Wynajęty przez Crawforda samochód zostawił za sobą rzadki obłok kurzu, który osiadł na przydrożnych krzakach.
Graham wrócił do stolika. Bał się, że tak właśnie będzie wspominał koniec Sugarloaf Key – stopniały lód w dwóch szklankach herbaty, fruwające na wietrze papierowe serwetki dookoła stołu z sekwoi oraz Molly i Willy daleko na plaży.
Zachód słońca nad Sugarloaf, nieruchome czaple i obrzmiałe czerwone słońce.
Will Graham i Molly Foster Graham siedzieli na wyrzuconym przez morze, zbielałym pniaku; ich twarze wydawały się pomarańczowe w zachodzącym słońcu, a plecy tonęły w fioletowym cieniu. Ujęła go za rękę.
– Crawford wpadł do mnie wcześniej do sklepu – zagadnęła. – Pytał, jak dojechać do domu. Dzwoniłam do ciebie. Naprawdę, czasami powinieneś podnosić słuchawkę. Wracając zobaczyliśmy samochód, więc poszliśmy na plażę.
– O co jeszcze pytał?
– Jak się miewasz.
– I co ty na to?
– Powiedziałam, że dobrze i lepiej, żeby cię zostawił w spokoju. Czego od ciebie chce?
– Żebym zbadał dowody. Jestem specjalistą z zakresu kryminalistyki, Molly. Widziałaś mój dyplom.
– Widziałam, jak zalepiłeś nim dziurę w tapecie na suficie.
Usiadła na pniaku okrakiem, żeby spojrzeć mu w twarz.
– Gdyby ci brakowało poprzedniego życia, tego, czym się zajmowałeś, chyba byś o tym mówił. A tego nie robisz. Jesteś otwarty, spokojny, na luzie… lubię to.
– Dobrze nam że sobą.
Jej szybkie mrugnięcie powiek sygnalizowało, że powinien był się lepiej wyrazić. Zanim udało mu się to naprawić, mówiła dalej:
– Praca dla Crawforda tylko ci szkodziła. Ma wielu innych ludzi – pewnie cały ten cholerny rząd – więc czemu nas nie zostawi w spokoju?
– Nie wyjaśnił ci tego? Był moim zwierzchnikiem, kiedy dwa razy opuściłem Akademię FBI, zęby wrócić do pracy w terenie. W całej swojej karierze nie spotkał się z takimi przypadkami, jak tamte dwa, a siedzi w tej robocie od lat. Teraz trafił mu się następny. Taki rodzaj psychopaty jest bardzo rzadki. Jack wie, że mam… doświadczenie.
– Rzeczywiście – skwitowała Molly.
Pod rozpiętą koszulą widziała zakrzywioną bliznę przecinającą jego brzuch. Była gruba na palec, wypukła i nigdy nie brązowiała. Biegła w dół od lewej kości biodrowej, a potem podnosiła się, zahaczając o klatkę piersiową po drugiej stronie.
Doktor Hannibal Lecter zrobił to nożem do cięcia linoleum. Molly poznała Grahama rok później. Wypadek ten o mało co nie skrócił mu życia. Doktor Lecter, znany w kartotekach jako „Hannibal-kanibal", był tym drugim psychopatą, którego złapał Will.
Kiedy Graham wyszedł wreszcie że szpitala, zrezygnował z pracy w FBI, opuścił Waszyngton i znalazł pracę jako mechanik przy silnikach diesla w małej stoczni remontowej w Marathon na Florydzie. Nauczył się tego zawodu w młodości.
Spał w przyczepie campingowej na terenie warsztatów, aż poznał Molly i zamieszkał w jej sympatycznym, posklecanym z niczego domu na Sugarloaf Keys.
Teraz i on usiadł okrakiem i ujął ją za ręce. Jej stopy czuł pod swoimi w piasku.
– Posłuchaj, Molly, Crawford sądzi, że mam wyjątkowego nosa do tych potworów. Jest wręcz przesądny na tym punkcie.
– I ty w to wierzysz?
Graham obserwował, jak trzy pelikany lecą jeden za drugim nad linią przypływu.
– Molly, inteligentny psychopata – a zwłaszcza sadysta – jest nieuchwytny z kilku powodów. Po pierwsze, z braku motywów nie ma się czego trzymać. Informatorzy też nie pomogą. Widzisz, przeważnie za aresztowaniem kryje się wygrzewanie stołków w barach, a nie tropienie śladów, ale w tego rodzaju sprawach informatorów po prostu nie ma. Sprawca może nawet nie wiedzieć, że to robi. Trzeba więc zebrać wszelkie dostępne dowody i wejść w jego skórę. Spróbować odtworzyć jego sposób myślenia. Wreszcie znaleźć schemat postępowania.
– A potem wytropić go i złapać – dokończyła Molly. – Boję się, że jak zaczniesz poszukiwania tego maniaka, czy kim on tam jest, to urządzi cię tak, jak ten poprzedni. To tyle. Tego właśnie się boję.
– On mnie nigdy nie zobaczy ani nie pozna mojego nazwiska, Molly. To policja, to oni muszą go przymknąć, jeśli go odnajdą, a nie ja. Crawford tylko chce zasięgnąć dodatkowej opinii.
Patrzyła na czerwone słońce rozpościerające się nad morzem. Pierzasta chmura powyżej odbijała jego blask.
Graham uwielbiał sposób, w jaki odwracała głowę i zupełnie nieświadomie ukazywała swój mniej doskonały profil. Dostrzegł pulsującą żyłkę na jej szyi i z nagłą wyrazistością przypomniał sobie smak soli na jej skórze. Przełknął ślinę i odezwał się:
– No i co ja mam zrobić, u licha?
– To, co już postanowiłeś. Jeśli zostaniesz, a morderstwa się powtórzą, może nie będziesz się już tu dobrze czuł. „W samo południe", i tak dalej. Jeśli jest tak, jak mówię, to pytasz chyba retorycznie.
– A gdybym pytał naprawdę, to co byś odpowiedziała?
– Zostań że mną. że mną. że mną. że mną. I z Willym, przyprowadzę go, jeśli to coś zmieni. Powinnam osuszyć oczy i pomachać ci chusteczką. Jeżeli coś się nie uda, zostanie mi na pociechę świadomość, że postąpiłeś słusznie.
Potrwa to mniej więcej tak długo, jak odegranie capstrzyka. Potem wrócę do domu i włączę tylko jedną stronę elektrycznego koca.
– Ja będę na tyłach sfory.
– Akurat! Jestem samolubna, co?
– Mnie to nie przeszkadza.
– Mnie też nie. Tu jest spokojnie i przyjemnie. Tyle przeżyłeś, że sam potrafisz to ocenić. I docenić.
Przytaknął.
– Nie chcę w każdym razie tego stracić – dorzuciła.
– Niczego nie stracimy.
Zmierzch zapadł szybko i nisko na południowym zachodzie pojawił się Jowisz.
Wracali do domu przy świetle wschodzącego garbatego księżyca. W oddali, za plażą, drobne rybki wyskakiwały w popłochu z wody.
Crawford wrócił po kolacji. Zostawił marynarkę i krawat i podwinął rękawy, żeby wyglądać swobodniej. Jego masywne blade ręce wydały się Molly odrażające. Według niej wyglądał jak cholernie mądra małpa. Podała mu kawę pod wentylatorem na werandzie i usiadła z nim, a Graham z Willym wyszli nakarmić psy. Nie odzywała się. Ćmy uderzały łagodnie o siatki.
– Will dobrze wygląda, Molly – zagaił Crawford. – Oboje dobrze wyglądacie… tacy szczupli i opaleni,
– Cokolwiek powiem i tak go zabierzesz.
– No, muszę. Po prostu muszę. Ale na Boga, przysięgam, Molly, że będę go oszczędzał. Zmienił się. Dobrze, że się pobraliście.
– Czuje się coraz lepiej. Już tak często nie śni. Przez jakiś czas miał obsesje na punkcie psów. Teraz już się tylko nimi opiekuje i nie mówi o nich bez przerwy. Jesteś jego przyjacielem, Jack. Czemu go nie zostawisz w spokoju?
– Bo ma to szczęście, że jest najlepszy. Bo rozumuje inaczej niż reszta. Nie wpadł dotąd w rutynę.
– On myśli, że prosisz go o ocenę dowodów.
– To prawda, chcę, żeby zobaczył dowody. Nie znam nikogo lepszego od badania dowodów. Ale u niego liczy się jeszcze jedna rzecz. Wyobraźnia, projekcja, czy jak tam to nazwiesz. On tego właśnie nie lubi.
– Na jego miejscu też byś tego nie lubił. Obiecaj mi coś, Jack. Obiecaj mi, że dopilnujesz, żeby on nie był w akcji. Chybaby go to dobiło, gdyby musiał walczyć.
– Na pewno nie będzie walczył. Obiecuję.
Kiedy Graham uporał się z psami, Molly pomogła mu się spakować.