– Panna Amanda Briars – powiedział, jakby oczekiwał potwierdzenia swoich słów. – Pisarka.

– Tak, piszę powieści – odrzekła z wymuszoną cierpliwością. – A pana na moją prośbę przysłała tu pani Bradshaw, tak?

– Zdaje się, że tak – odparł wolno.

– Proszę o wybaczenie, panie… Nie, nie, niech pan nic nie mówi. Jak już wyjaśniłam, popełniłam błąd, więc proszę stąd odejść. Oczywiście zapłacę za usługę, chociaż nie zamierzam z niej skorzystać. Nie wykonał jej pan wyłącznie z mojej winy. Proszę mi tylko powiedzieć, ile wynosi stawka, a natychmiast załatwimy tę sprawę.

Nieznajomy patrzył na nią i wyraz jego twarzy powoli zaczął się zmieniać. Zaskoczenie ustępowało miejsca fascynacji. Niebieskie oczy błyszczały z rozbawieniem, przyprawiając Amandę o coraz większe zdenerwowanie.

– A o jakie usługi dokładnie chodziło? – zapytał łagodnie i podszedł bliżej. – Obawiam się, że nie omówiłem z panią Bradshaw szczegółów.

– Och, nic nadzwyczajnego. – Amandzie coraz trudniej było zachować zimną krew. Jej policzki płonęły ogniem, uderzenia serca odbijały się echem w każdym zakątku ciała. -Zwykła usługa. – Odwróciła się do stojącej przy ścianie konsolki, gdzie wcześniej położyła plik starannie złożonych banknotów. – Zawsze płacę swoje długi. Niepotrzebnie naraziłam pana i panią Bradshaw na kłopoty, więc oczywiście muszę to wynagrodzić… – Urwała i wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy poczuła, że przybysz ścisnął jej ramię. To nie do pomyślenia, żeby obcy mężczyzna dotykał jakiejkolwiek części ciała damy, choć oczywiście jeszcze bardziej nie do pomyślenia było to, że dama uciekła się do wynajęcia męskiej prostytutki. Zdruzgotana Amanda postanowiła, że prędzej się zabije, niż jeszcze kiedykolwiek zrobi coś tak nierozważnego.

Zesztywniała pod jego dotykiem, nie śmiąc się ruszyć, gdy nagle, tuż przy uchu, usłyszała jego głos.

– Nie chcę pieniędzy – powiedział z lekkim rozbawieniem. -Nie płaci się za usługę, która nie została wykonana.

– Dziękuję. – Zacisnęła pięści taka mocno, że aż zbielały jej kostki. – To bardzo uprzejmie z pańskiej strony. Zapłacę przynajmniej za powóz. Nie musi pan wracać do domu piechotą.

– Ależ ja jeszcze nie wychodzę.

Amanda ze zdziwienia aż otworzyła usta. Odwróciła się na pięcie i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Co to ma znaczyć? Jak to, nie wychodzi? Zaraz zmusi go do wyjścia, nie pytając, czy sobie tego życzy, czy nie! Szybko rozważyła w myślach, co może zrobić w tej sytuacji, niestety, nie miała wielkiego wyboru. Lokajowi, kucharce i pokojówce dała dzisiaj wychodne, więc nie mogła się spodziewać pomocy z ich strony. Nie mogła też przecież przywołać policjanta. Takie zdarzenie wywołałoby skandal, który zaszkodziłby jej pozycji zawodowej, a przecież pisanie było jej jedynym źródłem utrzymania. W porcelanowym stojaku przy drzwiach spostrzegła parasol z drewnianą rączką i dyskretnie zrobiła krok w tamtą stronę. Niechciany gość natychmiast zauważył ten manewr.

– Zamierzasz mnie tym uderzyć? – zapytał.

– Jeśli okaże się to konieczne.

Parsknął śmiechem i uniósł do góry jej podbródek, tak że musiała spojrzeć mu w oczy.

– Ależ proszę pana! Co pan robi?

– Nazywam się Jack. – Uśmiechnął się lekko. – I wkrótce sobie pójdę, ale przedtem porozmawiamy o pewnych sprawach. Mam do ciebie kilka pytań.

Westchnęła zniecierpliwiona.

– Panie Jack, nie wątpię, że ma pan jakieś pytania, ale…

– Jack to moje imię.

– No, dobrze… Jack. – Skrzywiła się lekko. – Byłabym ci wielce zobowiązana, gdybyś natychmiast opuścił mój dom.

Zrobił kilka kroków w głąb korytarza; poruszał się tak swobodnie, jakby zaprosiła go na herbatkę. Amanda czuła, że musi zmienić opinię na temat jego stanu umysłowego. Doszedł już do siebie po tym, jak niespodziewanie siłą wciągnęła go do środka, i poziom jego inteligencji wyraźnie wzrósł.

Nieznajomy rozejrzał się wokół, szacując wzrokiem klasyczne meble w kremowo-niebieskim salonie i mahoniowy stół z wiszącym nad nim lustrem, stojący w końcu holu. Jeśli szukał wymyślnych ozdób lub oznak bogactwa, to musiał się rozczarować. Amanda nie znosiła rzeczy pretensjonalnych i niepraktycznych, toteż wybrała meble raczej ze względu na ich funkcjonalność niż styl. Kupując stolik, starała się, aby był na tyle mocny, żeby utrzymać stos książek i masywną lampę. Nie lubiła złoceń, rzeźbionych ornamentów i hieroglifów, które stały się ostatnio bardzo modne.

Gość zatrzymał się przy wejściu do salonu, więc Amanda oznajmiła oschle:

– Widzę, że nie zamierzasz wypełnić mojego polecenia, więc proszę, wejdź do środka i usiądź. Czym cię mogę poczęstować? Może kieliszek wina?

Chociaż zaproszenie zabrzmiało ironicznie, gość przyjął je z uśmiechem.

– Chętnie, pod warunkiem, że się do mnie przyłączysz.

Białe zęby nieoczekiwanie błysnęły w uśmiechu, a Amanda poczuła się tak, jakby po szarym, zimowym dniu weszła do ciepłej kąpieli. Zawsze było jej zimno. W wilgotnym, chłodnym klimacie Londynu marzła do szpiku kości i chociaż okrywała się pledami, brała gorące kąpiele, piła herbatę z brandy, wiecznie czuła, że marznie.

– Może napiję się trochę wina. – Sama zdziwiła się, że to mówi. – Niech pan siada, panie… to znaczy, siadaj, Jack. -Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem. – Skoro jesteś w moim salonie, to może mi zdradzisz, jak masz na nazwisko.

– Nie – odrzekł cicho. Jego oczy nadal błyszczały wesoło. -Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się poznaliśmy, dochodzę do wniosku, Amando, że możemy sobie mówić po imieniu.

Nie brakowało mu tupetu! Nieco nerwowym gestem nakazała, żeby usiadł, a sama podeszła do kredensu. Jack jednak stał, dopóki nie napełniła dwóch kieliszków czerwonym winem. Dopiero kiedy usiadła na mahoniowej kanapie, zajął stojący nieopodal fotel. Blask ognia buzującego w białym marmurowym kominku migotał na jego czarnych włosach i złocił gładką, smagłą skórę. Biło od niego zdrowie i młodość. Amanda pomyślała, że Jack chyba jest od niej o kilka lat młodszy.

– Czy mogę wznieść toast? – zapytał.

– Widzę, że masz na to wielką ochotę – odrzekła surowo.

Uśmiechnął się i podniósł kieliszek.

– Zdrowie pięknej kobiety, obdarzonej wielką odwagą i fantazją.

Amanda nie spełniła toastu. Ze zmarszczonym czołem patrzyła, jak gość upija łyk wina. Nie dość, że wtargnął do jej domu i nie chciał wyjść, kiedy go o to poprosiła, to jeszcze robił sobie z niej żarty.

Była inteligentną, uczciwą kobietą i miała świadomość swoich wad oraz zalet… i wiedziała, że nie jest pięknością. W najlepszym wypadku można było powiedzieć, że jest niebrzydka, i to tylko wtedy, jeśli nie brało się pod uwagę aktualnie obowiązującego ideału kobiecej urody. Była niska i dość pulchna, chociaż ktoś, patrzący na nią przychylnie, opisałby jej sylwetkę jako kobiecą i zmysłową. Gęste, mahoniowe włosy wiły się niesfornie i nie dały się wyprostować żadnym przyborem fryzjerskim ani miksturą. Owszem, odznaczała się ładną cerą, bez śladów po ospie i wyprysków, i jakiś życzliwy przyjaciel rodziny kiedyś powiedział, że ma ładne oczy, ale były to zwykłe, szare oczy, których nie ożywiał nawet cień błękitu czy zieleni.

Nie mogąc się pochwalić urodą, Amanda postanowiła doskonalić umysł i wyobraźnię, które, jak ponuro przepowiedziała jej matka, sprowadzą na nią tylko nieszczęście.

Dżentelmeni nie chcieli wykształconych żon. Woleli atrakcyjne kobiety, które nie myślały za dużo i zawsze się z nimi zgadzały. A już na pewno nie szukali kobiet z bujną wyobraźnią, które marzyły o fikcyjnych postaciach z książek. Dlatego też dwie starsze i ładniejsze siostry Amandy złowiły mężów, ona zaś zaczęła pisać powieści.

Nieproszony gość nadal patrzył na nią czułym wzrokiem.

– Powiedz mi, dlaczego taka urodziwa kobieta jak ty postanowiła wynająć mężczyznę do łóżka?

To bezpośrednie pytanie uraziło ją, ale jednocześnie… perspektywa szczerej, wolnej od zwykłych towarzyskich konwenansów rozmowy z mężczyzną wydała jej się bardzo kusząca.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: