wizytę jeszcze w tym tygodniu.
– Cieszę się. – Byłem zadowolony, że będzie kontynuowała terapię u Teda. Poczułem także ukłucie żalu, że sam przestałem się z nim spotykać. Brakowało mi go – jego klarownego myślenia i wprawy. Przydałaby mi się jego rada w sprawie Julii. – On ci pomoże zinterpretować następne zdarzenia, jakie ci się przypomną. Możesz mu całkowicie zaufać.
– Spróbuję. – Po tym, jak na mnie spojrzała, widać było, że bardzo potrzebuje wsparcia i że łatwo ją zranić. – Zajrzysz jeszcze do mnie? Lekarze mówią, że zostanę tu kilka dni. Bardzo by mi pomogło, gdybym wiedziała, że przez ten czas nie będę zdana tylko na autopilota.
– Radzisz sobie coraz lepiej, ale obiecuję, że zajrzę jeszcze do ciebie, nim cię wypiszą do domu.
17
Złapałem taksówkę i wróciłem do Chelsea. Próg mieszkania przekroczyłem o dwudziestej pierwszej siedemnaście, a trzy minuty później miałem już z informacji telefonicznej numer doktor Marion Eisenstadt. Zadzwoniłem do jej gabinetu i przekonałem sekretarkę, żeby poprosiła panią doktor do telefonu. Musiałem czekać dobre pięć minut.
– Doktor Eisenstadt – usłyszałem w końcu w słuchawce. Głos brzmiał młodziej, niż się spodziewałem.
– Mówi doktor Clevenger z Bostonu – przedstawiłem się. – Jestem psychiatrą, który zajmuje się rodziną Darwina Bishopa z Nantucket.
– Tak?
– Dzwonię, żeby…
– Jest pan psychiatrą sądowym – przerwała mi. – Czy to sprawa kryminalna?
Sława nie zawsze jest zaletą.
– Nie w sensie formalnym. Bishopowie poprosili mnie, żebym zbadał ich syna, Billy’ego. Teraz staram się zebrać jak najwięcej informacji o rodzinie, aby stworzyć sobie pełny obraz sytuacji, zanim zacznę zeznawać w sądzie.
– W porządku – rzuciła powściągliwie Eisenstadt.
– Julia Bishop powiedziała mi, że się u pani leczy. Zaproponowała, żebym do pani zadzwonił.
Minęło kilka sekund.
– Nie sądzę, abym mogła panu coś powiedzieć bez zgody pani Bishop.
Poczułem, że spadł mi ogromny ciężar z serca. Po pierwsze Eisenstadt w ogóle istniała, a po drugie wyglądało na to, że Julia jest jej pacjentką.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mieliśmy czasu, żeby wszystko załatwić oficjalnie. Pewnie pani wie, że Billy jest wciąż na wolności. Kontaktował się ze mną przez telefon. Wszystko, co mi pani powie, może się okazać pomocne: albo teraz, żeby go złapać, albo później w sądzie.
– Jak na przykład co?
– Na przykład na temat jego relacji z rodziną – rzuciłem od niechcenia. – Od dawna Julia Bishop leczy się u pani?
– Bywa u mnie od czasu do czasu – odparła Eisenstadt. W jej głosie wciąż pobrzmiewała ostrożność.
– O ile wiem, w lecie mieszka na Nantucket.
Upłynęło kolejnych kilka sekund.
– W takim razie bywa u mnie częściej, niż można by się spodziewać. Myślę, że spotkałyśmy się wszystkiego cztery czy pięć razy. Ale naprawdę tylko tyle mogę panu powiedzieć.
Moje zaufanie do Julii gwałtownie spadło i znów zrobiło mi się ciężko na sercu. Usiadłem.
– Nie sądziłem, że tych spotkań było tak mało. Ale może mimo to udało się pani na tyle dobrzeją poznać, że…
– Jeśli będzie pan miał zgodę pani Bishop, z przyjemnością udostępnię panu jej kartotekę.
– Łącznie z listami? – zapytałem.
Eisenstadt milczała.
– Pani Bishop wspomniała, że pisała do pani od czasu do czasu. – Czułem, że mój głos zaczyna brzmieć jak podczas przesłuchania, i zdawałem sobie sprawę, że Eisenstadt również to słyszy.
– Bez pisemnej zgody pacjenta nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, że w jego kartotece są jakieś dokumenty – powiedziała stanowczo. – Takie jest prawo. Nie wątpię, że zna pan je równie dobrze jak ja.