– Już poszedł – szepnęła. – Pawełek, leć…! Pawełek poderwał się bez słowa i wypadł z mieszkania razem z psem. Pani Amelia odłożyła nożyczki.

– Co to znaczy? – spytała niespokojnym szeptem. – Co się stało?

– Nic – odparła Janeczka normalnym głosem. – Przylazł tutaj pod drzwi ktoś podejrzany. Możliwe, że ten włamywacz. Polecieli go obejrzeć.

– Jak to…? Skąd to wiesz?!

– Pies powiedział. Widziała pani. Wyraźnie przecież powiedział, że ktoś idzie, że przyszedł, postał chwilę i poszedł. Ktoś, kogo on już zna, to znaczy, już go wąchał.

– No dobrze, a dlaczego podejrzany…?

– Gdyby to był ktoś zwyczajny, albo w ogóle obcy, on by się zachował zupełnie inaczej. Nasz pies wie wszystko i zawsze nam mówi. Jeszcze nie wiem, kto to był, ale że podejrzany, jestem pewna.

Zdumiona i zaintrygowana pani Amelia podniosła się od pudła i usiadła przy stole.

– Naprawdę, do tego stopnia on jest wytresowany? To jakiś nadzwyczajny pies! Wręcz trudno mi uwierzyć…

– Sama się pani za chwilę przekona. Oczywiście, że nasz pies jest nadzwyczajny i drugiego takiego nie ma na świecie. To w ogóle nie jest pies, tylko brylant i perła, i zwyczajne bóstwo. Zobaczy pani, jak tylko wrócą.

Pawełek z Chabrem wrócili po kilku minutach, Chaber pełen satysfakcji, Pawełek nieco zdyszany.

– Czesio – zakomunikował lakonicznie już od progu. Janeczka zerwała się z miejsca.

– A mówiłam…! Chaber, pieseczku, najśliczniejszy, kochany, chodź, pokaż! To był Czesio, pokaż Czesia! Pokaż Czesia tutaj! Gdzie Czesio? Zaraz się dowiemy…

Nie wierząc prawie własnym oczom, oniemiała ze zdumienia pani Amelia patrzyła, jak pies obiega mieszkanie, węsząc z wielką uwagą, zatrzymuje się w niektórych miejscach, ogląda na panią i pofukuje. Najdłużej tkwił przy biurku, przy szafie po książkach i obok szafy z bielizną w sypialni. Łazienkę zlekceważył całkowicie.

– Do łazienki nie właził – zaopiniował Pawełek.

– Więc proszę, ten włamywacz to Czesio – orzekła z triumfem Janeczka. – Proszę, grzebał w biurku, w książkach i pewnie szukał pod prześcieradłami. Dużo znaleźć nie zdążył, bo go pani wypłoszyła, a potem nie mógł przyjść, bo nie miał czasu. Wiemy, że go nie było, bo mąkę zastaliśmy nietkniętą.

Pani Amelia była oczarowana.

– Coś podobnego…! Wiecie, jak on tak pokazuje, to nawet ja rozumiem. Co za cudowny pies! Kto to jest Czesio?

– Jeden taki, który się strasznie pcha do znaczków – wyjaśniła lekceważąco Janeczka. – Myślał, że tu są.

– Nawet nieźle myślał, tylko trochę źle trafił – mruknął jadowicie Pawełek.

– No tak, bo ja zaczęłam porządkowanie od papierów – wyznała ze skruchą pani Amelia. – Gdyby przyszedł wcześniej, znalazłby tę walizkę. Chyba dobrze się stało, chociaż strasznie mi głupio…

– Niepotrzebnie, bo w ogóle wyszło doskonale – zapewniła wspaniałomyślnie Janeczka. – Nie ma pani czego żałować. Teraz już będzie spokój i możemy skończyć robotę…

– I znów mamy na głowie dwie rzeczy naraz! – westchnął z irytacją Pawełek, kiedy po pożegnaniu pani Amelii wracali do domu. – Pokazać Chabrowi Fajksata i pilnować tamtych spadkobierców Czesia. Jedno od Sasa, drugie od łasa.

– Trzy rzeczy – poprawiła Janeczka. – Jeszcze musimy zrozumieć, co tam jest powypisywane w tym notesie. Dobrze, że już mieliśmy do czynienia z szyframi…

* * *

Sprawa pana Fajksata poszła błyskawicznie. Już w poniedziałek, po zaledwie pięciu minutach oczekiwania, ujrzeli go, wychodzącego z domu. Nie zdążyli nawet uzgodnić, gdzie lepiej czatować, na klatce schodowej, czy na ulicy. Janeczka poinstruowała psa i w pół godziny problem był z głowy.

Wyśledzenie mieszkania niedostępnego spadkobiercom zajęło zaledwie dwa dni, ponieważ Czesio bywał tam często. Mieściło się na Saskiej Kępie, na drugim piętrze jednego z nowych budynków w głębi osiedla. Tabliczka na drzwiach informowała, iż mieszkała tu Bronisława Spayerowa. Zapisali sobie to na wszelki wypadek, niewątpliwie bowiem mąż- filatelista pani Bronisławy nazywał się Spayer i jego nazwisko mogło okazać się potrzebne.

Rozwikłanie trzeciej kwestii potrwało najdłużej.

– Te wszystkie buty, koszule, pralnie, poczty i inne takie możemy od razu wyrzucić – zawyrokowała Janeczka, studiując zeszyt, do którego tajemnicza treść została dokładnie przepisana. – Zobacz, pralnia, kosz, sześć, odb. dwanaście. Niczego innego nie mógł zanieść do pralni sześć sztuk, tylko koszule. I nie odebrał przecież dwunastu, więc to musi być data. Odebrać dwunastego. Albo tu, rękaw. napr. Wilcza piątek. Rękawiczki, naprawa, na Wilczej.

– Skąd wiesz, że rękawiczki a nie rękaw od marynarki? – spytał z cieniem protestu Pawełek.

– Bo jest kropka. Znaczy skrót. I po kropce nie napisał dużą literą, tylko małą i też kropka. Same skróty. Tu napisał porządnie, hydraulik, czwartek, osiemnasta, ale dalej masz: skl. elektr. żar. rozgał. przedłuż. To co to ma być, jak nie sklep elektryczny, żarówki, rozgałęziacz, przedłużacz? Na co nam to?

Pawełek w skupieniu obejrzał notatki i zgodził się z siostrą.

– Ja bym przekreślił – zaproponował.

– Ja też. Ale cienko. Żeby można było przeczytać to przekreślone.

Przepisana treść notesu zajmowała dwa zeszyty w kratkę. Po wykreśleniu ostro zatemperowanym ołówkiem wszystkich słów, nie budzących wątpliwości, że są wyłącznie notatkami dla pamięci, pozostała mniej niż połowa tekstu.

– Wrocław o. dziewiąta trzydzieści, pe piętnasta dwadzieścia – przeczytał Pawełek – O. zero trzydzieści, pe sześć pięćdziesiąt cztery. Niech ja kichnę, jak to nie jest rozkład jazdy!

– Myślisz…? To tam dalej jest coś podobnego, zaraz… O, tutaj. Zamość i różne godziny. Myślisz, że to też rozkład jazdy?

– Mur beton. Niepotrzebne nam. Wykreślić.

– Bardzo dobrze, coraz mniej zostaje. Czekaj, te inne rzeczy przepisałabym oddzielnie.

– Po co?

– Nie wiem. Żeby były razem i dobrze widoczne. Może coś z tego wyjdzie. Zaczynamy od początku, pisz. Wickowski fałsz.

– Czekaj no! – przerwał Pawełek, nagle zemocjonowany.

– Zaraz, zaraz… Czy ja tam nie widziałem…

Odebrał Janeczce zeszyty i pośpiesznie zaczął je kartkować. Zatrzymał się zaraz na początku drugiego.

– Proszę! Dobrze mi się wydawało! Ten Wickowski umarł! O, Wickowski, pogrzeb Bródno, dziesiąta, zam. kw. Zamówić kwiaty, nie?

– No owszem. Wickowskiego przekreślić…

– Nie. Znaczy tak, ale tu dalej, patrz! Fałsz. p. Kazio. No?

– To tym bardziej trzeba przepisać. Oddaj ten zeszyt, może takich fałszywców będzie więcej i żywych. Jeszcze nie wiem, co to znaczy…

– Obracał się w podejrzanym towarzystwie – wysunął supozycję Pawełek.

– Możliwe. Przepiszemy i zaczniemy się poważnie zastanawiać.

Tajemniczego fałszu więcej nie znaleźli, widniał tylko w dwóch miejscach. Trafili za to na równie niezrozumiałego giba, połączonego z rozmaitymi dodatkami.

– Gib. Felek, Gib. Kazio i znów Gib. Felek. Co to może być? – głowił się Pawełek. – I ten Kazio jakiś taki… wszechstronny. I gibem się zajmuje i fałszem, ja bym się z nim nie zadawał.

– Po pierwsze, tam jest kropka – rzekła surowo Janeczka.

– Więc znów mamy skrót. Wcale to nie jest żaden gib i żaden fałsz, tylko skróty od czegoś. A po drugie, on im chyba coś pożyczał. Zobacz, tu jest kat. ryby Gucio, zwr. pierwszego maja. Zwrot.

– Albo od nich pożyczał. I zapisał, kiedy ma zwrócić.

– Nie, ja uważam, że im. To znaczy od nich tylko tam, gdzie pisał zwrot, o tu, proszę. Ekonomia bibl. zw. do 15.VI. Pożyczył z biblioteki jakąś ekonomię i miał oddać do piętnastego czerwca. A tu masz, 500 Felek i przekreślone. Pożyczył temu Felkowi pięćset złotych i przekreślił, bo Felek mu oddał.

– Skąd wiesz, że złotych?

– Napisane tak, jakby było złotych. Przecież widzisz.

– Długi, uważam, że też możemy wyrzucić – zawyrokował Pawełek po chwili namysłu. – Szczególnie te oddane. A to co to ma być? Spr. M. Nachowska, klub Przeworski i znak zapytania. I zaraz dalej Kazio tart. deski półtorej minuty…

– Dlaczego minuty?

– Takie dwa przecinki u góry to jest minuta. Wyniki sportowe tak piszą. Chociaż właściwie powinno być jeden, te dwa przecinki i trzydzieści sekund, ale może zapisał nieprawidłowo.

– I co te deski miały robić przez półtorej minuty?

– Nie wiem, może miał na myśli narty. Tart… Tartan! Pasuje!

– Zgłupiałeś? Na nartach się jeździ po igielicie, a nie po tartanie.

– Ale też sport, nie?

– Lepiej weź byle jaki słownik i zobacz co tam się zaczyna na tart. Może coś innego będzie lepiej pasowało.

– W ten sposób możemy sprawdzić w ogóle wszystkie skróty! – zapalił się Pawełek, wyciągając z półki wielki, stary słownik angielski. – Czekaj, tart, tart… Mam. Tarta bułka, tartak, tartan…

– Tartak! Nie żadne narty, tylko zwyczajnie deski, tartak pasuje!

Pawełek oderwał wzrok od słownika i zajrzał do zeszytu.

– Wiesz, że ty masz rację, ja rzeczywiście zgłupiałem. Nie żadne minuty, tylko półtora cala, te dwa przecinki to cale. Miał załatwić dla Kazia w tartaku półtoracalowe deski. No, to mamy z głowy!

– Dlaczego dla… – zaczęła Janeczka i zreflektowała się. – Nie, ja też zgłupiałam. Gdyby Kazio miał załatwić dla niego, to i Kazio by sobie zapisywał. Więc dla Kazia, zgadza. się. Wykreślamy, deski do niczego. Znak zapytania za Przeworskim, jeżeli on sam nie wiedział, to skąd my mamy wiedzieć… Nie zgadniemy tak od razu.

– Trudno, najgorsze zostawimy na koniec. Dawaj te skróty, co tam jest? Fałsz, zaraz… Tylko fałsz! To znaczy, fałszerstwo, fałszowanie, fałszywy… Ale nic więcej na fałsz nie ma. Jedno słowo.

– Fałszywy Wickowski, fałszywy Kazio…? – zaczęła Janeczka z dużym powątpiewaniem. – No nie wiem, jakoś mi nie pasuje… Fałszerstwo Wickowskiego…?Też nie. I w ten sposób zapisuje sobie pożyczone, przecież nie pożyczał im fałszywie! W dodatku tu przed Kaziem jest pe.

– Fałszywy podlec Kazio – zaproponował Pawełek.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: