Rozdział 7. Królewski dramat
Trzej Detektywi spotkali się w Kwaterze Głównej dopiero po piątej. Jupiter pokrótce zrelacjonował przenosiny Dobsonów i pojawienie się w kuchni płonących śladów stóp.
– O rany! – wykrzyknął Pete. – Czy myślisz, że garncarz nie żyje i wrócił straszyć w swoim domu?
– Hans też tak myślał. Ale to nie były ślady stóp garncarza. On chodził boso od wielu lat i jego stopy rozszerzyły się w widoczny sposób. Te ślady były małe, mógł je zostawić drobny mężczyzna lub kobieta.
– Pani Dobson? – podsunął Pete.
– Nie miałaby na to czasu. Poszła na dół wziąć żywność z ciężarówki, a ja pobiegłem zaraz za nią. Nim zdążyłem zejść ze schodów, wzięła już torby z zakupami i wchodziła z nimi do kuchni, kiedy zobaczyła płomienie. Byłem tuż obok. Poza tym, po co miałaby robić takie rzeczy? I jak?
– Może ci mężczyźni z Domu na Wzgórzu? – rozważał Pete.
– To prawdopodobne – zgodził się Jupiter. – Kiedy zaczęliśmy wnosić meble, szli na plażę. Nie ma pewności, czy przebywali tam cały czas. Drzwi frontowe były otwarte. Mogli wejść do domu, zrobić jakoś te płonące ślady i wyjść tylnymi drzwiami. Potem wrócić na plażę. Pete, czy zdołałeś dowiedzieć się czegoś o Domu na Wzgórzu?
Pete wyjął z kieszeni notesik.
– Pan Holtzer był uszczęśliwiony jak nigdy – zaczął swoją relację. – Wstąpiłem do jego biura dzisiaj, zapytałem, czy chce, żeby mu skosić trawnik, odmówił i sam mi opowiedział, że miał Dom na Wzgórzu wystawiony na sprzedaż od piętnastu lat, ale to taka ruina, że nikt nie chciał go kupić ani wynająć, ani nawet wziąć za darmo. A tu nagle przychodzi facet i oświadcza, że jest to jedyny dom w Rocky Beach, w którym pragnie zamieszkać. Wynajął go na rok i zapłacił za trzy miesiące z góry. Pan Holtzer miał umowę wynajmu akurat na biurku. Myślę, że liczył właśnie wysokość swojej prowizji. Tak więc udało mi się przeczytać nazwisko nowego lokatora.
– I jak brzmi?
– Pan Ilian Dimitriew albo Dimitriow. Maszynę do pisania pana Holtzera przydałoby się oczyścić, a poza tym czytałem do góry nogami. W każdym razie ten Dimitriew czy Dimitriow podał jako obecny adres Wilshire Boulevard 2901, Los Angeles.
Bob sięgnął do szafki po książkę telefoniczną Los Angeles. Przerzucił kartki i potrząsnął głową.
– Nie ma go w tym spisie.
– Dużo osób ma zastrzeżony numer telefonu. Możemy później przejechać się pod ten adres. Zobaczymy, czego się uda dowiedzieć o panu Dimitriewie. – Jupiter zaczął skubać dolną wargę. – Na razie chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o dwugłowym orle. Może on mieć duże znaczenie. Jest nie tylko na medalionie garncarza i tych dwu wielkich urnach przed jego domem, ale także na ogromnej tarczy w jednej z sypialni. Ten wzór zdaje się fascynować garncarza.
Bob uśmiechnął się.
– W tym względzie nam się poszczęściło.
– To znaczy?
– Nie musimy czekać do jutra aż otworzą bibliotekę. Mój tato kupił album.
– Co takiego? – zapytał Pete.
– Książkę z dużymi ilustracjami, z tych, które zawsze reklamują w telewizji. Tato dał się namówić – Bob sięgnął z uśmiechem po kartonowe pudełko, które leżało u jego stóp.
Otworzył je i Jupiter i Pete zobaczyli pięknie wydany album w błyszczącej obwolucie. Tytuł głosił: “Królewskie bogactwa. Ilustrowane studium europejskich klejnotów koronnych z komentarzem E.P. Farnswortha”.
– To jest chyba korona brytyjska – powiedział Jupiter, oglądając wspaniałą fotografię na obwolucie. Korona spoczywała na szkarłatnym aksamicie, zdjęcie dawało jej zbliżenie.
– Jedna z koron brytyjskich – przytaknął Bob. – Anglicy mają ich kilka i nie uwierzyłbyś, ile bereł, jabłek królewskich, buław i mieczy. Facet pokazał w tej książce mnóstwo. Są zdjęcia insygniów koronnych Wielkiej Brytanii, a także korony Karola Wielkiego, świętego Stefana z Węgier i tak zwanej znanej żelaznej korony lombardzkiej. Jest też trochę insygniów rosyjskich. Rosjanie lubowali się w orłach, ale ten, który nas interesuje, jest tutaj.
Odszukał stronę w drugiej połowie książki i podsunął ilustrację Jupiterowi.
– Cesarska korona Lapatii.
Jupe wraz z Pete'em pochylili się nad książką.
– Tak jest! – wykrzyknął Pete.
Korona Lapatii wyglądała trochę jak hełm, cały ze złota, bogato inkrustowany niebieskimi kamieniami. Na czubku hełmu cztery pasma złota otaczały olbrzymi rubin, a na nim stał orzeł – szkarłatny orzeł z dwiema głowami. Wspaniałe skrzydła były szeroko rozpostarte, a w skierowanych w prawo i lewo głowach mieniły się brylantowe oczy. Dzioby były otwarte w drapieżnym krzyku.
– Z pewnością bardzo przypomina orła garncarza – powiedział Jupiter.
– Komentarz jest na następnej stronie – poinformował go Bob.
Jupe odwrócił stronę i zaczął głośno czytać:
Cesarska korona Lapatii została wykonana przez Borysa Kerenowa około roku 1543. Kerenow wziął na wzór hełm, który nosił książę Fryderyk Azimow w bitwie pod Kartonem. Zwycięstwo księcia położyło kres wojnie domowej, niszczącej maleńki kraj. Pokonani przez armię Azimowa magnaci złożyli przysięgę, że pokój Lapatii nie zostanie nigdy więcej zakłócony. Następnego roku książę Fryderyk zwołał głowy wysokich rodów do twierdzy Madanhoff i ogłosił się królem Lapatii.
Odcięci od swych armii i zamknięci w twierdzy magnaci poddali się woli księcia i ślubowali mu wierność, jedyny odszczepieniec, Iwan Śmiały, odmówił złożenia przysięgi poddańczej. Legenda głosi, że ów dumny wojownik został stracony, a jego głowę zatknięto na włócznię i wystawiono przed twierdzą.
Koronacja Fryderyka I odbyła się w kaplicy na Madanhoffie w 1544 roku. Korona zaprojektowana i wykonana przez Koronowa pozostała w posiadaniu rodziny Azimowów przez niemal 400 lat. Nosił ją przy koronacji Wilhelm IV w 1913 roku.
Po obaleniu dynastii Azimowów w roku 1925, koronę ogłoszono własnością narodu, jest obecnie wystawiona w Muzeum Narodowym w Madanhoffie, stolicy, która wyrosła wokół dawnej twierdzy.
Korona Azimowa, wykonana ze szczerego złota, inkrustowanego lapis-lazulą, jest zwieńczona olbrzymim rubinem. Podaje się, że rubin ten należał kiedyś do Iwana Śmiałego, którego majątek został zagarnięty przez Fryderyka.
Osadzony na rubinie dwugłowy orzeł jest godłem rodziny Azimowów. Kerenow wykonał go ze złota i pokrył emalią. Oczy orła zrobiono z dwukaratowych diamentów.
Jupiter skończył czytać i wrócił do stronicy z fotografią korony.
– To jest sposób dojścia do władzy – powiedział Pete. – Wymordować opozycję.
– Zagrabić biedakowi rubin i wetknąć go w swoją koronę, też piękne pociągnięcie – dodał Bob.
– W tamtych czasach się nie cackano – powiedział Jupiter.
– W 1925 było nie lepiej – Bob otworzył swój notes. – Odnalazłem Lapatię w encyklopedii. Wyobraźcie sobie, że wciąż istnieje.
– Żadna z wielkich potęg jej nie zagarnęła? – zdziwił się Jupiter.
– Nie. Nazywa się teraz Republiką Lapatii. Jej powierzchnia wynosi 120 kilometrów kwadratowych, ludność liczy około dwudziestu tysięcy i zajmuje się głównie produkcją sera. Republika utrzymuje stałą armię, w liczbie trzystu pięćdziesięciu żołnierzy, w tym trzydziestu pięciu generałów.
– Jeden generał na dziesięciu żołnierzy! – wykrzyknął Pete.
– Nie mogą się skarżyć na brak dowództwa – roześmiał się Jupe. – Co jeszcze?
– Krajem rządzi Zgromadzenie Narodowe, w którego skład wchodzi trzydziestu pięciu generałów i jeden reprezentant z każdego okręgu. Okręgów jest dziesięć, nietrudno się więc domyślić, jak przebiega w Zgromadzeniu głosowanie.
– Krajem rządzą generałowie – podsumował Jupiter.
– Wybierają także prezydenta – powiedział Bob.
– Ale co z Azimowami? – zapytał Pete.
– Właśnie! Nie istnieją. Powiedziałem, że w 1925 roku też się nie pieścili. Wilhelm IV, który, jak pamiętacie, nosił koronę ostatni, uznał, że skarbiec królewski ubożeje. Ożenił się ze swoja kuzynką, również z rodziny Azimowów. Lubiła biżuterię i suknie z Paryża. A każde z ich czworga dzieci miało swojego guwernera, powóz i konie. Król Wilhelm popadł w długi, obłożył więc podatkami cały ser wyprodukowany w lapatyjskich mleczarniach. To spowodowało ogólne niezadowolenie i generałowie zobaczyli w tym swoją szansę. Odczekali do dnia królewskich urodzin, kiedy wszyscy Azimowie zebrali się w stolicy. Wtedy wzięli pałac szturmem i zdetronizowali Wilhelma.
– Co stało się potem? – zapytał Jupiter.
– Prawdopodobnie to samo, co z Iwanem Śmiałym. Oficjalny komunikat jednak głosił, że Jego Wysokość oszalał i wyskoczył z balkonu.
– Zrzucili go! – wykrzyknął Pete ze zgrozą.
– Na to wygląda – zgodził się Bob. – Reszta rodziny popadła w taką rozpacz, że odebrali sobie życie, każdy na inny sposób. Królowa jakoby się otruła.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że ludzie w to uwierzyli? – wtrącił Pete.
– Kto by się spierał, mając generałów u władzy? – odparł Bob.
– Poza tym generałowie natychmiast znieśli opodatkowanie sera, przez co pozyskali społeczeństwo. Pałac królewski zamieniono w muzeum, a klejnoty korony stały się własnością narodu.
– Tylko że nikt nie mógł ich nosić – powiedział Jupiter. – Fantastyczna historia. Choć może nie aż tak fantastyczna, bo przecież podatek na herbatę wydatnie się przyczynił do wybuchu naszej, amerykańskiej rewolucji. Tak więc żaden z Azimowów nie przetrwał?
– Sprawdzę to jeszcze w bibliotece – odpowiedział Bob. – Według encyklopedii, po zabiciu się Wilhelma, dynastia wymarła.
Jupe zaczął zastanawiać się głośno:
– Tom Dobson twierdzi, że jego dziadek pochodzi z Ukrainy. Przypuśćmy, że się myli. Garncarz jest chyba ogromnie przywiązany do orła Azimowów. Zastanawiam się, czy nie ma jakichś powiązań z królewską rodziną?
– Albo z generałami – uzupełnił Bob.
Pete zadrżał.
– Całe rodziny nie popełniają zbiorowych samobójstw. Pamiętacie, co się stało z Romanowymi w Rosji?
– Zostali zmasakrowani – powiedział Jupiter.
– Właśnie. I jeśli garncarz maczał w tym palce, nie mam ochoty poznawać go bliżej.