A ci marynarze moi, co uszy mają pełne szumu wielkich mórz, oni też słuchali mnie cierpliwie;
ale nie będą czekać już dłużej.
Jestem gotów.
Strumień dosięgnął morza; raz jeszcze wielka Macierz trzyma syna w swoich ramionach.
Zegnaj, ludu Orfalezu.
Dzień ten się skończył.
Zamyka się oto nad nami, jako nad własnym jutrem stula się lilia wodna.
Co było nam tutaj dane, przechowamy skrzętnie;
a jeśli to nie wystarczy, tedy znów razem musimy się zejść i razem dłonie nasze ku Dawcy wyciągnąć.
Pamiętajcie że do was powrócę,
Maluczko, a tęsknota moja zgarnie pianę i proch, by nowe stworzyć ciało.
Żegnajcie wszyscy i żegnaj młodości, którą spędziłem wśród was.
Zaledwie wczoraj spotkaliśmy się we śnie.
Śpiewaliście mi pieśń w mej samotności, a jam z tęsknot waszych wzniósł wieżę w błękitach.
Lecz dziś sen nasz się prześnił, marzenie skończyło, a poranna jutrzenka już nie świeci.
Południe podniosło się nad nami, półsen nasz rozkwitł w pełnię dnia.
I chwila rozstania nadeszła.
Jeśli kiedyś, o zmierzchu pamięci, spotkamy się raz jeszcze, będziemy znów razem gawędy prowadzić, a pieśń którą mi zaśpiewacie jeszcze głębiej sięgnie.
A jeśliby dłonie nasze miały się spotkać w innym śnie, tedy nową wieżę wzniesiemy w błękitach.
Z tym słowem na ustach dał znak marynarzom, a oni w mig podnieśli kotwicę i okręt zwolniony z uwięzi, ruszył na wschód.
I płacz wielki, jakby z jednego idący serca, wyrwał się z piersi ludu i wzniósł się w zmierzch, i wybiegł na morze, jakoby dźwięk surmy.
Tylko Almitra stała w milczeniu, zapatrzona w oddalający się statek, aż zniknął we mgle.
I gdy rozproszył się już wszystek lud ona wciąż jeszcze stała na murach przystani, a w sercu słyszała jego słowa:
„Maluczko, maluczko, chwila wytchnienia na skrzydłach wiatru, a inna kobieta uniesie mnie w łonie.”