— Czołowe ekrany… przełączcie na podczerwień… wyłączcie silniki…

Borazonowe cylindry wygasły jednocześnie z wibracją korpusu statku. Na prawym ekranie czołowym ukazała się ogromna gwiazda, świecąca mglistym, czerwonobrunatnym światłem. Wszyscy zdrętwieli nie odrywając oczu od olbrzymiego dysku, który się wyłonił z ciemności.

— Jakiż ze mnie głupiec! — wykrzyknął z goryczą Pal Lin. — Byłem przekonany, że jesteśmy w okolicy ciemnego obłoku! A te przecież…

— Gwiazda żelazna! — ze zgrozą wykrzyknęła Ingrida Ditra. Erg Noor trzymając się oparcia fotela wstał z podłogi. Jego zazwyczaj blada twarz przybrała odcień sinawy, ale oczy błyszczały jak zwykle.

— Tak, to gwiazda żelazna, postrach astronautów — powiedział wolno.

Nikt się jej nie spodziewał w tym rejonie i spojrzenia wszystkich skierowały się na niego ze strachem i jednocześnie nadzieją.

— Myślałem, że to obłok — wyrzekł Pel Lin tonem winowajcy.

— Ciemny obłok o takiej sile przyciągania zawierałby stałe, względnie wielkie cząstki i „Tantra” nie istniałaby już teraz. Nieprawdopodobieństwiem jest uniknąć zderzenia w takim roju — surowo i cicho powiedział Erg Noor.

— Ależ były gwałtowne zmiany natężenia pola, i jakieś zaburzenia. Czyż to nie jaskrawy wskaźnik obłoku?

— Albo wskaźnik tego, że gwiazda ma planetę i może niejedną… Astronawigator zagryzł wargi do krwi. Noor kiwnął głową dodając obecnym otuchy i sam nacisnął guzik budzenia.

— Dawać szybko raport obserwacji! Obliczymy izograwy! Statek znów się zachwiał. Na ekranie mignęło coś przeraźliwie wielkiego, przemknęło do tyłu i znikło…

— A oto i odpowiedź… Wyprzedziliśmy planetę. Szybciej, szybciej do pracy! — Spojrzenie Erga Noora spoczęło na licznikach paliwa. Wpił się palcami w oparcie fotela, chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.

2. Epsilon Tukana

Cichy, szklisty brzęk zrodził się na stole z jednoczesnym zapaleniem się pomarańczowych i niebieskich światełek. Na przezroczystym przepierzeniu zaiskrzyły się kolorowe refleksy. Kierownik stacji kosmicznych Wielkiego Pierścienia Dar Wiatr śledził w dalszym ciągu światło Drogi Spiralnej. Jej gigantyczny pałąk wyrastał w górę ogromnym garbem, kreśląc wzdłuż morskiego wybrzeża matowożółtą pręgę odbicia. Nie odrywając od niej wzroku Dar Wiatr wyciągnął rękę i przesunął dźwigienkę na R.

Rozmyślań swoich jednak nie przerwał. Dziś w życiu tego człowieka nastąpić miała wielka zmiana. Rano z zamieszkanego pasa południowej półkuli przybył jego następca, Mven Mas, wybrany przez Radę Astronautyczną. Ostatnią akcję w obwodzie Pierścienia wykonają razem, a potem… Właśnie to „potem” jeszcze nie było zdecydowane. Dar Wiatr pełnił swoje obowiązki przez sześć lat. Wymagały one niewiarygodnego napięcia. Zmobilizował ludzi o wybitnych zdolnościach, wyróżniających się doskonałą pamięcią i szeroką wiedzą encyklopedyczną. Kiedy uporczywie zaczęło go opanowywać zobojętnienie do pracy i życia, charakterystyczne dla jednego z najcięższych schorzeń ludzkich, Evda Nal, sławny psychiatra, dokładnie go zbadała. Wypróbowany, stary sposób: muzyka molowych akordów w kabinie błękitnych snów poddanej działaniu uspokajających fal — nie odniósł skutku. Pozostawała więc tylko zmiana trybu życia i leczenie pracą fizyczną tam, gdzie jeszcze była stosowana.

Jego najmilsza przyjaciółka, historyk Veda Kong, zaproponowała mu u siebie pracę kopacza. Przy archeologicznych pracach wykopaliskowych maszyny nie mogły wykonywać całości robót. Etap końcowy wymagał pracy rąk ludzkich. Wprawdzie ochotników nie brakowało, ale Veda obiecywała mu długą podróż do okręgu prastarych stepów i życie w bezpośrednim kontakcie z przyrodą.

Veda Kong!… Zresztą ona wie wszystko. Veda kocha Erga Noora, członka Rady Astronautycznej, szefa trzydziestej siódmej wyprawy kosmicznej. Erg Noor powinien był dać znać o sobie z planety Zirda. Ale jeśli dotąd brak łączności — a wszystkie obliczenia dotyczące lotów kosmicznych są wyjątkowo ścisłe — nie wypada myśleć o zdobyciu miłości Vedy! Łączy ich jednak wektor przyjaźni, a to rzecz najważniejsza. Mimo wszystko zgadza się u niej pracować!

Dar Wiatr przesunął dźwignię i przycisnął guzik. Pokój zalało jaskrawe światło. Kryształowa szyba okienna stanowiła ścianę pomieszczenia wysuniętego w przestrzeń ponad ziemią i morzem. Dar Wiatr pochylił tę ścianę, ku sobie tak, że otworzył się widok na gwiaździste niebo. Metalowa rama odcięła setki świateł, dróg, budowli i latarń morskich w dole, na wybrzeżu.

Uwagę Dara Wiatra zaprzątała tarcza chronometru galaktycznego o trzech koncentrycznych pierścieniach podziałki. Nadawanie i odbieranie komunikatów na obwodzie Wielkiego Pierścienia odbywało się według czasu galaktycznego. Jeden obrót Galaktyki dokoła osi stanowił dobę galaktyczną.

Kolejna i ostatnia dla niego akcja nadawczo-odbiorcza miała nastąpić o godzinie dziewiątej rano, zgodnie z czasem Obserwatorium Tybetańskiego, więc tu, w śródziemnomorskim obserwatorium Rady, o drugiej godzinie w nocy. Pozostało zatem niewiele więcej ponad dwie godziny czasu.

Aparat na stole znowu zamigotał i zabrzęczał. Za przepierzeniem ukazał się człowiek w jasnej szacie, mieniącej się jedwabistym blaskiem.

Był to pomocnik Dara Wiatra.

— Przygotowaliśmy się do nadania i odbioru — rzucił krótko, bez jakichkolwiek zewnętrznych oznak szacunku, chociaż w spojrzeniu malowało się uwielbienie dla zwierzchnika.

Dar Wiatr milczał. Milczał także pomocnik, przybrawszy swobodną postawę, godności i dumy.

— W sali sześciennej? — zapytał wreszcie Dar Wiatr i otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, zapytał, gdzie jest Mven Mas.

— Przy aparacie świeżości porannej. Jak mi się zdaje, jest zdenerwowany…

— Na jego miejscu byłbym także zdenerwowany — powiedział w zamyśleniu Dar Wiatr. — Tak właśnie było sześć lat temu…

Pomocnik aż się zaczerwienił z wysiłku, by przybrać maskę obojętności. Współczuł swemu szefowi z głębi gorącego, młodego serca. Zdawał sobie, być może, sprawę, że kiedyś sam przeżyje radości i troski tej odpowiedzialnej pracy. Kierownik stacji kosmicznych niczym nie zdradzał swoich uczuć — w jego wieku uchodziłoby to za nieprzyzwoite.

— Gdy się tylko zjawi Mven Mas, proszę go do mnie natychmiast wprowadzić.

Pomocnik wyszedł. Dar Wiatr zbliżył się do miejsca, gdzie przejrzyste przepierzenie było zaczernione od podłogi do sufitu, i szerokim gestem otworzył obydwa skrzydła drzwi, wprawione w płytę z różnokolorowego drzewa. Zajaśniało światło, płynące z głębi ekranu podobnego do zwierciadła.

Kierownik stacji kosmicznych włączył za pomocą osobnej dźwigienki „wektor przyjaźni” — bezpośredni kontakt między ludźmi związanymi głęboką przyjaźnią. Wektor przyjaźni łączył z sobą stale kilka miejsc najczęstszego pobytu człowieka — mieszkanie, miejsce pracy i ulubiony „kącik wypoczynku”.

Ekran zajaśniał. W jego głębi ukazały się rzędy szafek z filmami elektronowymi, które zastąpiły archaiczne fotokopie książek.

Kiedy ludzkość zaczęła się posługiwać jednolitym alfabetem zwanym liniowym — z powodu braku w nim znaków złożonych — filmowanie starych książek uległo dalszemu uproszczeniu i dokonywało się za pomocą mechanizmów automatycznych. Niebieskie, zielone i czerwone paski stanowiły znaki centralnych filmotek; przechowywano w nich wyniki badań naukowych, publikowanych zaledwie w dziesiątkach egzemplarzy. Wystarczyło zestawienie szeregu umownych znaków i filmoteka nadawała automatycznie całość tekstu książki-filmu. Ta zmechanizowana biblioteka stanowiła własność prywatną Vedy. Lekki trzask — obraz zniknął i na ekranie ukazał się inny pokój, także pusty. Wraz z drugim trzaskiem nastąpiło przeniesienie obrazu do sali ze słabo oświetlonymi stolikami pulpitowymi. Siedząca przy najbliższym stoliku kobieta uniosła głowę i Dar Wiatr rozpoznał miłą, pociągłą twarz o dużych błękitnych oczach, wydatnych, śmiało zarysowanych wargach i z lekka zadartym nosku. Życzliwy uśmiech czynił tę twarz jeszcze bardziej pociągającą.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: