– Tom Luther.
– Mam dla pana wiadomość.
Lutherowi zabiło żywiej serce. Mimo to ukrył podniecenie i powiedział równie zwięźle jak starszy mężczyzna:
– To dobrze. Słucham pana.
– Człowiek, którym pan tak bardzo się interesuje, odleci w środę tym samolotem do Nowego Jorku.
– Jest pan tego pewien?
Mężczyzna spojrzał ostro na Luthera i nie odpowiedział.
Tom Luther skinął poważnie głową. A więc sprawa jednak jest aktualna. Przynajmniej skończyła się niepewność.
– Dziękuję panu.
– Jest jeszcze druga część wiadomości.
– Słucham.
– Brzmi następująco: Nie spraw nam zawodu.
Luther wziął głęboki wdech.
– Proszę im powiedzieć, że mogą się nie obawiać – odparł z pewnością siebie, choć jej w istocie nie odczuwał. – Facet opuści Southampton, ale nigdy nie dotrze do Nowego Jorku.
Imperial Airways miały specjalne stanowisko obsługi łodzi latających po drugiej stronie ujścia rzeki, dokładnie naprzeciwko nabrzeży portu Southampton. Przeglądu Clippera dokonywali miejscowi mechanicy pod kierunkiem inżyniera pokładowego. Podczas tego lotu funkcję tę pełnił Eddie Deakin.
Było to poważne zadanie, ale mieli na nie aż trzy dni. Po wysadzeniu pasażerów w doku numer 108 Clipper został przeholowany na drugą stronę rzeki, ustawiony w wodzie na ruchomej platformie, a następnie wyciągnięty po pochylni na suchy ląd. W ogromnym zielonym hangarze wyglądał jak wieloryb usadowiony w wózku dla niemowląt.
Transatlantycki lot oznaczał dla silników morderczą próbę. Podczas przelotu najdłuższego odcinka, z Nowej Fundlandii do Irlandii, samolot przebywał w powietrzu nieprzerwanie przez dziewięć godzin (w drodze powrotnej, lecąc pod wiatr, na pokonanie tej samej trasy potrzebował szesnaście i pół godziny). Minuta za minutą płynęło paliwo, między elektrodami świec zapłonowych przeskakiwały iskry, czternaście tłoków w każdym z czterech silników poruszało się niezmordowanie w górę i dół, a ponad czterometrowe śmigła przedzierały się niestrudzenie przez chmury, deszcz i nawałnice.
Dla Eddiego na tym właśnie polegała romantyka zawodu inżyniera. Było cudowne i zdumiewające, że ludzie skonstruowali silniki mogące pracować niezawodnie przez tyle godzin. Istniało przecież tak wiele rzeczy, które mogły zawieść, tyle ruchomych części musiało zostać wytworzonych z niesłychaną precyzją i połączonych bezbłędnie w całość, by nie odmówić posłuszeństwa ani przez ułamek sekundy, niosąc ponad czterdziestotonowego kolosa na odległość wielu tysięcy kilometrów.
W środę rano Clipper będzie gotów, aby odbyć kolejną taką podróż.
ROZDZIAŁ 2
W cudowną, późnojesienną niedzielę, słoneczną i bardzo ciepłą, Anglia wypowiedziała Niemcom wojnę.
Na kilka minut przedtem, nim radio podało wiadomość o przystąpieniu przez Wielką Brytanię do wojny, Margaret Oxenford stała przed rozległą, wzniesioną z cegły rezydencją stanowiącą jej rodzinny dom, pocąc się nieco w płaszczu i kapeluszu, potwornie wściekła ponieważ zmuszono ją, by poszła do kościoła. Na drugim końcu wsi samotny kościelny dzwon zawodził wciąż swą monotonną pieśń.
Margaret nienawidziła kościoła, lecz ojciec zmuszał ją do uczęszczania na msze, mimo że miała już dziewiętnaście lat i była wystarczająco dorosła, by wyrobić sobie własne zdanie na temat religii. Jakiś rok temu zebrała się na odwagę i spróbowała powiedzieć mu, że nie ma zamiaru brać udziału w nabożeństwach, ale on nawet nie chciał jej słuchać.
– Czy nie sądzisz, że to hipokryzja chodzić do kościoła, mimo że nie wierzy się w Boga? – zapytała Margaret.
– Nie bądź śmieszna – odparł ojciec.
Upokorzona i zdenerwowana oświadczyła matce, że po osiągnięciu pełnoletności nigdy nie przekroczy progu żadnej świątyni.
– O tym zadecyduje twój mąż, moja droga – usłyszała w odpowiedzi.
Z punktu widzenia rodziców dyskusja została w ten sposób zakończona, lecz od tamtej pory Margaret w każdy niedzielny poranek wręcz nie posiadała się ze złości.
Z domu wyszli jej siostra i brat. Elizabeth miała dwadzieścia jeden lat, była wysoka, niezgrabna i niezbyt ładna. Dawniej obie siostry znały wszystkie swoje sekrety. Jako dziewczynki przebywały bez przerwy w swoim towarzystwie, ponieważ nigdy nie uczęszczały do szkoły, otrzymując powierzchowne wykształcenie w domu, od guwernantek i prywatnych nauczycieli. Jednak ostatnio oddaliły się nieco od siebie. Dorastająca Elizabeth przejęła sztywny, tradycyjny system wartości rodziców, stając się ultrakonserwatywną rojalistką, głuchą na nowe idee i wrogo nastawioną do wszelkich zmian. Margaret wybrała odmienną ścieżkę. Była feministką i socjalistką, interesowała się jazzem, kubizmem i awangardową poezją. Elizabeth uważała, że ulegając wpływowi radykalnych ideologii Margaret postąpiła nielojalnie wobec rodziny. Margaret z kolei bardzo irytowała głupota siostry, przede wszystkim jednak odczuwała smutek i żal spowodowany tym, że przestały być bliskimi przyjaciółkami. Teraz nie miała już żadnej przyjaciółki.
Percy miał czternaście lat. Nie był ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem radykalnych poglądów, lecz miał naturalną skłonność do przekory i sympatyzował z buntowniczym nastawieniem Margaret. Cierpiąc wspólnie pod tyrańskimi rządami ojca podtrzymywali się wzajemnie na duchu. Margaret bardzo kochała swego młodszego brata.
W chwilę potem przed dom wyszli także matka i ojciec. Ojciec założył obrzydliwie pstrokaty, pomarańczowo – zielony krawat. Był właściwie daltonistą, więc zapewne krawat kupiła mu matka. Miała rude włosy, oczy koloru morskiej wody, bladokremową cerę i było jej bardzo do twarzy w pomarańczowym i zielonym, ale przy czarnych, siwiejących włosach ojca i jego zaczerwienionej skórze krawat w tych kolorach wyglądał jak ostrzeżenie przed czymś bardzo niebezpiecznym.
Elizabeth, ze swoimi czarnymi włosami i nieregularnymi rysami twarzy, przypominała ojca, Margaret z kolei była podobna do matki; wstążka do włosów w kolorze krawata ojca sprawiłaby jej wielką przyjemność. Percy zmieniał się tak szybko, że na razie nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo jest podobny.
Ruszyli na piechotę długą alejką prowadzącą do bramy i zaczynającej się tuż za ogrodzeniem wsi. Do ojca należała większość budynków i cała ziemia uprawna w promieniu wielu kilometrów. On sam nie uczynił nic, żeby zdobyć to bogactwo; seria małżeństw na początku dziewiętnastego wieku doprowadziła do połączenia posiadłości trzech najzamożniejszych rodzin w okolicy, powstały zaś w ten sposób ogromny majątek był przekazywany w nietkniętym stanie z pokolenia na pokolenie.
Przeszli główną ulicą wioski i dotarli do otoczonego rozległym trawnikiem kościoła. Wkroczyli do środka niczym procesja: na przedzie ojciec i matka, potem Margaret i Elizabeth, na końcu Percy. Kiedy rodzina Oxenford szła w kierunku swojej ławki, wieśniacy zgromadzeni w świątyni kłaniali się nisko, zamożniejsi farmerzy – wszyscy dzierżawili ziemię ojca – pochylali z szacunkiem głowy, natomiast przedstawiciele klasy średniej, to znaczy doktor Rowan, pułkownik Smythe i sir Alfred, uśmiechali się uprzejmie. Za każdym razem, kiedy odbywał się ten żałosny feudalny rytuał, Margaret rumieniła się ze wstydu. Przecież podobno wszyscy ludzie są równi wobec Boga, prawda? Miała ochotę krzyknąć: „Mój ojciec nie jest lepszy od nikogo z was, a na pewno gorszy niż większość tu zgromadzonych!” Pewnego dnia być może uda jej się zdobyć na odwagę. Gdyby urządziła scenę w kościele, chyba nie musiałaby już tu więcej przychodzić. Na razie jednak za bardzo bała się reakcji ojca.
– Ładny krawat, tato! – powiedział Percy donośnym scenicznym szeptem dokładnie w chwili, kiedy zasiadali w ławce i oczy wszystkich wiernych były zwrócone w ich stronę. Margaret powstrzymała się od głośnego śmiechu, ale zaczęła cicho chichotać jak szalona. Wraz z Percym usiedli szybko w ławce i schowali twarze w dłoniach, udając, że się modlą, aż atak minął. Margaret od razu poczuła się znacznie lepiej.
Pastor wygłosił kazanie o synu marnotrawnym. Margaret pomyślała, że głupi stary osioł mógłby wybrać temat, który w tych dniach znacznie bardziej wszystkich interesował, to znaczy prawdopodobieństwo wybuchu wojny. Premier przedstawił Hitlerowi ultimatum, które Führer zignorował, w związku z czym w każdej chwili spodziewano się wypowiedzenia wojny.
Margaret bała się wojny. Chłopiec, którego kochała, zginął podczas wojny domowej w Hiszpanii. Od tego wydarzenia minął już ponad rok, lecz ona w dalszym ciągu płakała czasem po nocach. Dla niej wojna oznaczała, że tysiące dziewcząt zaznają tego samego bólu co ona. Ta myśl była dla niej niemal nie do zniesienia.
Mimo to częścią duszy pragnęła wojny. Przez lata odczuwała ogromny wstyd z powodu tchórzostwa okazanego przez Wielką Brytanię podczas wydarzeń w Hiszpanii. Jej ojczyzna przyglądała się bezczynnie, jak wybrany przez naród, socjalistyczny rząd był obalany przez bandę zbrodniarzy uzbrojonych przez Hitlera i Mussoliniego. Setki idealistycznie nastawionych młodych mężczyzn z całej Europy przybyło do Hiszpanii, by walczyć o demokrację. Brakowało im jednak broni, demokratyczne rządy zaś odmówiły im poparcia, w związku z czym młodzi idealiści stracili życie, natomiast ludzie tacy jak Margaret odczuwali bezsilną wściekłość i wstyd. Jeżeli Anglia przeciwstawiłaby się teraz faszystom, ona mogłaby znowu być dumna ze swojego kraju.
Istniał jeszcze jeden powód, dla którego jej serce biło żywiej na myśl o wojnie. Z całą pewnością oznaczałoby to koniec ograniczonego, stłamszonego życia, jakie musiała prowadzić pod kuratelą rodziców. Czuła się znudzona, zmęczona i sfrustrowana ich monotonnymi obyczajami i bezsensownym życiem towarzyskim. Tęskniła za wolnością i życiem na własną rękę, lecz zrealizowanie tych marzeń wydawało się niemożliwe; była niepełnoletnia, nie dysponowała własnymi pieniędzmi i nie miała żadnych pożytecznych umiejętności. Pocieszała się, że podczas wojny wszystko będzie wyglądało inaczej.
Czytała z fascynacją o kobietach, które w czasie ostatniej wojny zakładały spodnie i szły pracować w fabrykach. Obecnie w armii, marynarce wojennej i siłach powietrznych istniały także oddziały kobiece. Margaret marzyła o tym, by wstąpić do Pomocniczej Obrony Terytorialnej, utworzonej właśnie z myślą o kobietach. Jedną z niewielu praktycznych umiejętności, jakie posiadała, była umiejętność prowadzenia pojazdów mechanicznych. Digby, szofer ojca, nauczył ją jeździć rolls-royce'em, Ian zaś – chłopak, który zginął – pozwalał jej czasem prowadzić motocykl. Dałaby sobie radę nawet z motorówką, gdyż ojciec trzymał w Nicei mały jacht. W Pomocniczej Obronie Terytorialnej na pewno potrzebowano kierowców ambulansów i łączników na motocyklach. Widziała siebie w mundurze i hełmie, mknącą pełnym gazem z jednego pola bitwy na drugie, z bardzo ważnymi meldunkami w torbie i fotografią Iana w kieszeni wojskowej bluzy. Miała niezachwianą pewność, iż dowiodłaby swojej odwagi, oczywiście pod warunkiem, że dano by jej szansę.